Podobno Catherine Deneuve powiedziała, że po czterdziestce kobieta ma do wyboru: tyłek albo twarz.
Z kolei Cot powiedziała, że podobno siedemdziesiątka to nowa czterdziestka.
Czyli kiedy trzeba się decydować o tem tyłku?… Bo całkiem się zamotałam. Już miałam przejść na dietę wodną (zwłaszcza, że upał), ale w takim razie jeszcze chwile poczekam.
Zresztą – jakby co, to my z dziewczynami wybieramy TWARZ. Jakby przyszedł Korbaczewski i pytał.
Co poza tym. Kotki mielim.
(„Dzien dobry, czy jest mięso mielone?” – „Mielim” – „To ja zaczekam” – „Mielim wczoraj!”).
Dwa małe czarne i jedną dużą. W kompoście.
Po interwencji Szczypawki ta duża wzięła te małe w pysk i poszła precz. Co nie zmienia faktu, że od tamtej pory ma bufet open, wołowina i mleko skondensowane w opcji „All You Can Eat”.
Ja zwariuję z tymi kotami. A koty ze mną, bo jak by na to nie patrzeć, to one dostają sprzeczne sygnały. A wiadomo, co się z psychiką dzieje, jak otrzymuje sprzeczne sygnały. Weźmie ta kotka i dostanie syndromu Sztokholmskiego, zakocha się w Szczypawce i założą lesbijską komunę mieszanogatunkową.
Oraz mam bardzo zła wiadomość: znudziły mi się plotki, pudelki i kozaczki. Na których obserwuję nieustający dzień świstaka – w kółko to samo i o tych samych dziwnych ludzikach. I żeby chociaz jadowicie, jak na Superficialu. Naprawdę, muszę się rozejrzeć za świeżą krwią.
(Apropos „świezą krwią”: trochę mnie przeraża fakt, że do kart wielu restauracji wróciła CZERNINA).
Odpowiadam na pytanie pierwsze. To jest tak jak w bajeczce o anielicy.