O PIECYKU! MOIM KOCHANYM


No i co. No i piec się zepsuł!

Na niego zawsze można liczyć. Pieszczoszka.

Nie, no ja doceniam. Doceniam, naprawdę doceniam – że w
sierpniu, a nie w lutym przy minus trzydziestu i trzaskających rurach. I że nie
musiałam rąbać stołu i krzeseł i palić nimi w kominku. Doceniam. Niemniej
jednak wykonałam rano przy myciu zębów wiązankę piosenek ludowych zawierających
w treści żeński podmiot liryczny, psa, małe pieski i całą wieś.

Znam przyjemniejsze rzeczy, niż dwa dni spędzone w
sinoczarnym dymie o aromacie zajezdni autobusów miejskich. Jakoś o wiele lepiej
mi się funkcjonuje w oparach absurdu, aniżeli ropy naftowej.

N. sobie pojechał na delegację, a ja czekałam, a następnie
przyjmowałam fachowca od pieca. Po zakończonej robocie, fachowiec od pieca
wyglądał tak, jakby grał przez całą noc z diabłami w mariaszka w Czarcim
Młynie.

N. dzwonił i pytał z troską, jak idzie, czy żyje i gdzie
siedzę (przy otwartych drzwiach na taras). Chyba miał cichą nadzieję, że wróci
i zastanie mnie milczącą, niebieską i już wystygniętą, opartą czołem o laptopa.
NIC Z TEGO! Buaaaaahahaha.

W ramach solidarności przewodów, zepsuł się tez ekspres do
kawy. Ale ekspres potrafię naprawić sama metodą stopniowego poprawiania
warunków brzegowych niecki fraktalnej (czytaj: walić pięścią od góry i kilka
razy z boku otwartą dłonią).

I co z tą pogodą, do jasnej nędzy. Takie przeskakiwanie z
japonek w onuce i z powrotem mnie okropnie wkurwia.


0 Replies to “O PIECYKU! MOIM KOCHANYM”

  1. Przed owinięciem stóp onucami, nie usuwać japonek, celem zaoszczędzenia energii wydatkowanej na zakładanie i zdejmowanie onych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*