Normalnie od paru dni jestem Krwiożerczym Pomidorem.
Przechodze płynnie i bezwysiłkowo od stanu Maksymalnego Wkurwienia na Wszystko (AAAAAAAAAAby kota rozedrzec lub sponiewierać – DZWOŃ) do ciemnej dziury wypełnionej dywagacjami natury ponuro – filozoficznej.
Standard dżezowy.
Niczego nie osiągnęłam w wieku 33 lat, nie spełniam oczekiwań rodziny, mam wielka dupę (JAK DWIE SZYNKI W WORKU) i cellulitis.
Skąd przybyłam?…
Dokąd zmierzam?…
Kto za to zapłaci i dlaczego znowu europejski podatnik?…
W dodatku jak mi się dziś od rana zabrali w robocie za MIGRACJĘ DANYCH tak wymigrowali mi cały komputer do naprawy. Kondensatory na plycie głownej ciekły.
Ja im kurwa pocieknę.
Przy życiu trzyma mnie jeden jedyny fakt: za tydzień jedziemy do Santiago.
GDYBY NIE TO…
To za 3 dni kręciliby o mnie dokument „Wyjątkowo brutalny przypadek masowego morderstwa w siedmiu centrach handlowych przy uzyciu młotka i nici dentystycznej”.
A może to przez ten wiatr?…
Cathy i Heathcliff tez nie zachowywali się zbyt racjonalnie z powodu zamieszkiwania wietrznych wrzosowisk.
No nie wiem.
Ide poszukac kota.