O SZCZENIACZKU I POMYŚLE NA LISTOPAD

U mnie w sumie nic nowego – już się pogodziłam z tym, że będę kasłać do końca życia. Syropu piję już drugą dużą flachę, niby inny smak – zgadzam się, tamten  był WSTRĘTNY, a ten OHYDNY. Gdzie są pyszne syropki mojego dzieciństwa, na przykład Pini? Tussipect też był fajny, za to flegamina – wybitnie rzygogenna. 

Mojej ciotce też się jakoś ostatnio pogorszył nastrój – to znaczy, nadal dzwoni AKURAT wtedy, kiedy nie mogę odebrać (myję głowę albo pies ma robione USG), to się nie zmieniło. Ale kiedyś często miała jakieś lokalne plotki albo wydarzenia ze sklepu czy autobusu, a teraz dzwoni, żeby a) powiedzieć, co ją boli (w skrócie – wszystko, ale wymienia szczegółowo i dość długo to trwa) oraz b) kto umarł. Bo z koleżanką siedzą w internecie na stronie domu pogrzebowego i studiują nekrologi. Codziennie. W dodatku czasem się pomylą („A nie, czekaj, to nie może być ojciec X, bo ma XX lat, czyli tylko 12 lat jest od niego starszy, no to chyba jakiś inny Piotr”).

Może to przez ten listopad. 

Szczeniaczek mi skacze po łbie od 5.14 – gubi mleczne zęby, jest taka pocieszna szczerbata, tylko że lubi gryźć dziwne rzeczy, bo ją chyba dziąsła swędzą. Ostatnio najbardziej ukochany jest drewniany kwietnik na półpiętrze – piłuje listewki jak mały zawzięty bóbr (widocznie wygodniej gryźć, niż listwy przypodłogowe, które też próbowała degustować, a z kolei nogi krzeseł NA SZCZĘŚCIE są za grube i nie mieszczą się do pyska). Rośnie i jest coraz fajniejsza – coraz lepiej się rozumiemy, chociaż odnoszę wrażenie, że rozumieć to ona mnie rozumie całkowicie, tylko częściowo ma w dupie i na przykład takie „Mangunia, chodź tutaj”, kiedy akurat popierdala z ukradzionym kawałkiem kory po krzakach, to wiadomo że nie słyszy. 

(W zasadzie ma tylko jedną wadę –  nie jest Szczypawką.)

I uczymy się chodzić na smyczy – pięknie chodzi wachlarzem całą szerokością chodnika i zmienia kierunek NIEOCZEKIWANIE. Już kilka razy byłabym się wywaliła przez tego małego tasmańskiego diabła.

No i skończyłam wszystkie dostępne w tłumaczeniu kryminały Ruth Ware – dwa niezłe, jeden może być i trzy mocno takie sobie. A teraz nie wiem co czytać, bo wszystko mnie denerwuje. Biografię Mrożka mam, ale wkurwiły mnie analizy reportażu z Nowej Huty i jakoś tak. I nie mam pomysłu co dalej. A może coś SPEKTAKULARNEGO – na przykład, powtórkę dzieł Rodziewiczówny? Albo Judith Kranzt – moja ciotka ma całą serię z lat 90-tych, „Księżniczkę Daisy”, „Córkę Mistrala” i tak dalej. No nie mówcie, że to zły pomysł na listopad!

PS. N. przyniósł mi dwa wielkie opakowania słomki ptysiowej. Chyba chce mnie utuczyć – jak Baba Jaga – i sprzedać na biomasę. Bo mam nadzieję, że nie na karmę dla psów – żadnemu psu na świecie tak źle nie życzę!…

13 Replies to “O SZCZENIACZKU I POMYŚLE NA LISTOPAD”

  1. Lada moment ma wyjść trzeci tom felietonów Clarksona z jego farmy. Pierwsze były mocno takie sobie, drugie lepsze, mimo wszystko czekam na te trzecie. W międzyczasie powtarzając sobie program (szczególnie pierwszy sezon, po drodze przegryzając Grand Tour i książkami Herriota). Na jesień i zimę u mnie taki zestaw się sprawdza.

  2. A ja bardzo polecam cykl przygód profesorowej Szczupaczyńskiej, chociaż możliwe, że mam bias, bo jestem z Krakowa – to są kryminałki z Krakowa przełomu XIX i XX w. i są naprawdę fajne, właśnie wyszedł piąty tom. Za nazwiskiem autorki Maryli Szymiczkowej kryje się duet Dehnel/Tarczyński, historyczno-realistycznie zatem bardzo bardzo.

  3. Z autorów kryminałów podszedł mi ostatnio Szamałek, niby człowiek wie, że jest profilowany i klasyfikowany, ale trochę sierść się na grzbiecie jeży.

  4. Przeciwkaszlowo-domowo: figi gotowane na mleku, albo (a może i) napar z tymianku z dodatkiem miodu.
    Lektura: Maya Angelou. “Wiem, dlaczego w klatce śpiewa ptak”, “Zgromadźcie się w imię moje”. A jeśli się spodoba, to pięć kolejnych z jej autobiograficznej serii.
    Na zdrowie!

  5. Z syropkow “drzewiej” to ja najgorzej chyba wspominam Guajazyl. A jakoś dobrze tabletki do ssania “Acron”, po ktorych podobno żółkły zęby. A do czytania – tak naprawde i mocno polecam Valerie Perrin i “Zycie Violette” i “Cudowne lata”.

    • guajazyl!!!! byłam małym zwyrolem i to był jedyn syropik, jaki przyjmowałam bez ryku ;-)) mogłam pić zamiast kompotu 😀
      nawet dziś się nim leczę

  6. No nie ma co czytać. Zgadzam się. Ja szukam czegoś na jesień jak Durrell albo Herriott.
    Czytałaś może The Universe Versus Alex Woods? Albo edynburską serię Alexander McCall Smith. Jak nie to zazdroszczę że przed Tobą.
    Najlepszą pozycją jaką ostatnio czytałam jest Francja na talerzu.
    Tylko jesc się po niej bardziej chce.

    • Ha, ja właśnie powtarzam sobie wszystkie książki Herriotta, łącznie z Weterynarze mogą latać. Cudowna lektura na zimne, deszczowe wieczory: czytam, jak on marzł w stodołach i oborach, myjąc się w lodowatej wodzie, a sama siedzę pod kocykiem i z gorącą herbatą w zasięgu ręki. 😉

  7. a moze by tak hiszpanskiego kryminalu sie tknac? Juan Gomez Jurado – Reina Roja AKA Czerwona Królowa. Ja wpadlam jak sliwka w kompot… tzn pierwsza przeczytalam “Todo Arde”, ale chyba w Polsce jej jeszcze nie ma. Nieomal przegapilam samolot bo po prostu MUSIALAM czytac! dzieki bogu maz mnie zaciagnal do samolotu 😀 bo tak bym pewnie na tym lotnisku siiedziala az skoncze ksiazke…

  8. Judith Krantz Tylko Manhattan oraz Zmowa Pierwszych Żon Olivii Goldsmith to były moje ukochane późno podstawówkowe czytadła – aż jestem ciekawa czy to jest jeszcze czytalne teraz, z tego co pamiętam to nie były byle jakie broszury o miłości tylko porządne grube książki z rozbudowanymi wątkami pobocznymi i wyrazistymi postaciami drugoplanowymi. I do dzis jak widzę pizzę to myslę jak Maxi z Tylko Manhattan ktora przyszla z pizzą na seks do bylego męża ( ten moj szok, DO BYŁEGO MĘŻA NA SEKS !! ) – brzegi na koncu, jak juz z pizzy nie zostanie nic tylko brzegi i wtedy nawet brzegi bedą wspaniałe!

  9. Do Judith Krantz się przymierzam od paru lat, tylko czasu brak. Syropek Pini jak najbardziej jest dostępny, tylko reglamentowany- w jednym zakupie flaszka na łepek, bo zawiera kodeinę. Na suchy kaszel jak znalazł. Pyszny jest jeszcze prawoślazowy- taki ulepek i Rubital- prawoślaz z posmakiem maliny. Też na suchy kaszel i wysuszone gardło. Tussipect zrobili na receptę. Flegaminą można wysłać nielubianego sąsiada na tamten świat. Co piłaś, że takie wstrętne/ohydne?
    A co do słomki ptysiowej- jest jesień i trzeba poprawiać sobie nastrój. HOWGH!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*