MORZE, NASZE MOOOOORZEEEEEEE

Oni mi się tu wlamywali, a ja co?
A ja się – wstyd przyznac – SPASŁAM.

Spaslam się OKRUTNIE. No, ale JAK TU SIĘ NIE UTUCZYĆ, jeśli się mieszka w Krynicy Morskiej, 10 minut sflaczałym spacerkiem od baru MIERZEJA, w którym podaja najlepsze ryby na calej Mierzei, Wybrzezu i wrecz Kuli Ziemskiej?

MATKO BUZKA, ile ja tam zezarlam… Smazonych i w zalewie, sandaczy, halibutow, wegorzy, lososi, fladerek… nie policze. Rybi holocaust. N. po jednym z posilkow, poklepujac się po brzuchu (“PRZESTAN NADAWAC TAM-TAMEM, bo przybiegna rybacy z Piaskow nas ratowac” – ostrzeglam go) stwierdzil, ze GDYBY MU TERAZ zrobili SEKCJE, to z tego, co ma w brzuchu, poskladaliby WIELORYBA. Który co prawda jest SSAKIEM, ale to nie rzutuje – na co drugiej smazalni ryb na Mierzei wyrysowany jest DELFIN.

A jednego dnia to był JACHT. “DOBRA NASZA – mysle sobie – NA JACHCIE SIĘ TYLE NIE ŻRE… może SCHUDNIEMY DECZKO!”. Ale GDZIE TAM!

Po pierwsze, jacht miał na imie SZAFIR i był NAJPIEKNIEJSZY w calej przystani. Srodziemnomorski taki – mahoniowy, a nie plastikowy. Po drugie – zaraz po zajeciu miejsc spod pokladu zaczelo wedrowac w rownych, 15 min. odstepach, piwo SPECJAL (niestety, lokalne, a ja – jak nie lubie piwa, tak SPECJAL jest calkiem niezly, kolejny punkt dla Wybrzeza).

Po trzecie – co godzine byliśmy wolani na POCZESTUNEK.
Catering z baru MIERZEJA.

O SWIĘCI PAŃSCY – myslalam sobie, zlazac pod poklad w towarzystwie mojego rybnego brzucha – UTONIEMY! Jak zezre ta salatke z lososia, co stoi po lewej stronie, i tego wegorza w zalewie koperkowej, co po prawej, to PO NAS! Idziemy NA DNO… (bo nie wiem, czy na jachtach obowiazuje prawo zachowania masy).

Co się okazalo! Okazalo się – troche na szczescie, a troche nie – ze POD SPODEM buja BARDZIEJ niż na wierzchu. Niestety bardziej bardziej. I WCALE nie pomaga wpatrywanie się w HORYZONT, bo on się wesolo BUJA. Po dziesieciu minutach poczulam, jak przepyszny losos z salatki rozpoczal pracowita wspinaczke w moim przewodzie pokarmowym. Po pietnastu zaczelam się powaznie obawiac, ze wroci do kumpli, którzy zostali w misce.

Na szczescie, przy stole rozpoczela się już akcja “OSZUKAC BŁĘDNIK” i po trzech kieliszkach Absoluta skarcony łosoś powrocil do zoladka, czyli TAM, GDZIE JEGO MIEJSCE. Ale zdecydowanie na jachcie podoba mi się NA GORZE, a nie NA DOLE.

Na pamiatke wycieczki N. dostal trzy wegorze (obwod mojego uda). Ach – żeby on MNIE kiedys tak przytulil, jak te wegorze… 😉

Poza tym, drodzy panstwo, MAMY NAJPIEKNIEJSZE WYBRZEZE na swiecie. TAKICH plaz, z TAKIM piaskiem, to nie ma NIGDZIE. NO – może na Karaibach, albo jakas wysepka Bacardi… Ale nasze plaze sa IDEALNE – do lezenia, do turlania, do spacerowania, natomiast morze…

Z morzem to mamy JEDEN problem: ze jest na polnocy. A powinno być wprost przeciwnie.

A teraz JA mam DRUGI problem – jak splaszczyc sobie brzuch po tych rybich orgiach.

0 Replies to “MORZE, NASZE MOOOOORZEEEEEEE”

  1. musisz wlezc na kolo garncarskie, podlaczone do dynamo starych wigier – niech tato pedaluje, niech sie kolo kreci, a N. niech klepie i formuje rowno w okolicach talii –> jak nic, wszystko wskoczy w biust i odrobine w biodra… voila! i juz jestes piekna

    aha, zapomnialam dodac, ze na kolo trzeba wlezc w mokrym podkoszulku, bo glina to tylko na mokro

  2. Te Rumunki to maja brzuchy plaskie nie difoltowo, tylko bo bieda u nich, jesc nie maja. W dodatku ryb ci u nich niedostatek, bo morze maja czarne. Wiesz jak sie ciezko lapie ryby w takim czarnym morzu? We zwyklem morzu jest juz ciezko, co dopiero w czarnym.

    Ja to bym jednak radzil wkopac dwie donice w trawnik w ogrodku, polozyc sie na brzuchu i kolebac przod-tyl. Nadmiar wszelakie przekolebia sie wtedy w miejsce ktore nad donicami sie znajduje. W ten sposob mozemy sobie nawet druga pare piersi sprawic!

  3. no ale jak juz sie zaczniesz usmiechac do wlasnego tylka bedzie to znaczylo ze jestes cholernie wygimnastykowana, jak te rumunskie z wstazka albo obrecza i jako taka problem nieplaskiego brzuszka bedziesz miala absolutnie z glowy jako ze ktos wygimnastykowany brzuszek ma difoltowo plaski i wklesly wrecz i….

    o mamuniu moja co ja bym dala za smazona rybke….

  4. dysonans poznawczy to w skrócie jest tak, jak mówisz se: „brzuch może mam za duży, ale za to jaki niezły tyłeczek!”
    O. i tym tyłeczkiem żyjesz nie zważając na resztę. Tyłeczek staje się powodem, dla którego uśmiechasz się co rano. Normalnie. I ten…

    .. kurczę, może jednak mieli rację z tą ekonometrią..

  5. A GDZIE TAM! U nasz w szkole kazali zdawac ekonometrie, a nie psychozabawy.

    Sluchajcie… a moze by tak GORSET? Sie scisne w pasie i górą wylizie…

  6. Polskie morze, plaże… echh rzeczywiście są najładniejsze na świecie, bo gdzie jeszcze znajdziemy taki złoty piaseczek ? I takie śliczne fale… Echh tylko odrobinę zimno :/ niestety

    A co do brzuszka to zdaje się, że leżenie i przekuwanie to dobre wyjścia 😉

  7. Tszecia – dziekuje za nieporuszanie w przyszlosci tego tematu.
    Ach jak bym CHCIALA miec CO SPLASZCZAC w niektorych kategoriach inszych niz brzuchy!…

  8. Hania dobrze mówi. Trzeba na brzuchu się położyć. A jak się jeszcze pokolebiesz, to może się wyrówna. Tylko żebyś se od razu cycków nie wyrównała… hmm….

  9. brzuch trzeba przekluc
    szpilka; chodzi oto , ze jak sie je ryby, to sie je tez pecherze rybie, tak? jak sie je je to sie oddycha tak? jak sie oddycha to pecherze sie w brzuchu pompuja tak? dlatego ejst brzuch duzy. Nie martwic sie tylko przekloc. Wiem co mowie nie? W koncu jestem nadmorski.

  10. Ryby?
    W NORMALNYCH ilosciach – zgoda, nie tucza.
    Chyba, ze sie ich zjada np. TRZY KILOGRAMY DZIENNIE.
    I to np. WEGORZY i LOSOSIA…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*