TARRAGONA, TARRAGONA


W tamtą stronę lecieliśmy do Barcelony z kurzym przyjęciem, że tak pozwolę sobie zapożyczyć z anglosaskiego. Dziewczyny miały koszulki z napisem „Eva is single until 13.08.2011”, nastawione były dość konkwistadorsko i mam nadzieję, że wieczorek panieński udał się szampańsko (a raczej cavovo), ale wesele Ewy jest nadal aktualne, czego życzę z całego serca.

Obok mnie w samolocie siedziała dziewczyna z rodzaju, który myślałam, że już wyginął. Dżinsy, plecak, koszula w kratę, a jak wyciągnęła z plecaka pamiętnik, oprawiony w czerwone płótno i zaczęła w nim gryzmolić, to doszłam do wniosku, ze może jest jeszcze nadzieja dla tego świata. Natrzaskała ze trzy strony (po hiszpańsku), następnie wyjęła z plecaka jakiś list i potwornie się nad nim poryczała. Płakała z godzinę. Mam nadzieję, że to tylko jakiś gnojek z nią zrywał (i za trzy miesiące nie będzie go pamiętać), a nie cos poważniejszego.

Tarragona jest… Trochę dziwna. Przepiękna, długa i dość unikalna jak na hiszpańskie warunki, bo z żółciutkim piaskiem, plaża – całkowicie odcięta od miasta torami kolejowymi. Są tylko dwa przejścia na nadmorski deptak, czyli z części starówkowej trzeba się nieźle nachodzić. Z kolei samo miasto trochę chaotyczne – bardzo ładne kawałki (np. główna aleja spacerowa, Rambla Nova, rynek miejski, place) poprzecinane są beznadziejnymi kawałkami. Katedra beznadziejnie obudowana ze wszystkich stron jakimiś współczesnymi koszmarkami. Nie widać tych setek lat historii. Ładne miasto, ale nie chwyta za serce.

Jak zwykle, wszystkie niedociągnięcia architektoniczne się zupełnie nie liczą, kiedy przychodzi pora na obiad. Jak w "Meson del Mar" podali mariscadę na dwie osoby – ja bym to jadła tydzień. Miała chyba ze sześć warstw, każda z innych stworów. Niektóre wypisz wymaluj jak z „Dystrykt 9”. Pan kelner co chwilę donosił dzbanki sangrii na cavie… Tak to można żyć- doszłam do wniosku.

W sobotę wieczorem okazało się, ze będą fajerwerki. Siedzieliśmy sobie spokojnie we wspaniałym barze z winem na Rambla Nova („20 a la Rambla”, tapasy mają bardzo smaczne, a wina po prostu najlepsze jakie hiszpańska ziemia urodziła). Piliśmy Pesquerę, a całe miasto szło Ramblą w kierunku morza, na taras widokowy. Następnie piliśmy Pago de Carraovejas i zaczęły się fajerwerki – waliły z pół godziny, więc wznosiliśmy okrzyki w odpowiednich momentach. Później piliśmy Emilio Moro, a całe miasto wracało z pokazu fajerwerków w odwrotną stronę, niż poprzednio. Naprawdę miły wieczór. Oczywiście, camarero został naszym wielkim przyjacielem (tak w połowie drugiej butelki wina) do tego stopnia, że powierzył nam do hotelu wodę w zwrotnej butelce!… Trzy razy prosząc, żeby tę butelkę mu następnego dnia oddać (jakaś bardzo mądra polityka wodna w katalońskich barach).

Kryzysu nie było widać. Knajpy pełniusieńkie, ale największe kolejki… w lodziarniach. Gdzie oprócz lodów sprzedają coś o nazwie „granisat” – rodzaj sorbetu?… Najczęściej z alkoholem. Wyglądało ładnie i zachęcająco, często w neonowych kolorach, coś takiego zamówiłaby Niania Ogg.

Sielankę jak zwykle zakończył samolot linii lotniczych LOT, opóźniony o półtorej godziny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio leciałam LOT-em, który odleciał o czasie. Zepsute kabanosy również nadal obecne w menu pokładowym. Ech.

PS. Hitem wyjazdu zostało naczynko do oliwy i octu balsamicznego: kolba laboratoryjna z wpuszczonym bąblem; w tej kolbie jest oliwa, którą się wylewa wierzchem, a w tym bąblu ocet, który się wydobywa przy pomocy atomizera, sterczącego z boku kolby. Czyli psika się octem i polewa to oliwą. Natychmiast jak to gdzieś w sklepie zobaczę, to kupuję. Od razu dziesięć.

16 Replies to “TARRAGONA, TARRAGONA”

  1. lubię czytać, gdy piszesz o wyjazdach,z własnego punktu widzenia, ciekawe rzeczy podpowiadasz:) wole jednak Portugalię bliższą memu sercu i żołądkowi 😀

  2. Aaa i jeszcze! Są dwie Asquininas
    – jedna to bardziej bar (ta na Puerta Cerrada)
    – a druga to bardziej restauracja (na Cuchilleros 2)

    I naprzeciwko tej drugiej restauracji jest cidreria.

    Przepraszam za zamieszanie. Dupa ze mnie, a nie przewodnik kulinarny 🙂

  3. Zapomniałam o El Neru!
    http://www.restauranteelneru.com/

    Kuchnia asturyjska, świetne jedzenie, cidra do picia i codziennie tłum.

    W ogole jak napisane, ze cidreria albo cocina Vasca, to wchodzić i sie nie zastanawiać.

    Naprzeciwko tego galicyjskiego baru Asquinina tez jest znakomita cidreria, ale zapomnialam jak sie nazywa. Ale tez polecam (i tez jest codziennie tłok).

  4. Ojej! Z przyjemnością, nasze ulubione miejsca to:

    Mercado de San Miguel (łatwo trafić, obok Plaza Mayor) http://www.mercadodesanmiguel.es/ – cały dzień tam mozna przebimbać, jedząc, pijąc i zachwycając się.

    Kuchnia galicyjska, czyli najlepsze owoce morza (ale mięso tez robią wspaniale):
    Asquinina, 3 Plaza Puerta Cerrada – taniej i cały czas tłok
    Casa Gallega, C/ Bordadores, 11 – drożej, tak na uroczystą kolację, najlepsze karczochy z szynka, jakie w zyciu jadłam

    Dookoła Plaza de Santa Ana nie ma złych knajp, ale szczególnie polecam 5J (zwłaszcza tapas); w Miau też jest zwykle tłok na obiedzie i kolacji. Baaaardzo ekskluzywnie można zjeść w Midnight Rose (restauracja w hotelu Me Madrid), choć ja osobiście wolę klimaty w stylu Tia Ceblolla (zaraz obok, Calle de la Cruz 27).

    Z barów koniecznie trzeba odwiedzić Espana Cani (Plaza del Ángel, 14) – super klimatyczne miejsce, zwłaszcza w okolicach północy, Alhambra (Calle Victoria, 9), Lizarran (C/ Prado 9)… zresztą, w barach tam można utonąć.

    Na sniadania koniecznie do Museo del Jamon (oni mają kilka lokali), no i do La Casa del Abuelo na najlepsze krewetki po andaluzyjsku!… (Calle Victoria 12).

    Uf. jak mi sie jeszcze cos przypomni, to wrzucę.
    Barcelony nie znam, niestety.

  5. ja jade do madrytu,3 dni bede lazic zupelnie sama,na koniec sierpnia przelom wrzesnia. raczej sie obawiam nie znajac jezyka i w ogole;P

  6. Barbarello wyjedzam do Madrytu i Barcelony na dwa tygodnie we wrzesniu i szukam kulinarnych pewniakow (knajpki i bary). Prosze podziel sie swoimi rekomendacjami.

  7. Idea podobna, choc tu widze na odwrót – oliwa bokiem, ocet górą.

    Mi się najbardziej podobał ten kształt – klasyczna laboratoryjna kolba. Psikacz zrobił furorę. Wszyscy sobie spsikiwali octem wszystko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*