O MORSACH I SERIALU POLSKIM

Wczoraj TEŻ morsowali! Tydzień temu przynajmniej było słońce, a wczoraj – trochę Norylsk. Ciemno, lodowaty wiatr i ZAMARZNIĘTA woda – facet wycinał dziurę piłą łańcuchową, żeby państwo morsy mogli wejść. Po lodzie do dziury w lodzie – od razu miałam przed oczami przegląd filmów katastroficznych z Titanicem na czele i uciekłam stamtąd dość szybko, chociaż było strasznie ślisko i parę razy bym się wywaliła. Tym bardziej, że Mangusta narzuca ostre tempo, jak jednopsi zaprzęg husky.

To nie jest sport dla mnie, to znaczy – ŻADEN sport nie jest dla mnie, ale ten w ścisłej czołówce (ta czołówka swoją drogą jest dość spora).

Natomiast oglądałam w weekend serial o Osieckiej. Ja się boję współczesnych polskich filmów, a seriali zwłaszcza, ale tak sobie powiedziałam – stara, trzeba się czasem przemóc, oglądałaś „Klarę” i było dobrze, dasz radę. Włączaj. No to włączyłam.

No dobra, jakoś poszło, może trochę powierzchowny, ale to było niesamowicie bogate życie w niesamowicie skomplikowanych czasach i serial musiałby mieć ze sto odcinków, żeby wszystko pokazać. Pierwszy zgrzytnął mi Hłasko, no ale trudno, wiadomo, że nie ma aktorów – sobowtórów, poza tym nigdy go nie widziałam na żywo, więc nie ma co się czepiać. Ale Frykowski to już mi trochę bardziej nie podszedł, no bo to był łobuz, bokser ze złamanym nosem, a nie taki za przeproszeniem fircyk (miałam użyć innego określenia, ale wyszłoby stygmatyzujące) w rurkach, litości. 

Ale dotarłam do odcinka, w którym zmienili aktorkę grającą Osiecką i zaczął się romans z Przyborą. I ja patrzę, a Osiecka jest starsza od Przybory!

Już pominę, że Małecki (którego uwielbiam) w roli Przybory… ale no dobra, twórcy mają swoją wizję. Ale między nimi była wtedy różnica ponad dwudziestu lat, przy czym to Osiecka była młodsza, zaznaczam. Bo może komuś to umknęło, w końcu to było dawno i PRL, a wiadomo, że w komunizmie były wypaczenia, ale nie do tego stopnia! 

Na plus – słychać, co mówią i można zrozumieć bez napisów (a to rzadkie w polskiej kinematografii). Na minus – nie rozmawiają, tylko deklamują tekst, każdy sobie (a to akurat bardzo częste). Jak na konkursie recytatorskim, żeby było słychać akapity i ładnie zaakcentowane sz i ę i ą. Nie wiem, dlaczego polscy aktorzy nie umieją zagrać dialogu, no ale tak jest. Takie są warunki naturalne klimatyczno – glebowo – aktorskie Polski. 

Na pocieszenie został mi ostatni niestety odcinek Cormorana Strike, i co dalej? Kolejny sezon (o ile będzie) nieprędko, książka na jesieni. Jak żyć? Jak żyć i nie przytyć za bardzo?…

Ale ten cholerny wyż znad Rosji mógłby już sobie pójść, z tymi mrozami (najlepiej z powrotem nad Rosję).

O TYM, ŻE ZIMNO, ZIMNO I ZIMNO

Mróz się zrobił, że aż w nosie skrzypi! Minus siedem w nocy. Mangusta, kiedy wyszłyśmy nad ranem na sikupę, była taka zdziwiona temperaturą, że wykonała wszystko w biegu – zrobiła taką długą pętlę od drzwi przez trawnik i z powrotem. W locie, chciałoby się rzec – prawie jak bombowiec nad Dreznem. Nie zatrzymała się, żeby nie zamarznąć, biedna psina. 

Pancio, który wyruszał o piątej rano na spotkanie gdzieś na drugim końcu Polski, zażyczył sobie herbatę w termosie, bo tak zimno. Zrobiłam, chociaż mam swoje zdanie na temat jednoosobowej obsługi termosów przez kierowcę prowadzącego pojazd. I co? Zadzwonił do mnie za pięćdziesiąt kilometrów, że już się oblał rzeczoną herbatą (na szczęście nie poparzył). Nie powiedziałam, że a nie mówiłam, bo i tak na moje wyszło.

(Chciałam zwrócić uwagę, jaka ładna czasoprzestrzeń mi wyszła – zadzwonił za pięćdziesiąt kilometrów).

A w niedzielę widzieliśmy lokalną grupę morsującą – zabraliśmy psa na spacer nad tak zwanym zalewem, a oni akurat siedzieli w wodzie tak do ramion. Aż dostałam ściskoszczęku od samego patrzenia – a patrzyłam na to ubrana w pikowaną kurtkę typu śpiworek do połowy łydki. W dodatku kiedy już wychodzili z tej wody, to kolor ciała przebywającego w wodzie był biały, jakby odparzony, z czerwoną obwódką – well, nie wyglądało to BARDZO ZDROWO. Dziwne, że nikt nie wrzeszczał – ja bym wrzeszczała, gdyby ktoś mnie próbował w takiej temperaturze umoczyć.

(„Ty nie chcesz wejść do morza na Wyspach Kanaryjskich, kiedy woda ma mniej niż 27 stopni” – przypomniał mi uprzejmie N. Taka prawda – trzeba mieć w życiu zasady i się ich trzymać).

Z drugiej strony – co to jest minus siedem stopni w nocy zimą. Kiedyś w dzień było minus piętnaście i człowiek normalnie, bez histerii, wychodził z domu i jechał do roboty albo na uczelnię podmiejskim PKP (ogrzewanym albo nie, zależy jaki się trafił). Nie tęsknię, żeby to było jasne, tylko zamieszczam obserwację. 

Najgorzej, że w takie zimno nie chce mi się na spacery chodzić, a  zdecydowanie powinnam – obwód mojej dupy świadkiem. 

O AUTOBIOGRAFII I ZAGINIĘCIU

Dzień dobry, to już cały pierwszy tydzień lutego za nami! A ja taka nieubrana (no dobra, ubrana w dres – ale potargana, jak zwykle). I mam dobrą wiadomość od samego rana – do 2050 roku wszyscy umrzemy z powodu antybiotykoodporności. To tyle tytułem wstępu.

To teraz rozwinięcie: cztery ostatnie wieczory zajęła mi autobiografia Woody Allena. Czyta się świetnie – nie można się oderwać, chociaż to ponad 400 stron litego tekstu, żadnych rozdziałów albo części. Co mnie w Woodym zaskoczyło, to jak dobrze i miło wypowiada się o ludziach, z którymi pracuje. Żadnego „sukces zawdzięczam wyłącznie sobie i ciężkiej pracy” (kocham takich ludzi); raczej – że jego dokonania to dużo przypadku, szczęścia i tego, że trafił na właściwych współpracowników. To fajne. Oraz – oszukał mnie w swoich filmach, że jest neurotycznym ciamajdą! Podczas gdy od dzieciaka uprawiał sport, do tej pory uwielbia oglądać transmisje sportowe, a nawet chciał być dziennikarzem sportowym. Jakoś się tego nie spodziewałam – ale to dokładnie to, o czym wielokrotnie mówi – nie mylcie autora z wykreowanym przez niego bohaterem.  

Druga część książki jest o awanturze o molestowanie. Trudno się to czyta, zwłaszcza kiedy się polubiło autora. I jestem skłonna uwierzyć w jego argumenty – tym bardziej, że dostał później pozwolenie na adopcję dwóch małych dziewczynek. Ale zemsta Mii Farrow (oczywista zemsta i tak, też mi się wydaje, że Mia nie ma zbyt równo pod sufitem i nie jest taką świętą i zacną osobą, za jaką chciałaby uchodzić) to jedno, natomiast początki związku z Soon Yi są jednak, mimo wszystko, dość mętne i dwuznaczne. Tak, była pełnoletnia; tak, są ze sobą ponad ćwierć wieku – ale w moim odczuciu to najsłabszy moment całej książki, w takim sensie, że trudno poczuć empatię do autora. Co dziwne – nie wiedziałam wcześniej, że afera wybuchła podczas kręcenia „Mężów i żon” – jednego z moich ulubionych filmów Woody’ego. Zawsze uważałam, że Mia w tym filmie jest denerwująca, nie sposób lubić jej bohaterkę – no i proszę, teraz już rozumiem, dlaczego. Mimo całego profesjonalizmu – chyba nie ma sposobu, żeby TAKIE emocje nie wyciekły.

No. To sobie poczytałam o intelektualnych elitach i z powrotem mogę się zanurzyć w świat forów dyskusyjnych. Jedna sprawa mnie od jakiegoś czasu bardzo porusza – zaginięcie Beaty Klimek. Bardzo, bardzo bym chciała, żeby się odnalazła cała i zdrowa, chociaż nadziei na to zbytniej nie ma. I po raz kolejny jestem załamana działaniami naszej kochanej policji. 

Natomiast serialu „Doktor Larsen” oglądać się nie da. Howgh. Szkoda, bo lubię tę aktorkę, ale litości. LITOŚCI.