O BLISKICH SPOTKANIACH ZE SZTUKĄ NOWOCZESNĄ

 

W El Pais nie ma horoskopów!

Na lotnisku im. Chopina przywitała nas informacja, że nasz lot do Zurichu został odwołany. Przyznaję, że lekko skrzepłam wewnętrznie i pożegnałam się w myślach ze wszystkimi kieliszkami wina, jakie miałam nadzieję zdegustować. A tu Swiss Air nawet nie dał nam okazji, żeby podymić, i w ciągu trzech minut wymienił bilety na Lufthansę przez Frankfurt. Ale zdjęcie tablicy odlotów zrobiłam na pamiątkę – odwołany jeden jedyny lot.

Zmarzłam trochę. Ale przynajmniej do wyjazdu podeszliśmy ambitnie – zwiedziliśmy dwa nowe mercado i Muzeum Królowej Zofii.

Mercado San Anton jest nowoczesne i śliczne, takie eksluzywne delikatesy z szeregiem świetnych barów, nie taka perełka architektoniczna, jak Mercado San MIguel, ale za to o wiele tam spokojniej, bez problemów da się usiąść przy stoliku i spożyć owoce morza, a nie balansować z tacką nad głową w wielotysięcznym tłumie. Chwilkę spacerkiem od centrum, ale niedużo (biliw mi, jestem znakomitym probierzem – jeśli NAWET JA się nie zmęczyłam, to znaczy, że jest blisko). Za to Mercado de la Cebada to typowy osiedlowy rynek, można tam iść na zakupy i pewnie chorizo czy inne wędliny będą tańsze, niż w centrum, a niektóre stragany mają wystawiony przepiękny towar – na przykład wieprzowe uszy, ryje, racice, mózgi i wnętrzności. Tak jest bardziej swojsko, mniej urokliwie, rzekłabym.

Czyli nadszedł czas na sztukę, i to nowoczesną, bo Muzeum Królowej Zofii ma bardzo nowoczesny asortyment.

Wstęp – 6 euro za zwykły bilet – warto zapłacić dla samej Guerniki. Można wejść bezpłatnie w wybrane dni w określonych godzinach, na przykład w sobotę po 13-stej.

Przyznam, że pierwsze dwa piętra zrobiły na mnie wrażenie, mimo, że nijakim znawcą kubistów czy surrealistów nie jestem. Ekspozycja jest bardzo z głową pomyślana – nie same obrazy na gołych ścianach, ale w otoczeniu gablot z książkami, zdjęciami z tamtych czasów, a nawet pierwszych filmów. Ten cały Picasso, Dali czy Miro naprawdę są tak dobrzy, jak mówią na mieście, choć chyba największe wrażenie zrobił na mnie obraz Maxa Beckmanna, przedstawiający zwyrodniałą paryską socjetę (ludzie jeszcze o kształcie ludzi). I jeden film, przedstawiających trzech panów we frakach, siadających do karcianego stolika. Czwarty pan przynosi butelkę piwa, otwiera ją, rozlewa do trzech kielichów i eleganccy panowie we frakach wypijają piwo do dna. Trwa w sumie może dwie minuty i jest tak uroczy, że oglądaliśmy go chyba ze cztery razy (te filmy lecą w kółko).

(A nie wszystkie są urocze, w jednej sali leci film o trudnym chłopcu wysłanym do pracy na farmie, który zatłukł dwie kury patykiem – niestety, jest to pokazane na filmie i NIE SĄ TO efekty specjalne- naprawdę te kury zostały zamordowane na wizji – więc co dalej, nie wiem, gdyż wypadłam stamtąd z krzykiem. Albo inny film – o pani, która opłakuje pana, który chyba nie żyje, układa na łóżku jego ubrania, krawat, spinki do koszuli. Po czym rzekomy trup stoi przy oknie i z uwagą ogląda swoją dłoń – zbliżenie na dłoń – zieje w niej dziura, z której wychodzą mrówki. Pani podchodzi do niego i razem wyglądają przez okno, na chodniku zebrał się tłum ludzi i pogrzebaczem trącają ludzką rękę, która się tam wala. Też nie dałam rady dalej).

Drugie piętro jest już bardziej ponure, bo to lata wojny domowej w Hiszpanii. Centralnym punktem jest Guernica wystawiona w osobnej sali, z zestawem fotografii pokazujących kolejne etapy jej powstawania.

Przyznam, że powyżej drugiego piętra mój kontakt ze sztuką się urwał. Do drugiego piętra jakoś mniej więcej ogarniałam, nawet dzieła faceta, który najpierw wsadzał lwa na rower, później konia na rower, później rower na konia, a na końcu zrobił dzieło sztuki ze szczotki do butów. Dobra, taką miał wizję.

Ale na trzecim piętrze zaczyna się jazda, na przykład z poezją (chyba) konkretną. Z głośników leci odczyt utworu, a na ścianie widnieje jego zapis. Nie ukrywam, że myślałam, że to zapis dźwiękowy z domu wariatów (jeden syczy, jeden mruczy, jedna jęczy a jeszcze jeden coś ostro wykrzykuje). Albo: czarna kotara, za którą bałam się wejść, ale N. mnie wepchnął – za kotarą wita człowieka reflektor, nieregularnie mrugający światłem po oczach, a jednocześnie jakiś facet w głośniku recytuje samogłoski.

Rewolucja seksualna po latach prezentuje się dość melancholijnie. Jakie to musiały być piękne, proste czasy. Dziś takie zdjęcia, jak te wystawione, że niby wielkim były skandalem, mamy w prasie codziennej kolorowej i telewizji śniadaniowej na żywo. Pewnie wtedy panowie, przebrani w damskie pończochy i sukienki, ale z filuterną dziurą na wysokości krocza, żeby było widać penis w całej okazałości, byli bardzo odważni i rewolucyjni. Pewnie tak, pewnie, pewnie.

N. się poddał, jak w jednej sali obejrzeliśmy film, kolorowy, lata jakieś 70-te, gdzie pani siedząc na kanapie w swoim salonie opowiadała o swojej teorii (miałam momentalne skojarzenie z teorią Anny Łoś na temat brontozaurów, ale było gorzej, o, gorzej). Mianowicie, ta pani uważa, i całą swoją twórczą pracę poświęciła zjawisku polegającemu na tym, że dziecko, rodząc się, zjada matce waginę. Metaforycznie, naturalnie. Po czym ona pomaga takiemu człowiekowi (który metaforycznie zjadł waginę matki, przypomnę) dojść do takiego etapu w życiu, żeby tę waginę zwymiotował. Metaforycznie, naturalnie. Takie zwymiotowanie waginy jest czymś bardzo, ale to bardzo istotnym, ale niestety nie dowiedziałam się niczego więcej, bo po zwymiotowaniu waginy mój mąż okazał przesyt sztuką nowoczesną i odtrąbił NATYCHMIASTOWY odwrót.

Faceci.

Ale za to zjadłam kaszankę z Leon. Dwa razy. I pyszne kalmary.

W sklepach i w kolejkach do świątecznych loterii już szaleństwo. A ja nie mam bladego pojęcia, co z prezentami w tym roku. BLA DE GO.

 

0 Replies to “O BLISKICH SPOTKANIACH ZE SZTUKĄ NOWOCZESNĄ”

  1. Barbarello droga, to z mrowkami wylazacymi z dloni to chyba poczatek Psa Andaluzyjskiego, co to Bunuel z Dalim wytworzyli… dobrze, ze ucieklas, bo tam jest sporo ohizdy i materialu na koszmary.

    P.S. zlocony kibel to ja tez chce!

    • No własnie tak mi sie coś wydawało, że to andaluzyjski chien, ale nie było zdechłego osła w fortepianie, który pamiętałam, ze ma byc. To znaczy pewnie był, ale później, jak juz uciekłam z tej sali.

  2. Cóż, Twoja krytyka jest okropnie krytyczna. Twój mąż pewnie często miewa bóle głowy – trudno znieść tyle narzekania, nie dziwię się. Widzę również, że uwielbiasz luksus. Pewnie nawet kibel chciałabyś mieć pozłacany. Daj Ty babo spokój. Jakbym taka była już dawno nie miałabym nikogo dookoła. Ale cóż. Gratulacje! Jesteś prawdziwą polką, nic innego nie potrafisz oprócz narzekania i wymagania bez dawania.

    • Co ja się naszukałam tego komentarza o złoconym kiblu!

      Barbarello, zdecydowanie powinnaś raz do roku przyznawać nagrodę za najbardziej oderwany od rzeczywistości komentarz – wręczać statuetkę pozłacanego kibla autorowi i wznosić nostalgiczne toasty za sztukę czytania ze zrozumieniem. A Onet niech zamieszcza fotorelacje.

  3. Ja tam uważam że te 6 eurosów warto zapłacić w Zośce za wszystko oprócz Guerniki, którą każą oglądać z 3 metrów. A co można zobaczyć z tej odległości ja się pytam?
    No niby coś można, ale co to za oglądanie, jak mnie musieli odciągać, bo jednak postanowiłam z 2 metrów kontemplować.

  4. eeee to mercado San Anton też na pewno znasz, taki lanserski bardziej niż uroczy. A swoją drogą to ciekawe czy Królowa Zofia przechadza się do muzeum wysłuchiwać tej poezji tudzież innych teorii o zwracaniu waginy 🙂

  5. Jestem bardzo ciekaw ile tam kosztują kalmary. Tu, w Argentynie trwa właśnie, w ramach wojny gospodarczej z UK, akcja odławiania kalmarów zanim wpłyna na wody terytorialne Malwinów, więc są śmiesznie tanie, bo po prostu chłodnie są pełne i nie ma co z nimi robić. Do polskich cen nie ma co porównywać, bo to egzotyczny produkt- ale zwłaszcza w Hiszpanii też pewnie nie są teraz drogie (chodzi mi oczywiście o ceny na mercado, a nie w restauracji), jeśli mozna to z porównaniem do kurczaka- przemysłowego i de campo. Cóż- ja w ramach popierania polityki rządowej i jednoczesnie oszczędzania portfela na razie kalmarami się mocno przejadłem 🙂

    • Proszę uprzejmie: kalmar duży cały – 12,80 euro za kilogram, sepia cała 11,80 euro za kilogram, kalmar – krążki 7,70 za kilogram, chipirones – 5,30 za kilogram. To ceny ze zdjęcia z San Anton, czyli na miejskim targu na pewno taniej.

  6. Bba. Moja teściowa raczej nie byłaby sobą, gdyby nie obchodziła imienin w grudniu, 2 tygodnie przed świętami. Więc of kors prezenty trzeba wymyślać DWA.

  7. W temacie prezentów pomysł na dziś (nie mój) – elektryczna miotła dla mamusi vel teściowej 😉 Co do reszty rodziny też nie wiem i nawet mi nic nie świta czy chociażby prześwituje. Mężu szalik zrobię własnoręcznie chyba, ale co dalej?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*