O DYLEMACIE ZWIĄZANYM Z KOGUTEM

Otóż dostałam od N. koguta. Na szczęście nie zwierzę (żywe ani martwe), tylko wyrób piekarniczy z Kazimierza Dolnego. Przywiózł mi i mówi „Masz, zjedz sobie” i ja mam teraz zgryzotę podwójnej natury. Po pierwsze, to jest jednak SPORO węglowodanów, a ja i tak za dużo ich zjadam. No lubię, nic na to nie poradzę – śniadanie bez fajnego pieczywa to jest jakaś aberracja. Wiem, że teraz wszyscy keto, ale jak zwykle jestem sto lat za ostatnim Kłapouchym i jem niemodne pieczywo. Z tym, że tego koguta jest jednak ZA DUŻO i co, zjem kawałek i będzie mnie później straszył taki kadłubek? W ogóle to z której strony zacząć? Intuicja mi podpowiada, że od ogona. Albo od łap (on ma łapy w ogóle?…) (sprawdziłam – ma coś w rodzaju jednej dużej STOPY).

Po drugie – takiego koguta mieliśmy w PRL-u w kuchni, ususzonego, wisiał on na ścianie wśród ceramiki Włocławek. W związku z czym mam obciążenia związane z dziedzictwem kulturowym – kogut mi się nie jawi KULINARNIE. W dodatku on kiedyś był z chlebowego ciasta, ciężkiego, i ładnie wysychał (i nieźle się prezentował przez długi czas). A teraz to jest jakaś dziwna bułka, w ogóle nie wiem, czy wyschnie i się nie rozleci. I co ja mam teraz zrobić?

No powiadam państwu – N. jak wymyśli upominek z podróży, to klękajcie narody. 

Przestało wiać i jest ciepło i nawet czasem pokaże się słońce, ale oczywiście ja się NIE DAM NABRAĆ na tanie sztuczki – wiem, że to tylko takie drażnienie się z człowiekiem i obywatelem i zaraz znowu przywali mrozem i innym świństwem. W dodatku dwa dni temu pod wieczór NAGLE zrobiło mi się strasznie gorąco; myślę sobie, albo znowu mam covid i temperaturę, albo atak klimakterium – w każdym razie jest okropnie i zaraz zwariuję. Ale kiedy okazało się, że N. ma identyczne objawy i spojrzeliśmy na termostat – nooo, już wiadomo, o co chodzi. OCZYWIŚCIE – PIEC. Nie wiadomo dlaczego doszedł do wniosku, że skoro ociepliło się na zewnątrz, to on też musi zadziałać – i w kwadrans podniósł temperaturę w chałupie o dwa stopnie. Okazało się, że dwa stopnie to jest CHOLERNIE DUŻO i o mało nie dostaliśmy zawału z przegrzania. Moim zdaniem, ta cholerna podstępna menda chciała nas usmażyć i prawie mu się udało. Czy ktoś już zrobił odcinek true crime o ludziach prześladowanych przez piece? 

No dobra, jest drugi sezon „Samców alfa” oraz w najnowszym odcinku Detektywa sprawy przybrały nieco lepszy obrót – to znaczy, nie dla wszystkich bohaterów (ale nie będę spojlować), ale przynajmniej jest nadzieja, że zabójcą nie okażą się duchy przodków albo prehistoryczne gronkowce, zmartwychwstałe spod lodowca. Chociaż oczywiście nie mówmy hop.

Jestem gruba i mam wielki tyłek. Zebra mówi, żebym wzięła dupę w troki i zaczęła uprawiać jakiś sport, bo będzie nieszczęście. No dobrze, ale moje ciało bardzo źle reaguje na jakikolwiek sport. I co teraz? 

5 Replies to “O DYLEMACIE ZWIĄZANYM Z KOGUTEM”

  1. U mnie koguty uwielbia mój tato. Smaruje te kawałki masełkiem i dżemikiem i spożywa jako drugie śniadanko. Ja tego nie jem, bo zawiera mleko, tak mi powiedzieli. Ale u nas je się gada od nogi, żeby nie spierniczył

  2. Od głowy, od głowy! Można moczyć w kawie wtedy nie jest taki suchy. U nas w ten sposób został spożyty. (1 kogut na dwie osoby, podzielony na 3 dni). Ja też z tych, co na wpis czekają niecierpliwie i uważają że raz w tygodniu to zdecydowanie za mało. Nowe wieści bardzo mi poprawiają nastrój w tej dziwnej zimo-wiośnie. (Błoto i dziki ryją wszędzie!) Nic nie było o Manguście. Co tam u niej? My bezpsie już od roku, wieści o Manguście to miód na serce. Polecam się jako stała raczej cicha czytaczka.

  3. Czekałam na wpis (i nie to, że narzkam, ale RAZ w tygodniu to za mało) ! Koguta – ja bym rąbała od głowy, jakby co, przynajmniej nie będzie zerkał karcąco. Serdeczności wielkie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*