Jestem po „Sercu jak smoła” i w jednej trzeciej „Wartkiej śmierci” i w zasadzie czuję, że Robin, Cormoran i ich bliscy to prawie jak moja rodzina. Znam ich lepiej, niż podszewkę własnego żakietu (tym bardziej, że nie pamiętam, kiedy ostatnio nosiłam żakiet), wiem, co lubią, czego nie znoszą i powinnam na dobrą sprawę wysyłać im kartki na urodziny i Boże Narodzenie. Co Brytyjczycy mają z tymi kartkami, niech mnie ktoś oświeci. Leży w szpitalu – szafka przy łóżku zastawiona KARTKAMI. Kompot by mu przynieśli albo rosołek, a nie.
Ostatnio przeczytałam kilka opinii, z którymi się utożsamiam, że SMS-y od Alertu RCB to już stały element życia niektórych osób. W sensie, że Alert kontaktuje się z nimi częściej niż własna matka rodzona i że w zasadzie powinni mieć na fejsbuku status „w związku”. I ja mam podobnie! Jak nie dostanę SMS-a od Alertu przez tydzień, to zaczynam odczuwać dziwny niepokój w okolicy śledziony – zwłaszcza, kiedy we wszystkich serwisach informacyjnych są artykuły „Koniec świata, pogodowy armageddon, służby rozsyłają alerty RCB” (a są prawie codziennie). A wiecie, jakie to uczucie, jak w grupie znajomych osób jest się JEDYNĄ, która nie dostała Alertu RCB? Nie będę ukrywać – STRASZNIE. Ta gonitwa myśli – dlaczego? DLACZEGO? Czyżby nie warto mnie ostrzegać ani ratować, bo nic nie wnoszę do społeczeństwa? A może zostałam wylosowana i będę złożona w ofierze? Chociaż odwrotna sytuacja też nie jest komfortowa – nikt nie dostał Alertu RCB oprócz mnie. Kolega mówi, że oni mają targety i muszą rozesłać określoną liczbę na miesiąc czy tam na tydzień – no i to by się zgadzało, bo te burze, przed którymi ostrzegają, to zwykle są albo ich nie ma, zupełnie tak samo, jak bez ostrzeżeń. No powiadam państwu, że ktoś to sobie nieźle wykombinował. Taka wielka, ogólnokrajowa GRA W ZGADYWANKĘ. Kiedyś w danych czasach były losowania bonów Pekao i drukowali numery w gazecie, a teraz mamy Alert RCB.
I jeszcze mam wspaniały tytuł wątku z mojego ulubionego forum: „Czy rybiki mogą wejść do nosa?”. No chyba… mogą, bo kto im zabroni? Ale to by było trzeba leżeć na podłodze w łazience, bo u mnie one występują tylko w łazience i to nielicznie. Pamiętam, jak kiedyś pojawiły się dwa i byłam bardzo zdziwiona, ale okazało się, że miałam już bardzo brudne szkła kontaktowe i po ich zmianie na nowe rybik przestał się rozdwajać i okazał się jeden. Z drugiej strony – mam schizę, że kiedy śpię, to coś mi wlezie do ucha (najbardziej się boję oczywiście pająka), więc może ktoś tak ma z rybikiem w nosie. NIE OCENIAM.
Z cyklu filmiki na fejsie – ostatnio wyświetla mi się, jak różni ludzie robią taki fikuśny numer z kawą rozpuszczalną. Biorą łyżkę granulek kawy, łyżkę cukru, trochę wody i spieniaczem do mleka ubijają na pianę i robi im się taki mus kawowy. To jest naprawdę czy jakieś oszustwo? Nie mam takiego kręcioła do spieniania mleka, bo nie piję kawy, a nie chce mi się wywlekać miksera. Ale wygląda to fajnie, trochę jak czary.
I w ogóle jest przepiękne lato, a większość przedpołudnia (jak nie jadę do biura) muszę spędzać, pizgając po ogródku gumowego kurczaka, żeby Mangusta wytraciła trochę swojej niespożytej energii, bo inaczej nie mam życia.