No więc najpierw zagadka: czy sprawdziłam wylot na tyle wcześnie, żeby stwierdzić że został przesunięty z piętnastej na dziewiątą rano? I czy w związku z tym:
a) zdążyliśmy się spakować, chwilę przespać i dojechać na lotnisko o czasie, czy też
b) daliśmy sobie spokój i postanowiliśmy zostać na rajskiej wyspie, zanim te okurwieńce lada dzień zabiorą nam paszporty, zamkną granice i skończy się wyjeżdżanie na wakacje i niniejszym piszę to z Fuerteventury?
No dobra, gdyby nie Szczypawka (i moja nerwica natręctw), to opcja b) byłaby prawdopodobna. A tak to tylko dostałam chwilowego zawału i w trybie diabła tasmańskiego upchnęliśmy w walizki ser, kiełbasę i mokre ręczniki i od wczoraj mogę podziwiać złotą polską jesień. Zamiast siedzieć o 22 na balkonie w klapkach, popijać wino i słuchać szumu fal (CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?…).
Przez cały wyjazd prześladowały mnie citroeny kaktusy, te z poduszkami powietrznymi na zewnątrz. Gdzie nie spojrzałam, tam jechał albo parkował citroen kaktus. Co trzeci samochód osobowy to był kaktus – jakaś rewolucja dealerska się wydarzyła na wyspie, bo one rok temu nie były takie popularne, a teraz nagle WSZĘDZIE kaktusy. Nie wiem o co chodzi.
Od razu na początku wyjazdu zalałam telefon, na co on najpierw wyświetlił dziwne jasne paski, a później wszystko mu się przekręciło na wyświetlaczu o 90 stopni. A później jak trochę wysechł, to dalej pokazywał dziwne rzeczy i N. kazał mi go wyłączyć, po czym okazało się, że zapomniałam PIN-u, bo to cholera tak jest, że nie wolno mieć tych samych haseł do wszystkiego i nie z urodzinami! I weź tu człowieku wszystko spamiętaj, no i tak zostałam bez telefonu na cały wyjazd. O.
Uwaga – zmoczył nas deszcz na plaży! W środę już się wygodnie rozwielorybiłam na ręczniku na piasku w upolowanym grajdole z kamieni (co roku trzeba wcześniej wstawać i przyjeżdżać na plażę, żeby zająć dobry grajdoł, o losie!), a N. mówi – o, tam nad zatoką idą chmury deszczowe. Etam, tu cały czas idą jakieś chmury, zwłaszcza rano, nie ma co się przejmować. Leżymy. N. dalej swoje – ale tam wygląda jakby już padało! No dobra, mówię, to poleżymy jeszcze dziesięć minut i jak się będzie pogarszać, to idziemy. No więc po trzech minutach JAK NIE LUNIE – dawno się nie poruszałam w takim tempie! Ledwo zdążyłam narzucić tunikę na kostium i złapać ręcznik i klapki – przy czym w ogóle się nie ochłodziło i sam deszcz też był ciepły, ale zmokłam jak pies i parowaliśmy później w samochodzie jak dwa zdenerwowane duchy. I całe smarowanie na nic (nie lubię się paćkać smarowidłami z filtrem, a trzeba bardzo dokładnie, bo inaczej wieczorem jest pieczone prosię – nie zapomnieć za uszami i o wierzchu stóp). Następnego dnia barman na winie, któremu N. opowiedział o naszej przygodzie, stwierdził że mieliśmy OGROMNE szczęście, bo tu pada dosłownie kilka razy na rok! O panie barmanie, takie szczęście to ja mam ZAWSZE, gdzie bym nie wyjechała.
Któregoś dnia w całkowitym nigdzie macha nam miejscowy hipis, żeby go podrzucić. No to stajemy, hipis wsiada, wywiązuje się pogawędka, wiadomo że nie rdzenny wyspiarz więc N. pyta, de donde usted jest. A on na to, że de Polonia. Bardzo było śmiesznie. Od rana już był nieco zjarany, ale wytłumaczył nam że jest na życiowym zakręcie i w momencie transformacji (od czterech lat) i raczej się tam już osiedla na stałe. No ba, a gdzie mu będzie lepiej z takim hobby i podejściem do życia?…
My też jak zwykle rozważaliśmy, czym moglibyśmy się zająć po ewentualnej przeprowadzce, na co N. wskazał w hipisowskiej osadzie domek – sklepik z napisem „WITCHCRAFT” i mówi:
– Tu by cię zatrudnili od ręki, na cały etat.
Uwielbiam jego wiarę we mnie.
Jak zwykle opiliśmy się wina, objedliśmy ryb i innej morszczyzny i tydzień mignął nie wiadomo kiedy. I wróciliśmy z odwiecznym pytaniem bez odpowiedzi – CZYM tam się do cholery żywią te STADA KÓZ?… A na dodatek tamtejszy kozi ser Maxorata semicurado został w tym roku wybrany najlepszym serem na świecie. Tylko dlatego, że Kanionka sery nie startowały, wiadomo.
Powroty są trudne.
Twój wpis skłonił mnie do zastanowienia się nad etymologią słowa morszczuk 😉
I wróciły demony wraz ze wspomnieniem poparzonych w te wakacje (mimo smarowania filtrami) stóp…
No i morszczyn! 😉
Lece w sobote na 10 dni na Teneryfe, Costa Adeje. Wypije wino i posiedze w sandalkach za Ciebie 😜
O tak! Tylko dużo, dużo wina za moje zdrowie poproszę, bo nie jestem już młoda!
Masz jak w banku, dlugo będziesz zyć 😂
A ja na Lanzarote, bo inaczej bym zawalu dostala i skretu kiszek patrzac na te zdjecia;)
Też mnie powstrzymuje przed przeprowadzką myśl o tym z czego tak naprawdę wyżyć na takiej wyspie jak się ludzi nie lubi, a w życiu się umie jedynie trochę Excela.
Oglądałam kiedyś program o wyspie na Pacyfiku, gdzie nie było absolutnie ani kawałka rośliny, a miejscowi posiadają stada kóz, które wyżwiają… papierem.
To trochę straszne, bo tych kóz nikt się nie zapyta o zdanie, czy one ten papier lubią. Biedule.
Przewodnik parę lat temu powiedział, że te “ruiny” czyli budynki zaczęte nieskończone nie wzięły się stąd, że brakło środków, tylko dlatego żeby powstrzymać rozbuchane plany zabudowy i zasiedlania, tym samym utrzymać taki wygląd wyspy jak jest. Jako jedyna z Wysp Kanaryjskich ma mieć na zawsze tą swoja dzikość i pustkę, (reszta wysp buduje się jak chce). Uchwalono twarde prawo i kto nie zdążył (chyba) do 2004 zmienić planów na niską zabudowę i ją zakończyć, to została wstrzymana na amen.
No ale żeby przez tyle lat nie kazać tego świństwa rozebrać wobec tego?
Na Lanzarote też maja mieć nisko w określonych strefach.
A południe Fuerte juz i tak zapaćkane.
Powołując się na to samo źródło, ponoć południe Fuerteventury Franco oddał Niemcom w dzierżawę i robią co chcą.
A, ale nam nie zmienili godziny wylotu. Lecieliśmy z Itaki, czarter TUI.
Nas też zaskoczył deszcz na Lanzarote 🙂 Mniej więcej co 2 minuty gruba kropla spadała.
a co do kóz, takie zdanei mnie urzekło z przewodnika o Kanarach: “że ich wyspa to nie tylko ‘kupa popiołu i kozie bobki'”.
Może tym popiołem się żywią.
Autor przewodnika chyba zna Kanary z piątej ręki, bo nawet nie z drugiej. W Notting Hill jest taka wypowiedź Hugh Granta, że autor przewodnika o Turcji nawet był w Turcji, co jest dość pomocne.
A czekaj, co to za sandałki Cię w piętę obtarły? Natychmiast je wyrzuć i zamień na Tropeziennes, one nie obcierają nigdzie. Chodziłam w nich po skałach jak prawilne turystyki po Giewoncie w szpilkach i NIC 🙂
Jack wolfskine. Takie powiedzmy trekkingowe. A pierwsze to mi krzywdę w piętę zrobiły crocsy! Nie do pomyślenia, bo ja nie mam zbyt wrażliwych stóp i w crocsach całe lata przechodziłam w różnych warunkach.
Idę guglać te Tropeziennes.
nie marudź, jesień mamy w tym roku taką, że normalnie w gaciach i koszulce latam (na Mazurach! W Warszawie wiadomo… buty jeszcze zakładam).
Atam.
Ciepło się robi na 2 – 3 godziny w środku dnia. Od rana i wieczorem chyba by mi dupa odpadła – z drugiej strony, nie jest to głupi pomysł! HMMMM.
Fuerta- i Kanary w ogóle- padły ofiarą swojej własnej popularności. Coraz trudniej komuś, kto przyjeżdża do pracy “z zewnątrz” znaleźć mieszkanie na wynajem długoterminowy za sensowną cenę. Bo autochtoni wolą wynajmować turystom, z kilkukrotnie większym zyskiem. Rozmawialiśmy w tym roku ze znajomymi kelnerami- ceny mieszkań poszły 200% w górę i ich brakuje. Pomalutku przestaje być “rajsko”, a zaczyna “przemysłowo- turystycznie”.
A przepraszam, wracaliście czarterem “itakowym” czy jakimś innym? Bo co robię rezerwację, to się zastanawiam, czy planowane super- hiper godziny wyjazdu w ostatniej chwili się nie zmienią i nie “odetną” nam dwóch dni… (np. wylot z W-wy o 19 i powrót z Fuerty o 7 rano…. masakra)
A serek, Pimenton, rzeczywiście BARDZO zacny 🙂
No właśnie tak nam zrobili z powrotem, co miał być o 15 a był o 9, ale nie godzina mnie zdenerwowała, tylko że naprawdę niewiele wcześniej to zmienili. Ale wylot do tam mieliśmy o 8 rano, więc OK.
Niby można bilety bezpośrednio na Enterze kupować, ale taniej wychodziło przez Itakę (a sam przelot braliśmy). Nie wiem dlaczego.
Za każdym razem też mam podobne przemyślenia – to jest raj dla turystów, bezsprzecznie. Ale czy dla miejscowych? Z jednej strony, kupa ludzi się tam przenosi i osiedla, ale z drugiej – robota głównie w handlu i usługach dla ludności. No, z tego bym – umówmy się – NIE WYŻYŁA (zamordowałabym najdalej drugiego klienta).
No ale się żyje i mieszka w raju. I ma się ser maxorata na co dzień.
Aha, i akurat kiepski termin na kupowanie nieruchomości, bo jest kolejna bańka hipoteczna. Po poprzedniej z początku dwutysięcznych lat po całej Fuercie stoją i straszą niewykończone osiedla albo i gorzej (w Corralejo nad samym morzem betonowe ruiny ledwo zaczęte, ze sterczącymi prętami zbrojeniowymi, zepsuty kawał pięknego terenu). A domków czy apartamentów na sprzedaż trochę jest, z tym że najtańsze jak to zwykle bywa – in the middle of psia dupa. Albo co gorsze, w samym środku molocha na 200 bungalowów, brr.
ehhh…. juz mialam nadzieje na opcje b) !
No ale Szczypawka!
No przecież dojechałaby do Was!
No wiem, wiem, jak przeczytalam o Szczypawce to nadzieja sie rozwiala… Ale przez milisekunde bylo pozytywne napiecie 🙂