O KOŃCOLUTOWYM SMUTKU

Ptaszki śpiewają, jakby wiosna szła. A to chwilowo gówno prawda, niestety. O przepraszam – guzik, chciałam oczywiście napisać GUZIK, nie gówno. Przejęzyczenie. Pardą.

Z jednej strony – dobrze, że luty się kończy; z drugiej – tak koszmarnie, totalnie nie mam NA NIC SIŁY, że po protu kanał i bryndza owcza. N. mi każe łykać magnez. Magnez! Może gdybym zaczęła brać izotop uranu w pastylkach razem z witaminą D, to coś by się poprawiło. Bo od samego magnezu to niestety, ale wątpię.

Natomiast mam kolejny pomysł na odchudzanie. Otóż w książce o bombie atomowej przeczytałam, że Artur Oppenheimer miał metr osiemdziesiąt wzrostu i przez całe życie ważył nie więcej, niż 56 kilogramów. Wniosek z tego taki, że trzeba się na poważnie zainteresować fizyką kwantową – oprócz tego, że jest po prostu interesująca i szalona, to jeszcze na dodatek pozwala zachować figurę!

(Jest już do obejrzenia teaser filmu Nolana o Oppenheimerze. Faktycznie, Cillian Murphy wygląda jak szkielet).

Problem w tym, że na koniec lutego nie widzę jasnych stron. W ogóle. Żadnych. Do wiosny daleko, wojna trwa, rządzą nami osobniki, z którymi nie mam wspólnego systemu wartości ani (mam nadzieję) zbyt wielu fragmentów DNA. I czym tu się pocieszyć? Ma ktoś jakieś pomysły?…

8 Replies to “O KOŃCOLUTOWYM SMUTKU”

  1. Z tymi uczonymi to ciekawa sprawa – istotnie z reguły są chudzi. Pewnie zapominają o jedzeniu. Ale taki Niels Bohr był raczej okrągły, za to np. Schrodinger i Dirac jak szkielety.

  2. Ale już żurawie i gęsi przyleciały. Wiewiórki mają gody (lada moment do domu nam wpadną, tak się zapamiętale ganiają), koty marcują. Mimo wszystko lezie do nas ta wiosna, choć trochę wolno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*