O PIĘKNEJ POGODZIE I NERWOWYM MĘŻU

 

To był cudowny, upalny weekend nad morzem, na koniec którego N. wpadł w szał.

Naprawdę był upał. Na plaży leżeli na kocykach ludzie w kostiumach kąpielowych. Dwudziestego października! Szłam sobie i nie wierzyłam oczom. Opchałam się pysznej kerguleny. Zmieniliśmy zasłonki w mieszkaniu, a kiedy w niedzielę sobie troszeczkę, ociupinkę dłużej pospałam, to kiedy wreszcie się zwlokłam z łóżka, w przedpokoju zastałam stertę różnych rzeczy i N. ze wściekłymi, czerwonymi oczami. Z nudów zaczął sprzątać w szafie i dostał szału.

Tak to jest, jak się udostępnia mieszkanie rodzinie, najczęściej oczywiście każdy przyjeżdza z minimum jednym bobo, no i zazwyczaj coś po każdym zostaje. Bo przecież oni tu wrócą i będzie jak znalazł, albo na pewno się przyda tym, którzy przyjadą po nich. Zabawki po dzieciaczkach, prawie, ale niezupełnie pusta butelka po szamponiku, lokówka elektryczna, o stertach gazet nie wspomnę, ale wszystko jeszcze znosiłam, oprócz jedzenia.

Kiedy po raz trzeci przyjechałam i zastałam szafkę nad kuchnią pełną płatków owsianych, kaszek, herbatek dziecięcych, lizaczków, herbat w torebkach, bo każdy lubi inną (ktoś zasmrodził mi całą szafkę z herbatą jakimś aromatyzowanym gównem o zapachu opuncji), a nawet trzy litry mleka, bo przecież ma długi termin i na pewno się przyda – ooo. Skończyła się dyplomatyka i łowy, wszystko powędrowało do kubła na śmieci – nie raz przeżyłam najazd moli spożywczych i dziękuję, postoję.  Chyba aluzju poniali, bo tym razem nic w szafce kontrowersyjnego nie znalazłam.

Inna rzecz z majątkiem trwałym. Tu reagowałam w przypadkach skrajnych – na przykład, przyjeżdżam między turnusami i co widzę na moim ślicznym stole? CERATĘ. Ohydną, brązową ceratę. No cóż, mili goście – lubicie jeść na ceracie, to sobie jedzcie, ale proszę, zabierzcie ją z sobą wyjeżdzając (i pizg do kosza).

No i dziś rano wstaję i widzę N., wkurwionego jak diabeł tasmański, nad stertą dobrodziejstw wygarniętych z szafy, poutykanych tam przez kolejnych wczasowiczów. Okazało się, że nie dość, że na półce z parawanami plażowymi było trzy kilo piachu, to jeszcze przygnietli mu wędkę. A tego się u nas nie wybacza! Gdyby mnie coś przygniotło, to jeszcze spoko, ale nie wędkę. Więc już to wszystko wlókł w kierunku śmietnika, kiedy rzuciłam się i piersią własną udało mi się ochronić plażowe parawany (co to za apartament nad morzem bez parawanów!). Ale reszta została wywalona.

I tak to. Nawet nie mogę sobie pospać, bo mój mąż od razu się bierze za rewolucję. Chyba z nerwów, że mu nie pozwalam palić tyle cygar.

Ale pogodę mieliśmy cudowną – CHYBA TRACĘ MOC. Zawsze umiałam sprowadzić deszcz w Świnoujściu, a tym razem tylko mgłę. Do Konina wracaliśmy dziś we mgle jak szara wata.

A kurzy kebab z KFC?… Nie-e. Fuj. Ohyzda!…

0 Replies to “O PIĘKNEJ POGODZIE I NERWOWYM MĘŻU”

  1. To człowiek jedzie, raz na ruski rok, nad Bałtyk, na weekend, bo w sobotę piękna pogoda, bo słońce, bo ostatni taki ciepły weekend, przybywa w tę sobotę, idzie na plażę, wystawia twarz do słońca i obserwuje te małe dzieci w strojach kąpielowych (normalnie bym Ci nie uwierzyła, ale na własne oczy widziałam!) i wszystko ładnie pięknie, gdyby nie to, że Barbarella również w tym czasie wyjechała nieopodal na weekend i na niedzielę, ot tak, z nudów, lekką ręką, strzeliła mgłę totalnie mleczną.
    No nie wypadałoby uprzecic czytelników o wyjeździe?

    Swoją drogą – mgła, nie mgła – morze bezbłędne zawsze.

  2. Niepraktyczna kobieta ceratę wyrzuciła… Ludzie se myślą, a zostawię, może ktoś użyje, ale już nie pomyślą, że sami resztek po kimś nie używają.

  3. oprócz palenia cygar widzę w N. pokrewna duszę zarówno w przypadku wędek, które u nas w domu przebywają w piwnicy (a tam z kolei przebywam tylko ja, wiec szansa przygniecenia ich przez osobę trzecią jest zerowa), jak i w przypadku osiąganego wkurwienia na widok rzeczy pozostawianych w moim garażu tudzież tzw. letniaku przez mojego ojca…. Słowa złego o człowieku powiedzieć nie mogę bo żeby nie on to nasz ogród nie odróżniałby się specjalnie od ugoru za płotem, ale to co on jest w stanie tymczasowo u mnie przechowywać to istne mistrzostwo świata! a więc zalegają u mnie 2 komplety starej wykładziny do przyczepy kempingowej (ta od 5 sezonów jest na Mazurach z innym kompletem dywaników!), pół tony płaskowników, profili stalowych, śrubek, a ostatnio hit! – elektryczny pastuch! i silnik od odkurzacza!… niestety nie udało mi się wysypać z tego nadmorskiego piachu ale moje oczy również przybierają kolor oczu rzeczonego diabła tasmańskiego!

  4. Jako rodowita świnoujścianka ja się pytam – po kiego kupowaliście apartament właśnie tam? Ja wiem, że miasteczko cudne, do niemieckich Haribo lekko 2 km i w ogóle, ale zimno jak w psiarni! Podczas tegorocznej majówki wybrałam się z mężem i moim bobo (trzy rodzaje herbatek i lizaczki a jakże!) do Torunia i dzwonię do mamy wyspiarki i mówię, że upał, że ledwie łazimy, że bobo w samym body a mama rzuca mięsem bo u nich 10 stopni i trzęsie się jak gówno w galarecie owinięta polarem.

    • Ha!
      Właśnie dlatego! Bo zimno konserwuje!
      Taka generałowa Zajączkowa, co spała z lodem pod łóżkiem, w wieku 70 lat miała mnóstwo kochanków. Nie, żebym się koniecznie upierala przy kochnkach, ale nadmorski chłodek od czasu do czasu nie zaszkodzi 🙂

    • Bo ja wiem? Jestem rodowitą gdańszczanką, dla mnie Świnoujście – w którym mieszkałam jakiś czas – było cieplejsze od mojego Trójmiasta. I mniej śnieżne (już nie piszę o porównaniu do Kaszub, gdzie zimą jest zwykle 1,5 metra białego g. dookoła).
      Właśnie się wybieramy na pierwszego listopada, ale tego barbarellowego upału już chyba dla nas nie wystarczy, front ponoć idzie…

  5. Ohyda to jest nieodpowiednie słowo…ten kebab nie zasługuje nawet na miano ohydztwa..nigdy w życiu nie jadłam (próbowałam zjeść) czegoś gorszego!!! jak widze reklamę teraz, mam ochotę obwymiotowac TV!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*