O ARMAGEDDONIE, KTÓRY MNIE NIE OBCHODZI

 

A w ogóle to zapomniałam się pochwalić, że w tym roku przechytrzyłam system i zrobiłam mrówkom paśnik. Na najmniejszy i najbardziej płaski talerzyk, jaki znalazłam, nasypałam brązowego cukru (białego cukru nie chcą – sprawdzałam) i one teraz siedzą w tym cukrze, zamiast jak co roku szwendać mi się po kuchni i szukać łupów. Wykopały sobie korytarzyki i labirynty i mają swoją pożywną piaskownicę. A ja święty spokój i mrówczą fermę do obserwowania. Bardzo jestem z siebie dumna, no i oczywiście z nich, że poszły na współpracę.

A dziś w Biedronce taki armageddon, że nawet N. pobladł i chwycił mnie za rękaw – „Ludzie powariowali! POWARIOWALI! Ta baba rozpakowuje już trzeci koszyk!” – i w rzeczy samej tak było. Jak cudownie się mija żurki, chrzany i majonezy, które mnie w tym roku nie dotyczą, z czego się bezwstydnie cieszę (ale dwie puszki gotowego kajmaku kupiłam, bo to oznacza wafle w 10 minut, zamiast gotowania skondensowanego mleka godzinami).

Przy wyjściu stał uwiązany charcik w tygrysie prążki, prześliczny, i N. o mało nie odjechał beze mnie, bo bardzo miło się nam rozmawiało („Szczypawka, nie uwierzysz, jakiego psa widzieliśmy. Był taki chudy, że jak stawał przodem, to znikał. Rozpłakałabyś się na jego widok”).

Głowa mnie boli. Też mi nowina – ale przynajmniej boli po wczorajszym winie z koleżankami, na którym znowu nie obrobiłyśmy dupy nikomu znajomemu, jestem bardzo zawiedziona. Za to było o maśle i o galarecie (jeśli coś gotujemy i próbujemy i wydaje nam się, że naszej potrawie czegoś brakuje, to znaczy, że trzeba dodać masła). Wydaje mi się, że ustaliłyśmy, że wyjeżdżamy do Senegalu i nawet już oglądałyśmy jakiś dom do kupienia, tylko jeszcze musimy sprawdzić, gdzie ten Senegal właściwie JEST (to bardzo miłe, że nie tylko ja jestem beznadziejna z geografii fizycznej).

Na dzisiejsze popołudnie mam „Kolekcjonera skór” i to jest ostatnia szansa, jaką daję Deaverowi, wyłącznie z sentymentu, bo jego ostatnie kawałki były słabe jak cafe americana.  A przecież pierwsze książki z cyklu były takie, że człowiek czytał z płonącymi uszami i obgryzał pazury, a Zebra jak przeczytała „Kolekcjonera kości” i pojechała do Nowego Jorku, to bała się przechodzić przez skrzyżowanie opisane w treści.

A jeszcze nawiązując do współczesnych rowerów: ciuchy ciuchami – są beznadziejne i faceci wyglądają w nich STRASZNIE, a kobiety nie lepiej – ale JAK można się zrelaksować jazdą na rowerze, kiedy ma się dupę wyżej od głowy? HĘ?…

10 Replies to “O ARMAGEDDONIE, KTÓRY MNIE NIE OBCHODZI”

  1. Mhm. Samotny powrót taksówką z JFK do hotelu w ciemną noc, hotel w Queens, wśród trwających budów, kierowca się ZGUBIŁ. Musiałam mu tłumaczyć, jak jechać. Tak, “Kolekcjonera kości” znam na pamięć.
    (A “Kolekcjoner skór” jest słaby, chociaż i ta lepszy, niż poprzednie; w ogóle ostatnio bardziej mi wchodzi seria o Kathryn Dance, a przestać Deavera czytać nie umiem, po prostu nie.)

    • A nie, przepraszam, “Kolekcjoner skór” mi się mniej, “Stalowy pocałunek”, czy jakkolwiek go przetłumaczyli, czyli następna z serii Rhyme-Sachs, jakoś bardziej.

  2. Mozna sie zrelaksowac i wygladac normalnie na rowerach holenderskich i tego typu , nie mam pod reka fotki ale wygladaja podobnie do tego :http://image.ceneo.pl/data/products/49703425/i-dawstar-retro-28-s1b-cappucino-2017.jpg da sie na nich jezdzic w sukience ,garsonce i w czym chcesz 🙂 a poniewaz kierownica jest wyzej da sie ja nastawic tak ze siedzi sia jak na kanapie z wyprostowanymi plecami .W moim miescie zrobily sie niesamowicie popularne, I potwierdzam, jazda na nich to prawdziw relaks, jak wracam do domu to zawsze pozyczam od corki 🙂 ona ma taki , przywykla do nich w Hoalndii i juz nie chce zadnego innego . pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*