O MORDZIE I ROBAKACH

Byłam w TKMaxxie niechcący. Fryzjerka zadzwoniła, że utknęła w metrze, a ja już przyjechałam do centrum no i najbliżej był ten TKMaxx, więc weszłam przeczekać te dwadzieścia minut. W dziale z modą od razu mnie zamroczyło, uznałam że tu nic nie zdziałam i przeniosłam się w bardziej przyjazne rejony gospodarstwa domowego. Tam od razu urzekło mnie biało – niebieskie ceramiczne naczynie do zapiekania. Nie kupiłam, albowiem w domu posiadam jakiś tuzin biało – niebieskich naczyń do zapiekania, a mimo tego liczba przyrządzanych przeze mnie zapiekanych dań delikatnie mówiąc nie jest oszałamiająca. I szansa na to, że wzrosłaby, gdybym kupiła jeszcze jedno takie, jest dość mizerna.

Na szczęście obok był dział dla psów, bogato wyposażony, bo głupio by było tak wyjść z pustymi rękami:

No i jak po fryzjerze wróciłam do biura, to akurat mieliśmy spotkanie z bardzo sympatycznym panem z banku (nie nabijam się, naprawdę jest sympatyczny), który próbował nam zaprezentować strategię oszczędnościowo inwestycyjną. Niestety, od razu przy wejściu wręczyłam Szczypawce prezent i miał utrudnione zadanie.

– Myślisz, że opowie wszystkim w robocie, że zamiast słuchać i podejmować odpowiedzialne decyzje, to klient rzuca psu piszczącą pluszową paszczę? Jeszcze pomyślą, że jesteśmy jacyś NIEPOWAŻNI – martwił się N. po spotkaniu.

Nie wiem, jak mogliby tak pomyśleć. Konto w banku swoją drogą, ale pies przecież jest najważniejszy.

A później N. chciał mi zrobić numer nie z tej ziemi, czyli kupić robaki na wyjazd. Bo jedziemy na Mazury na ryby (niech im żyłka lekką będzie). Na szczęście wybiłam mu to z głowy – ja nie wiem, dlaczego on uważa, że przebywanie przez trzy dni pod jednym dachem z robakami zamkniętymi w pudełku robi człowiekowi dobrze na psychikę. Raz już mnie zostawił z pudełkiem robaków i śmignął na delegację na trzy dni – NIGDY WIĘCEJ. Poza tym, szanujący się wędkarz powinien sam wykopać robaka, czy tam wyhodować. Zawsze można łowić na chlebek, a najlepiej – wcale, tylko normalnie się napić na tarasie, jak dorośli ludzie. Ech.

15 Replies to “O MORDZIE I ROBAKACH”

  1. kiedy mieszkałam z rodzicami, miałam zajawkę na hodowlę ptaszników [te kosmate pająki]. No i młodziki karmi się właśnie larwami much [albo- kiedyś się karmiło]. Miałam w lodówce skitrane, w pudełku i w woreczku, takie larwy właśnie. Mama by mnie udusiła.. aż tu raz JAKIMŚ CUDEM [doprawdy] rozsypały mi się na podłodze w kuchni. A podłoga z desek drewnianych bogatych w szczeliny! Za chorerę nie udało mi się dziadów odkurzaczem powciągać, polanie domestosem nie pomogło.. przez kilka tygodni mieliśmy w chacie pełno takich zielonych, błyszczących much. Mama się dziwiła, skąd ich tyle.. chyba do dzisiaj nie wie 😉

  2. Mieliśmy kiedyś olbrzymiego mastino napoletano o wdzięcznym imieniu Morda. Serdecznego i nieco, hmm…nadmiernie wylewnego wobec gości, co przy masie 80 kg bywało kłopotliwe. Także ilekroć ktoś zbliżał się do drzwi, Tato krzyczał do mojej Rodzicielki : “Ela, zamknij Mordę !!!”
    Tak mi się z tytułem skojarzyło 😀

  3. Do dziś mam przed oczami, jak mój tata przed każdym wyjazdem na Mazury kopał robaki, albo hodował te larwy much w komórce babci. Wtedy jakieś mi się to normalne wydawało.

    • Kopanie bywało, NA SZCZĘŚCIE do hodowli jeszcze nie doszło.
      Raz mi władował robale do lodówki, ale szybko zabrał (nie z własnej inicjatywy).
      A ja po prostu mam złe wspomnienia, odkąd po całej lodówce rozlazło się za mojego dzieciństwa żarcie dla rybek, takie robaczki co sprzedawali w plastikowym kubku i wyglądały jak smalec. No więc wyszły z tego kubka. Radości było co niemiara.

  4. od razu widzę Karwoskiego jak przynosi do domu robaki na ryby w szarej torebce i stawia na stole w salonie a Magda wskakuje z krzykiem na fotel

Skomentuj dora Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*