O RELATYWNEJ WIELKOŚCI ZABYTKÓW I PSACH W KLATKACH

 

A nie, nawet nie było tak źle z tą pogodą. Przez chwilę w sobotę padał śnieg, ale akurat chodziliśmy po Luwrze, więc ważyłam go sobie lekce.

 

Luwr, o matko! Wstęp – 9 euro. PODEJRZANIE TANIO. Zrozumiałam, DLACZEGO, po pięciu godzinach. Pięciu. Godzinach. Podczas których zwiedziliśmy… może jedną trzecią?… Nie, nawet nie tyle. Właściwie nie wyszliśmy poza starożytność – no, tyle, żeby się przebiec do Giocondy (po pierwsze- jest mała i jakaś wyblakła, po drugie, nie ma jak się jej przyjrzeć z uwagi na tłum Japończyków) i Vermeera (jest mały, zapierający dech w piersiach i nie kłębią się tam Japończycy).

 

Mam dylemat moralny z tym Luwrem. Z jednej strony, jak by nie patrzeć – grabież. Z drugiej – gdyby nie to, że wywieźli, postawili w Luwrze – kto by to wszystko zobaczył? Ile osób?… Ile z tych zabytków w ogóle miałoby szansę przetrwać do dziś?… Ile pokoleń miałoby szansę oglądać kodeks Hammurabiego?… No naprawdę, nie wiem.

 

Notre Dame – tez jakaś mała. Zawsze myślałam, że jest gigantyczna, zresztą – na filmach jest. A tu proszę. Gdzie jej tam do katedry w Santiago!… Wielkościowo, bo oczywiście poza tym – wspaniała (akurat odprawiano mszę – czy ja miałam omamy, czy tam do mszy służą templariusze???). Montmartre – mały. Mulę Ruż – bardzo mały i niepozorny! Saint Chapelle – w sam raz. Pola Elizejskie – STANOWCZO ZA DŁUGIE. Przeszłam je na piechotę, CAŁE, w obie strony, jakieś 30 razy.

 

Zdenerwowałam się na Francuzów, bo trzymają psy w klatkach w sklepach zoologicznych. Małe szczeniaki w takich pleksiglasowych boksach. Serce mi się rozpadało na kawałki, jak widziałam, co te maluchy wyprawiały, jak do sklepu wchodzili ludzie. Jak tak można!… Banda nieczułych cebulojadów.

 

No dobra, jak już to już. Przyznam się do wszystkiego zatem.

No więęęęęęęc… Byłam na występach w Crazy Horse.

 

Zupełnie tego nie planowałam, TAK JAKOS WYSZŁO, że dla mnie też był bilet.

Pierwszy raz w życiu widziałam striptiz, a właściwie – cała masę striptizów, w różnej konfiguracji – pojedyncze i grupowe, wszystko to siedząc na pluszowej sofie i popijając szampana. Full wypas dekadencja.

 

Traf chciał, że akurat występowała Dita von Teese.

Widziałam na żywo Ditę von Teese (żywo, a nawet goło! I to trzykrotnie!…)

 

Trzy dni się po tym zbierałam.

Moje pierwsze wrażenie było: „O matko, jaka ona blada! AŻ NIEBIESKA! Zupełnie, jak ja!… Z tym, że jej jakoś z tym LEPIEJ”. Ale faktem jest, że jak Dita wchodziła na scenę, to wszystkie te hoże dziewoje zupełnie przestawały się liczyć. Ma babka klasę.

 

(Oraz chciałam zaznaczyć, że NAJBARDZIEJ oklaskiwany numer, który wywołał OWACJE, okrzyki z widowni i – jako jedyny – bisy, to był występ dwóch stepujących facetów w średnim wieku, w dodatku całkowicie ubranych. Nie rozumiem tego trochę).

 

No i tak o. A najlepsze, że wróciliśmy z tego łajdactwa nad ranem, zasnęliśmy snem umęczonych balangowiczów, po czym po jakichś trzech godzinach wyrwał nas ze snu TELEFON – do N. zadzwoniła mamusia!… Która właśnie wróciła z pielgrzymki do Ziemi Świętej i stęskniła się za synkiem!… Który to synek, wraz z małżonką, odsypiali nocne pijaństwo i rozpustę. JAKIE TO WYMOWNE.

 

Było naprawdę wspaniale, ale wolę Madryt. Nie wiem, dlaczego. Chyba przez knajpy. W Madrycie – bardziej klimatycznie i taniej. I mniej ciężkostrawna kuchnia (moja wątroba została wystawiona na próbę. WIELOKROTNIE).

 

A i tak najpiękniejsze z tego wszystkiego jest własne łóżko, jak się człowiek przywlecze z tego wielkiego świata.

15 Replies to “O RELATYWNEJ WIELKOŚCI ZABYTKÓW I PSACH W KLATKACH”

  1. oblężenie w paryskich muzeach zaczyna się wraz z majowym weekendem i odpuszcza tak koło października, poza tym w weekendy może się trafić jakaś kolejeczka, ale nie taka co to ją w godzinach trzeba liczyć

    eeech, nic tylko 😉

  2. Teraz chyba też, ale nie sprawdzaliśmy. po tych 5 godzinach miałam głowę jak wiadro i nie bardzo chciało mi się wracać. Ta kultura, panie, to wszystkie soki z człowieka wyssie.

  3. Kiedys do Luwru bilet byl wazny caly dzien, mozna bylo wchodzic wychodzic, zjesc cos i wrocic, nie wiem, jak jest teraz? Ja tam spedzilam 3h, zobaczylam Mone Lise poprzez tlum japonczykow, Wenus bez reki i porcelane Napoleona zdajesie.
    W porcelanie sie do tej pory kocham.
    novembre

  4. RedDragon (dopiero co odswieżyłam sobie lekturę Harrisa. Pozdrawiam) – prawie wcale. Może z 10 minut wszystkeigo.

    Oj tak, oddziały szturmowe Japoneczek sa niezłe. W kolejkach do zwiedzania zabytków, ale każda wlecze ze 30 torebek z zakupami. Piekne to jest.

  5. ja podejrzewam ze ci japonczycy tam przy monie lisie koczuja, trzymaja warty, albo cos tedy. oni tam sa ZAWSZE. w malych grupkach po 5 milionow.
    a co do moulin rouge to najpierw myslalam ze to jakas atrapa, taka reklama, czy co, i ten prawdziwy to dopiero bedzie 🙂
    p.s. zazdroszcze dity!!! ona super jest!

  6. Ja tez ostatnio bylam w paryzu i tez nie jestem zachwycona. Zgadzam sie z Toba ze Hiszpania jest jednak lepsza wypoczynkowa destynacja. Uwielbiam barcelone i costa del sol … z tymi mslymi knajpkami z pysznym jedzonkiem.

  7. Gioconda – takie same wrazenia, a wlasciwie zadnych :), a zwierzaki….ja mam traume po odwiedzeniu jednego sklepu zoologicznego w Belgii, psiaki upchane w smierdzacych klatkach w czyms, co przypominalo ciemny (zero okien), dlugi korytarz, szok!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*