Ludzie, wódki… Nie, wódki nie – od wódki puchnę i na drugi dzień chodzę jak zombie; jakiejś innej używki, dużo! (Tylko nie żabę – kolejny narkotyk z serii „co się dzieje z tym światem” – wciera się żabę, dwanaście godzin rzyga, a niektórzy umierają, i to wszystko w pokątnych siłowniach – naprawdę, brzmi jak niezła zabawa). Nie dość, że spadł inauguracyjny śnieg, to ukochany piesunio przez pół nocy miał inauguracyjną sraczkę w krótkometrażowych odcinkach i teraz od rana nadal jej coś jeździ po kiszkach. Oczywiście podałam odgazowaną kokakolę; N. ma gorzej, bo po nocy z cyklu „schodami w górę – schodami w dół” musiał wdziać lakierki i udać się pomnażać PKB / odbywać spotkania na szczeblach.
Po kilku dniach w Świnoujściu doceniam, że pieskowi się rozluźniło w kiszeczkach dopiero u nas, w domu, kiedy wypuszcza się ją przez drzwi tarasowe jedną ręką, w piżamie, bez uczesanej fryzury, jednocześnie ziewając i drapiąc się gdzie tam kto lubi się podrapać. Bardzo miło jest mieć pieska, ale w blokach jest to jednak bardziej uciążliwe – nawet, kiedy pies uwielbia windę (Szczypawka biegnie do windy jak do wesołego miasteczka). Do każdego siurnięcia trzeba się na przykład ubrać i postarać nie wyglądać jak ten upiór, chociażby przez szacunek dla własnego psa! Respekt dla wszystkich psiarzy z mieszkań w blokach i kamienicach.
Co mi jeszcze w tych blokach trochę deprymuje, to to, że w nocy w mieszkaniu jest tak JASNO. Przez całą noc wszędzie coś się świeci – i od strony dziedzińca, i od ulicy; normalnie można czytać bez lampki (toteż przeczytałam „Na tropie zła” i „Schodów się nie pali”, bardzo, bardzo mi się podoba styl pisania pana Tochmana, który ogólnie chyba jest humanistą w szerokim tego słowa znaczeniu, czyli po prostu szanuje ludzi, co można poznać choćby po doborze słów – czyli jest sto razy lepszym człowiekiem niż ja, bo ja zdecydowanie mam czarne podniebienie i ostatnio fantazjuję na przykład o serwowaniu zrazów zawijanych nadziewanych naparstnicą, i.e. digitalis). No, u nas na wsi też już przeprowadzono elektryfikację i jest lampa na ulicy jedna z drugą, ale noc zdecydowanie ciemniejsza. Mnie wszystko jedno, mogę usnąć w tartaku pod reflektorem, ale na dłuższą metę to chyba nie jest zbyt zdrowe.
Do kompletu popsułam pralkę (urwałam tę klapkę do otwierania drzwiczek). Idę na pocieszenie poczytać jakieś zjawiskowe wąteczki na moim ulubionym forum (uprzedzałam, że mam czarne podniebienie i zły ze mnie człowiek).
nawiązując do tematu sraczki bardzo mi się podoba tzw. “Paradoks sraczki” – rzadko ale często….
A N. musi uważać na tych spotkaniach na szczeblach…. jak jedna nasza koleżanka odbyła spotkanie na szczeblach z mężem to po tym spotkaniu na świat przyszły bliźniaki….
I jak tam wąteczki forumowe? Cos ciekawego?
Nuda i rozczarowanie! Głównie o polityce jadą.
Gdzie te wątki o teściowych na święta, gdzie!…
albo o szczotkach do kibla mytych w zmywarce…
(nigdy tego chyba nie zapomne)
Fajne. Mieszkam w bloku z windą na IV p. Mam wiekową jamniczkę, więc dla niej chodzenie po schodach odpada (kręgosłup). Ja też mam swoje lata. Na samą myśl o “awarii” psiego przewodu pokarmowego z jednoczesną awarią windy (a to wszystko w środku nocy) robi mi się słabo. Co do “jasnych” nocy w mieście w blokowych mieszkaniach. Ja, całe życie przyzwyczajona do świateł wpadających do sypialni (mimo rolet) raz miałam okazję nocować u znajomych na wsi. Egipskie ciemności w pokoju tak mnie przerażały, że poprosiłam o zostawienie zapalonej lampki nocnej.
Całą młodość – chmurną i durną – spędziłam w domu. Od zamęścia rezyduję w blokhauzie i never się już na żaden dom nie zamienię. Bogu dziękowaać – mam koty nie wymagające spacerów 🙂 Nie muszę myśleć o daachu, piecu CO i innych problemach, z którymi – jak sięgam pamięcią – borykali się moi rodzice. Wyznaję zaasadę: Vive la vie! :–)