TAKA PRAWDA

 

A mówiła babcia: „Nie siadaj na kamieniu, bo dostaniesz wilka” (it’s lupus!) oraz „Nie chodź spać z mokra głowa, bo się przeziębisz”.

 

I co.

I poszłam spać z mokra głową i wstałam z katarem.

 

To przerażające, że im dłużej żyję, tym coraz częściej okazuje się, że babcia i matka MIAŁY RACJĘ. Chociaż to ja miałam być ta wiedząca lepiej i w ogóle oczytana oraz bynajmniej nowoczesna i bez przesądów.

 

Poza tym dzień bdb. Rano tylko o mało się nie uperfumowałam nabłyszczaczem do włosów, ale tak to spoko.

 

NIE ZA DOBRY DZIEŃ

 

Soooo wkurwiona od rana.

 

– Na tylnej szybie – przymrozek (to w związku z zapowiadanym ociepleniem na weekend?);

– Na moim kadłubie – biała bluzka, która się nie może zdecydować co do orientacji – czy chce być fasonem wpuszczonym w dżinsy, czy wprost przeciwnie, i od rana mnie denerwuje;

– Dupa mi tyje (CZYZBY miało to związek z zamawianiem na obiad bynajmniej nie sałatki, a talerza gnocchi z gorgonzolą? Czyżby? CZYZBY?… EEE, CHYBA NIE! Prawda?).

 

(Nie, w ogóle nie mam PMS-a, no skąd! Co wy).

 

W dodatku, po tak kolejny kosmetyki mnie wystawiły do wiatru. W sumie kosmetyki kupuję z nudów, niezbyt często, tym bardziej oczekuję ze strony tych, w które zainwestowałam, jakiejś EMPATII, kurwa mać. Tymczasem:

 

– krem, który miał mi wyraźnie odmłodzić i ujędrnić usta (a w zasadzie – dwa kremy), w dodatku od razu od pierwszego kopa, nic takiego nie uczyniły. Wybaczyłabym im, gdyby chociaż były z brokatem, ale nie, oczywiście, ze nie! Nawet ćwierć mikrodrobinki.

 

– tusz do rzęs z kolei miał mi niebotycznie wydłużyć rzęsy, pogrubić i spowodować, że będą wyglądały jak sztuczne. Dupa. Są normalnie czarne i długie, jak zwykle. Bez żadnych rewelacji, choć rewelacje są przez producenta obiecywane. Jest to skandal.

 

– pianka do włosów, która miała je nabłyszczyć, ujarzmić i podkreślić ich blond i refleksy. Nadal dupa, a nawet – dupa zbita. Jedyny efekt, jaki udało mi się osiągnąć, to efekt nie umytych włosów. To potrafię i bez pianki, dajcie mi tylko tydzień wolnego i lekką temperaturę.

 

No i tak siedzę ze starymi, obwisłymi ustami, zupełnie przeciętnymi rzęsami i brudnymi włosami, a mogłam te pieniądze wydać na kokainę i miałabym chociaż WRAŻENIE, że jestem piękna i niezwykła. Przez kilka minut, ale zawsze.

 

Przemysł kosmetyczny niech spada na bambus niniejszym. Idę zamówić wszystkie książki o dewiacjach, jakie mają w Merlinie na składzie. To o wiele pewniejsza inwestycja w siebie.

 

TRZEBA UWAŻAĆ, CO SIĘ OGLĄDA

 

„Milczenie owiec” w sobotę sobie obejrzałam, lubię czasem zanurkować w klasykę. Dlaczego Jodie Foster tak dziwnie sepleni? Ma piękne włosy w tym filmie. A któż to tam tak skacze i wydziera się w studni u psychopaty? Proszę, proszę – ależ to pani doktor Erica Hahn z „Chirurgów”. Ciekawe, czy to dlatego była później seksualnie skonfundowana i całowała się z zoną George’a.

 

Wchodzi N. (kiedy ja oglądam moje ulubione filmy, on zamyka się prewencyjnie w garażu).

 

– Jak oglądasz „Milczenie owiec” to z kim się bardziej utożsamiasz? Z nim czy z nią?

– A jak myślisz?

– Że z nim.

 

Nie dam się sprowokować. Nie podejmę dyskusji, dlaczego mój ukochany mąż porównuje mnie z Hannibalem Lecterem.

 

W dodatku – nie tylko on, co powinno mi dać do myślenia.

 

Ale ja przecież nie jem ludzi. Fuj!… Tez mi atrakcja.

  

PS. Widziałam reklamę, która mnie autentycznie wzruszyła. Do łez. Serio. O mało się nie poryczałam. Konkretnie chodzi o reklamę Domestosa. Na początku reklamy widzimy zarazki pływające sobie w błękitnej wodzie, są takie zrelaksowane i zadowolone, mają nadmuchiwane kółeczka… Po czym jakiś skurwysyn oblewa je domestosem!!!!!!! No tak mi ich strasznie żal, bo jak je widzę, to przypominają mi się wakacje, kiedy to sama pływałam sobie w błękitnej wodzie. Nie jestem zbyt piękna, zupełnie jak te zarazki, natomiast kurwa, nie uważam, żeby to był powód do eksterminacji!!!


NOWA NOTKA SROTKA

Włosy mi wypadają garściami. Pękami. Snopami.

„Nie wiem, co na wypadanie włosów” – pisze Soso. (To koniec. Jak Soso nie wie, co na wypadanie włosów, to już k-o-n-i-e-c. Ona na wszystko ma sposób)

„Ale może to wiecie, ten siedmioletni cykl. Wszystko się zmienia co siedem lat i może włosy wypadają” – dodaje na pocieszenie. Great! W ramach cosiedmioletniej przemiany wypadna mi włosy, urosnie brzuch i zostanę łysym, tłustym taksówkarzem. Fantastycznie.

No naprawdę nie wiem od czego, od STRESU? Hahahahahhaa.

Wczoraj starcie ze służbą zdrowia pt. „rozbijamy kamienie nerkowe tatusiowi”. Trzy noce nie spałam ze stresu, jak to będzie, po czym mój tatuś, lekko naspawany znieczuleniem, wytoczył się z gabinetu zabiegowego, przespał, wstał, otrząsnął jak pies i pojechali z N. na ryby. Pozabijam ich.

N. zjadł ćwierć krowy prosto z patelni grillowej i ogląda jakiś mecz czy co tam dziś dają. Ale chyba jakiś sport, bo strasznie się drą.

Chyba zamieszczę anons: „Łysa blondynka, niewysoka, o prostych wymaganiach kulinarnych, szuka miękkiej izolatki w ciepłym i przytulnym domu wariatów. Codzienne dostawy psychotropów będą dodatkowym atutem”.

(Śniło mi się, że brałam ślub. Z moim mężem. W pięknej granatowej sukni z długą, balową spódnicą. Pani ksiądz – czy tam mer – kazała nam rozwiązywać test z historii, zanim udzieliła sakramentu. „Strasznie się rzycałaś w nocy” – mówi rano N. A nie?… Gdyby udzielenie ślubu było uwarunkowane zdaniem testu z historii, czy – nie oszukujmy się – geografii fizycznej, umarłabym jako stara panna).

NO NIE WIEM. DOPRAWDY.

 

Czy jest coś piękniejszego, niż pożeranie wczorajszej zimnej pizzy, siedząc we flanelowej piżamie o 9 rano w dzień roboczy w pustym domu, całym tylko dla mnie, z poczuciem absolutnego niemusienia niczego?…

 

(To jest, niemusienie niczego dotyczy tylko obecnej chwili, bo już jutro kroją się wydarzenia z gatunku tych parszywiejszych, ale chwilowo zawiesiłam się na chwili obecnej)

 

Wiecie, że gdybym była jedwabnikiem, to bym zdechła? Nie chciałoby mi się wyciągac z tyłka tych kilometrów nici, potrzebnych na kokon. Chociaż samo przebywanie w kokonie pewnie bym polubiła, z tym, że nie chciałoby mi się przepoczwarzać… Więc tak czy inaczej – bym zdechła. Mam nadzieję, że nie powrócę kiedys na Ziemię jako jedwabnik. Już prędzej jako jamnik. Ooo, byłabym znakomitym jamnikiem. Jako jamnikowi, mało kto by mi podskoczył. Oprócz świerszcza, naturalnie, jak pisała Poetka.

 

Tak, w takie dni, jak ten, gotowa jestem nienawidzić tę ohydną porę roku nieco mniej.

 

Od kilku dni mój małżonek zaczytuje się w pozycji fachowej na temat łucznictwa pod tytułem (wiele mówiącym, moim zdaniem) „Jak wyszkolić Mistrza”.

 

Na stronie 12 w rozdziale „Ustawienie tułowia” czytamy:

 

„Jeśli ciało ustawione jest poprawnie, łucznik powinien być w stanie złączyć pośladki”.

 

Odkąd trafiłam na ten akapit, nie mogę się opędzić od myśli, że chyba zbyt pochopnie się zgodziłam na to łucznictwo. Chyba nie jest ono aż takie szlachetnie niewinne, jak mi się wydawało. Miewam nachalne wizje łuczników, złączonych pośladkami z blond koleżankami z toru. Strach pomyśleć, co znajdę w rozdziałach zatytułowanych „Chwyt”, „Koncentracja”, „Oddychanie”, „Zgromadzenie siły na plecach” oraz – co najgorsze – „Zakotwiczenie”. A następnie – „Rozluźnienie i analiza”.

 

Współczesny świat jest niewyczerpanym źródłem pułapek.

 

(O proszę! Strona 60 – rozdział „Trening z gumą”).

 

COS OKROPNEGO

 

Wczoraj obudziłam się z tak spuchniętymi oczami, ze chyba nawet Pierwsza by miała problem, żeby je pomalować. Śniło mi się, ze płakałam? A może płakałam, bo mi się cos śniło? A może to mi się wcale nie śniło?… Czasami czuję się jak Orkiestra Klubu Samotnych Serc imienia Sierżanta Peppera, uwięziona w szarej galarecie.

 

Obejrzałam „Marie Antoninę” Sofii Coppoli i bardzo mi się podobała. Bez wnikania w prawdy historyczne. Zośka Coppola jak nikt inny umie oddać nastrój imprezy o czwartej nad ranem, a muzyka po prostu mnie zahipnotyzowała. Jak to miło, swoją drogą, że nie nosimy już takich sukienek i peruk, chociaż powiem szczerze, że kilku par butów, zaprezentowanych na ekranie, z łóżka bym nie wyrzuciła (oraz kilka razy mnie zemdliło, jak one się opychały tymi ciastkami).

 

Widziałam wczoraj w Poznaniu plakaty reklamujące imprezy Sylwestrowe. Zrobiło mi się trochę słabo.

Co robicie w Sylwestra?…

 

MOJE WYMAGANIA KLIMATYCZNE SĄ TAKIE SAME JAK WINOROŚLI

 

Trochę wczoraj zalałam kuchnię (z nudów – nic się nie dzieje, idzie zlodowacenie, może znowu zamarznie Bałtyk jak 300 lat temu, to czemu mam sobie nie zalać kuchni w ramach urozmaicenia).

 

Zanotować sobie ku pamięci: włożenie ścierki do zlewu + odkręcenie wody i zapomnienie o tym = upierdliwy bajzel do posprzątania. No niby jest odpływ bezpieczeństwa, z tym, że u mnie działa tak, że leje się z niego do szafki pod zlewem, konkretnie do kosza na śmieci. W związku z czym miałam śmieci wykąpane w ciepłej wodzie. Fantastyczna sprawa. Uwielbiam się babrać w pomyjach, nie wiem, jak inni.

 

Widziałam „Dystrykt 9”. Powiem tak: od wielu lat pierwsze dobre, fajnie zrobione SF. Inne od tych z flagą USA łopocząca na wietrze i telefonem do Prezydenta „Panie Prezydencie! Panie Prezydencie USA! Znaleźliśmy człowieka, który uratuje Ziemię przed obcymi! To Jim / Jack / Rick / Ben / Josh!!!” (w każdym przypadku – Bruce Willis). Można się doszukać niekonsekwencji w scenariuszu, jak to zrobiła Futrzak, ale nie o to chodzi. Są filmy, które swoim klimatem wciągają i niosą. Moim zdaniem, ten właśnie taki jest (oczywiście, już po 7 minutach projekcji kibicowałam Krewetkom; nie wysyłajcie mnie w pierwszej delegacji witającej Obcych, bo oddam im Ziemię bez żadnych negocjacji; mam niewyjaśniony sentyment do OBCYCH, nawet tych strzykających kwasem).

 

I dwa odcinki „Glee” zaliczyłam. Uroczy.

(Boże, jakie to szczęście, że już nigdy nie wrócę do liceum).

Trochę mi zgrzyta jedno – że najpiękniejsza dziewczyna gra szkolna łajzę, która jest niepopularna i żaden facet jej nie chce. Jest w tej roli na maksa niewiarygodna.

 

Ewka mowi, że mam glistę ludzka, bo lubię oliwę. Super! Wytresuję ją, żeby mnie ostrzegała, jak wykryje podsłuch. Zrobimy furorę.

 

O NATURZE PRĄDU ORAZ KOGO BYM CHCIAŁA ZAPROSIĆ

 

Dochodzę do wniosku, że natura prądu jest taka sama, jak witamin: albo są, albo ich nie ma.

 

(W ogóle natura bycia i nie jest dośc złożona. Kiedy jeszcze pracowałam w czasach, gdy dzieliłam z kimś pokój, częste były akcje jak ktos wpadał do pokoju i pytał „A F. to dziś jest?” i  jego wzrok zawisał wówczas na pustym biurku rzeczonego F. No więc wtedy mówiło się „Jest, z tym, ze go nie ma”. Tak to jest, jak się człowiek nieprecyzyjnie wyraża. Np. ja – z tym gotowaniem przepisów – chodziło oczywiście o gotowanie potraw według przepisów, pfff. Ale pozdrawiam, Andy, miło wiedzieć, że czasem wpadasz J )

 

Uff.

Ale o czym to ja.

O prądzie.

 

No więc prąd ma to do siebie u nas na wsi, że często gęsto go nie ma (jak witamin).

W dodatku nie ma go tak fikuśnie – jest np. w gniazdkach, a nie ma w pstryczkach. Kiedy dziwiłam się temu z rozdziawiona gębą, zostałam wyśmiana przez małżonka, a także ojca, że jako kobieta nic nie wiem o prądzie elektrycznym i po prostu nie ma jednej fazy.

 

(A ja i tak wiem o prądzie elektrycznym znacznie więcej, niż bym chciała).

 

No więc dziś rano, a jakże, fazy nie było i świeciła się lampka przy łóżku, ale już nie światło w łazience.

 

Natomiast podziwiam strategię naszego zakładu energetycznego, który ewidentnie współpracuje z agencja ochrony mienia celem ujarzmienia klienta i skierowania jego emocji z powodu braku prądu w inna stronę.

 

Bo wyglada to tak: O godzinie mniej więcej za piętnaście minut pobudka dzwoni telefon.

 

– Proszę pana – mówi pan z agencji mienia – mam tu taki sygnał, iż u państwa zachodzi właśnie sytuacja włamania.

 

Lekki zawał.

 

– ALE PROSZĘ SIĘ NIE PRZEJMOWAĆ – ciągnie dalej pan agencja – prawdopodobnie to tylko zanik napięcia. Państwo są tam w środku, nie? To proszę sprawdzić czy jest prąd. To do widzenia. Miłego dnia.

 

No i co robi taki obywatel? Sprawdza, czy jest prąd, tak? I CIESZY SIĘ, jak się okaże, ze go NIE MA – zamiast łapac za telefon i dzwonić do energetyki z paszczą. Albowiem alternatywą jest wtargnięcie do sypialni ekipy dżentelmenów z rajstopami naciągniętymi na twarze, o dość swobodnym stosunku do własności majątkowej.

 

Spryciule z tych elektryków.

 

Natomiast. CZY MA KTOŚ TELEFON do Ala Gore?

Bardzo bym chciała go zaprosić do siebie do domu. Naprawdę. Kazałabym mu się przebrać w kąpielówki, wręczyła colę z rumem i duża ilością lodu, wyprowadziła na balkon i powiedziała: „Welcome to Poland, mister Gore! This is what we call Polish Gold Autumn. Due to global warming, it is actually warmer and warmer every year! Sit and enjoy!” – i zamknęła go na tym balkonie na całą noc, w samych gaciach i z drinkiem.

 

W Trójce puścili mi dziś w drodze do pracy „Let It Snow”, a Hanka mówi, że jak jechała rano taksówką, to w innej stacji leciało „Last Christmas”.

 

Odnotowuję białe gówno w dniu 14 października roku pańskiego 2009. I idę po flaszkę. No musze się jakoś uspokoić.

 

PORY ROKU – PRZEDZIMIĘ

 

Po pierwsze chciałabym poinformować, iż dziś mój penis intelektualny znajduje się w zwisie. Żeby to było jasne.

 

Po drugie – od kilku dni chodzi za mną królik z plasteliny.

 

Od soboty co włączę Trójkę, to trafiam na rozmowę z panią, która zrobiła film o króliku z plasteliny. Królik ma na imie Esterhazy, pochodzi z Wiednia i jedzie do Berlina szukać żony. Nasłuchałam się o nim tak, że teraz już musze go zobaczyć w kinie, bo mnie krew zaleje. Podobno na Esterhazego poszło 150 kilo plasteliny.

 

Tymczasem w Zakopanem śnieg, w Gdańsku Armagedon, mój pies jest gruby jak świnia wietnamska, a ja za chwile tez będę, bo jakoś nie ciągnie mnie do dietetycznych sałatek w taka pogodę.

 

Co innego wątróbka na maśle w musztardowej panierce.

 

Czy to by nie było cudnie, przesiedzieć całą jesień i zimę w domu i dostawać tylko podawane na kiju przez okno jedzenie i nowe filmy na DVD?

 

(Na DVD, bo wczoraj próbowałam obejrzeć „Ja, robot” na Polsacie. Nie dałam rady. Podczas drugiej przerwy na reklamy jebnęłam pilotem o ścianę i poszłam spać. Te przerwy na reklamy są dłuższe, niż odcinek filmu pomiędzy nimi! Tego sie nie da oglądać! Oraz, że tak sobie pozwolę zagaić nieśmiało o skuteczność tych reklam, bo ja byłam tak wkurwiona, ale to TAK wkurwiona, że nie pamiętam ANI JEDNEGO reklamowanego produktu. Co próbuję dać szanse telewizji, to ona mnie kopie w podbrzusze, że tak powiem).

 

RATUJMY ŚWINIĘ!!!!!

 

Jezus, Maria, Paris Hilton kupiła sobie świnie miniaturkę, trzeba cos z tym zrobić! Zorganizować jakąś akcję, odbić jej tę swinię!… Tak nie może być, mało jej psów?…

 

Z kolejnych atrakcji – słyszałam nowa piosenkę Chylińskiej.

CZY ONA OSZALAŁA?

Hanka mówi, że tak to jest, że jak kobieta za dobrze wygląda, to jej odpierdala.

 

(Nie napiszę notki o karmieniu piersią, albowiem jest to dla mnie temat TAK abstrakcyjny, ze równie dobrze mogłabym pisać o karmieniu łokciem albo kolanem. Nawet bym nie wiedziała, od czego zacząć).

 

Jak spadnie ten zapowiadany śnieg z deszczem, to już naprawdę emigruję. Wczoraj po prognozie pogody już chciałam się iść pakować.

 

Co powiecie na tegoroczny werdykt Szwedzkiej Akademii Królewskiej? W ogóle bardzo mnie bawi nagroda pokojowa imienia twórcy dynamitu, to po pierwsze. Po drugie – nie wiem, czy jeszcze cokolwiek mnie zdziwi po tym, jak pokojowa nagrodę dostał Al Gore za ostrzeżenie świata przed pół-człowiekiem, pół-niedźwiedziem i pół-świnią… Ups!… Przed globalnym ociepleniem, oczywiście.

 

N. mówi, że Obama nie dostał igrzysk, to dali mu Nobla. Na otarcie łez. Podobał mi się tez komentarz, że to na zachętę, jak ten puchar dla dziecka w „Misiu” – „Za zajęcie pierwszego miejsca”.

 

Już wszędzie koniunkturalizm, jak słowo daję. Nawet w Noblu.

 

Boli mnie pierwsza krzyżowa.