Kiedyś tam w zeszłym tygodniu albo jeszcze poprzednim. Normalnie
wchodzę, tak? Siadam przy stole, celem obiad zjeść. Na stole tekturowy zawijas
ze zdjęciem filiżanki i podpis zachęcający: „Spróbuj naszego nowego specjału –
kawa o smaku szarlotki!”.
Normalnie nigdy, nigdy tego nie
zrozumiem, nigdy. Kawa o smaku szarlotki. To nie można po prostu zamówić
szarlotki? Albo soku jabłkowego? No chyba, że zamawiam szarlotkę, a ona o smaku
sernika. Albo rolady wołowej, bo czemu nie. Placki ziemniaczane o smaku ostryg
z szampanem, na przykład, mogłyby się przyjąć. Albo pory zapiekane o smaku
marcepanu. Zupa pomidorowa o smaku klęski drużyny piłkarskiej w mistrzostwach
świata.
Nie na moje to nerwy, chociaż – UWAGA! – jak wyszło słońce,
to nawet nie mam ochoty wpełznąć pod kanapę i tam się zmumifikować i pokryć
pajęczynami. Nawet wykluło mi się w głowie takie coś na kształt, nie wiem jak
to nazwać, bo nie chcę spłoszyć, ale… żeby nie leżeć cały czas?… Tylko
wstać?… Hm.
A z drogi do Łodzi to mi oko zawisło na szyldzie „Zakuwanie
węży” i to jest BARDZO nie fair w stosunku do węży.
* Nie zmieniłam płci, tylko się wpasowuję w ostatnie trendy dyskusji
o rodzajnikach i ich roli w życiu jednostki i wpływu na losy tejże.