NIE CHCE MI SIE WYMYSLAĆ

 

W normalnych okolicznościach zima mnie dołuje, a co dopiero.

 

Leżę w piżamie i polewam się syropem klonowym; od czasu do czasu mam ochotę złapac wielką łopatę do odśnieżania, metalową, stanąć na najbardziej zatłoczonym skrzyżowaniu i tłuc wszystkich po głowach.

 

Na szczęscie dotychczas zwycięża piżama. Nie mam sily się złościć. Nie w taki mróz (na cmentarzu musiałam na chwile zdjąc rekawiczkę – nooo!… Doświadczenie z gatunku GRANICZNYCH).

 

Dostałam pierwszą walentynkę.

 

A generalnie to chwilowo kiszka z wodą.

 

(Oczywiście, że psy się kocha z wzajemnością; a nawet ta wzajemność wyprzedza nas o setki kilometrów. Mokre nosy i szczęśliwe ogony to jest to).

NASI MILUSIŃSCY

 

Snia mi się straszne rzeczy, chodze później taka niepozbierana (wiem, wiem, jakbym miała szóstke dzieci, męża pijaka i robote na szóstą rano to bym nie miała głowy do takich FANABERII, wiem).

 

W zyciu z czasem dochodzimy do różnych wniosków, my ostatnio odkryliśmy, ze nasz ukochany Olaf Skurvensson jest kobietą (o imieniu IKEA). Bo jest piękna, wiele się jej wybacza, wydaje na nia mnóstwo szmalu, a ona i tak zachowuje się irracjonalnie.

 

Oczywiście, że znowu się popsuła. Ale jak!

 

Jeździła, jeździła, wszystko w porządalu, została wstawiona pod wiatę, postała grzecznie dwa dni i przeszła jakieś załamanie nerwowe z powodu odrzucenia, bo przy próbie wyjazdu okazało się, ze NIE MA TYLNEGO BIEGU.

 

Tak po prostu. Było, nie ma, jak w tzw. przysłowiowym ruskim cyrku.

 

Faceci się tak nie zachowują – takie akcje BEZ OSTRZEŻENIA.

 

Ponieważ jakby z wiaty nie ma możliwości manewru DO PRZODU i jedyna droga wyjazdu wiedzie DO TYŁU, to N. się okropnie wściekł. Strasznie. Pierwszy raz takie rzeczy mówił na nią. Ze przegięla, że to już koniec. Że podpali, podłoży bombe, rozjebie na kawałki i wywiezie na złom. Takie rzeczy mówił normalnie. Az mnie dreszcze przeszły, bo tak źle między nimi jeszcze nie było.

 

Z drugiej strony – wywlec takie bydlę bez wstecznego, w dodatku oczywiście w śniegu po pas, to jest lekki zonk.

 

W aferę wkroczył mój tatus pacyfista, przeciwny przemocy i gwałtownym emocjom, wsiadł do Ikei i powolutku, po centymetrze, po dwa, sukę cofnął. Okazało się, ze ma wsteczny, ale bardzo słaby. A N. jest trochę za nerwowy na takie akcje.

 

Poza tym mój tatus się przyznał, że cały czas do niej łagodnie przemawiał, żeby się opamiętała, bo za chwilę wyląduje na kupie złomu i już nic dla niej nie będzie mógł zrobić, mimo najszczerszych chęci. I posłuchała go i cofnęła!!!!

 

Jak słowo daję, rozumiem, dlaczego te samochody stoją w muzeum jako dzieło sztuki. BO TO WIELKA SZTUKA JEST nimi jeździć i nie oszaleć.

Stoi u mechanika od wtorku. Właśnie N. mi oznajmił „Lecę do warsztatu, bo z Ikei cos się wylało”.

 

Zdecydowanie, terenówki Rovera to piękne i kosztowne hobby, ale nie SAMOCHÓD. Do zwykłego, przyziemnego jeżdzenia  należy wybrac japończyka. A landrovery można kochac. Bez gwarancji na wzajemnośc, niestety.

 

NA LUDOWO

 

Zbieram się do tych wędlin militarnych, ale to musze mieć filing. Bez filingu mi nie wyjdzie tak jak powinno. To na razie ludowy obiad będzie.

 

Po drodze ze stolicy na nasze skromne włości zbudowali karczmę. Przepiekną. Całe lato układali strzechę, malowali okna, mury się pięły, a robotnicy prężyli na kalenicy (ups!). Ślina nam ciekła, kiedyż otworzą to cudo.

 

Otworzyli.

 

Więc zajeżdżamy.

 

Wita nas ludowy wystrój. Spódnice ludowe przypięte do ściany jak trzeba, żelazka z dusza i bez, hacele figlarnie powbijane w belki (w celu dla mnie niejasnym, no ale). Ludowe ławy twarde jak jasny skurczysyn, no ale w takim ąturazu to chyba tak trzeba. Kelnerki na ludowo, menu a jakże w oprawie z desek. Z kominka się dymi jak jasna cholera.

 

Podbiegła kelnerka. Ważyła niedużo, a jednak cała podłoga dudniła i podskakiwała. Hałasu narobiła jak spory słoń. Trąc oczy bo dym szczypie zamówiliśmy barwnie, ludowo i do śmiechu opisane potrawy.

 

Kelnerka odbiegła z radosnym dudnieniem, powiewając ludową spódnicą.

 

(Deski na piachu, myslę sobie? Bez legarów? Może tak jest bardziej ludowo).

 

I tak sobie posiedzieliśmy z pół godziny, coraz bardziej trąc oczy, pokasłując i nasłuchując, czy aby nie dudni podłoga, co by oznaczało, ze może kelnerka ma dla nas choćby tę zamówioną wode, ale nie, twarda była. Te dziewczyny z ludu tak mają. Twarde serca i skóre na podeszwach. Woda i wino się odstały na barze, zanim nam je przyniosła, a co.

 

Po kolejnej półgodzinie wniesiono dania.

Nie, żeby niesmaczne. Ale np. dośc chłodne. Co zważywszy na czas oczekiwania było niejaką zagadką. Może tez musiały swoje odstać na ladzie, jak ta woda. Bardzo ładnie i elegancko podano mi placki ziemniaczane, usmażone na biodieslu, w dodatku chyba zimnym, bo dość były nasiąknięte tłuszczem.

 

W dodatku – jak się później okazało – oba dania były z jakąś ludową wkładką, która wdała się w ostry konflikt z naszą flora bakteryjną i dośc rączo opuściły nasz organizm.

 

Tak to jest z tymi przydrożnymi karczmami. Bardzo ładnie wyglądają i… bardzo ładnie wyglądają. Można się w nich fotografować (o ile zasłona dymna nie będzie zbyt gęsta), a jeść kanapki albo w przydrożnych barach bez pretensji do ludowości.

 

A szkoda, bo kto by nie wolał kaszy z maślanką zamiast hamburgera?… Okazuje się, że nie jest to jednak takie proste. Ech.

 

DZIWNY BRĄZOWY STWÓR

 

Hanka mówi, ze to NA PEWNO chomik w przebraniu, ale chyba to ta samica kosa jednak. No wiecie co, zawsze mi się wydawało, ze kosy sa PODŁUŻNE, a nie okrągłe. Zgrabniejsze trochę, a nie taka baryła. Z drugiej strony, ja tez kiedyś byłam zgrabniejsza i bardziej podłużna. Może to jest po prostu samica kosa sporo po trzydziestce. I przepraszam uprzejmie, a gdzie jej mąż? Pewnie w delegacji.

 

W zeszłym roku mieliśmy spory ruch w karmniku:

     

Z tego wszystkiego oglądam House’a od początku i wiecie co. Pilot jest zupełnie cudaczny – Cuddy zrobiła House’owi awanturę, że chce podać steroidy, nie mając gotowej diagnozy. Steroidy! Błagam. W trzecim sezonie House mógłby podać steroidy wszystkim świeżo narodzonym niemowlaczkom, bo akurat miałby taką fantazję, a Cuddy by nawet nie pisnęła. Nawet przy robieniu dziur w głowach pacjentów oponuje dośc niemrawo. Poza tym, nie wpadł od razu na to, że pacjentka ma węgorzycę; węgorzyca jest zwykle typowana w pierwszym rozpoznaniu zaraz obok lupusa. Śmieszne to jest, jak Cuddy na niego wrzeszczy i uważa, że ma przewagę. W dodatku jest słabo zrobiona, od drugiego sezonu wygląda o wiele korzystniej.

 

Złota myśl na dziś:

Jak się zje na kolację mega duża torbę chrupków duchów, to przez cała noc boli człowieka brzuch.

 

Zaczęłam nowa serwetkę.

 

KIEDY TA ZIMIA SIE SKONCZY?


N. się trochę zdziwił, kiedy po powrocie z dwudniowej delegacji zastał mnie dokładnie w tym samym miejscu i stroju, w którym mnie pożegnał czterdzieści osiem godzin wcześniej. Jemu się nie mieści w głowie, że można spędzić w piżamie na kanapie dwa dni i dwie noce, oglądając House’a. Bez przesady, w kocu trochę się ruszałam, tak? Żeby odgrzac sobie kolejna porcję skrzydełek z KFC albo iśc nakarmic ptaszki (w tym celu zakładałam rózowe emu, pod kolor piżamy w czerwono – różowa kratę, a na wierzch koc z IKEA).

(Mój tatus nie może pojąc idei butów emu. Nie mieści mu się w głowie, ze współczesne kobiety płacą pieniądze, żeby nosić buty identyczne jak onuce w czasach wielkiego głodu w carskiej Rosji).

No w każdym razie zeskrobał mnie z tej kanapy po dwóch dobach. Ciekawe, czy gdyby wyjechał na tydzień, to bym  już wrosła w mebel na stałe. 

Odkryłam słodycz, który poprawia nastrój i nie mdli: syrop klonowy. Opowiadania Connie Willis tez poprawiają nastrój, szkoda tylko, że tomik zaczyna się od „Ostatniego Winnebago”, na którym to opowiadaniu nie ma siły, żeby się nie popłakać. 

A w karmniku siedzi codziennie taki dziwny ptak, zupełnie okrągły, jak kiwi, brązowy, gardło jaśniejsze, wielkości gołębia, wąski dziób. Co to może być? Jest uprzejmy dla sikorek i bardzo dużo żre. Roboczo nazywamy go „Grubas”.

UGOTUJĘ CI OBIAD, KOCHANIE, A TY ODPOCZNIJ

 

Nie lubię gotować, ale jak słyszę „to ty sobie kochanie odpocznij, a ja zrobię obiad”, to mi się robi słabo.

 

W te sobotę ja sobie odpoczywałam, a mój N. robił dorsza po biskajsku z przepisu Karlosa Arguinano. Czyli:

– przez tydzień studiował wszystkie ksiązki kucharskie;

– wybrał przepis;

– sporządziliśmy listę zakupów;

– kupił zakupy.

 

Po czym:

– wstałam rano i bardzo drobno posiekałam kilogram czerwonej cebuli;

– wypatroszyłam i upiekłam kilogram czerwonej papryki oraz obrałam ją ze skóry;

– po tych wszystkich mało znaczących wstępnych czynnościach przygotowawczych chciałam się położyć pod kocem, tak, jak planowałam, ale zasypano mnie gradem pytań, jako to: „Myślisz, ze powinienem bardziej podgrzać tę cebulę, bo cos słabo się smaży?”; „Zobacz, wrzucać już paprykę czy jeszcze chwilę?”; „A my mamy czym zmiksować ten sos?”; „Tak? A gdzie to mamy?”; „Zobacz, to by była ta końcówka?” oraz „A mamy jakieś naczynie, w którym mógłbym przetrzeć ten sos?”.

 

Właściwie to prawie się położyłam, kiedy ustaliliśmy już, którym narzędziem, końcówką i w którym naczyniu odbędzie się miksowanie sosu. Zwizualizowałam sobie jednak, JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁ blat po tym, jak mój ukochany skądinąd małżonek dokona tej prostej kuchennej czynności, zwlokłam się z sofy i sama zmiksowałam.

 

Po czym N. w 10 minut udusił dorsza na oliwie z czosnkiem, polał sosem i oznajmił, że ugotował obiad.

 

Naprawdę bardzo smaczny, nie ma się do czego przypierdolić.

 

Następnym razem, kiedy będzie miał ochotę gotować, spróbuję jakoś tak po cichu WYJECHAĆ. Na miesiąc.

 

STRANGE DAYS, INDEED

 

Zamieniam czekoladę na pierniczki uszatki i chipsy bekonowe (seriously, folks, moja wątroba ma jakiś defekt, nie metabolizuje czekolady; każde inne tłuste świństwo – tak, a po czekoladzie o mało nie umrę).

 

Codziennie o 18.45 pytam się N. czy mogę już iśc spać, a on mi odpowiada, ze jeszcze nie. Pozwala mi dopiero jakiś kwadrans po ósmej.

 

Najgorsze, że nie płaczę. To jest, popłakałam się przy opisie trutki na szczury (środek na obniżenie krzepliwości krwi i biedny szczur ma coraz większe i rozleglejsze krwotoki wewnętrzne).

 

Leżenie z głowa pod kocem niczego nie zmieni, ale ten weekend chyba jednak prześpię.

 
Przypomnijcie mi koniecznie, żebym napisała o wędlinach militarnych mojego męza.

NOBODY TOLD ME THERE'D BE DAYS LIKE THESE

 

Mój stan opisałabym jako zeskrobywanie się ze ścianek dużego naczynia naprawdę małą łyżeczką. Super elegancka maciupeńka łyżeczką, jaką się podaje do najmniejszej kawy świata. Ze ścianek BARDZO dużego naczynia, na przykład silosu zbożowego.

 

Najbardziej bałam się pogrzebu. Niepotrzebnie.

 

Nie było aż tak strasznie. Ani tez po pogrzebie się nie poprawiło. Nic się nie poprawiło. Jest okropnie i wiem, że musze z tym żyć. Trochę nie mam wyboru ani innego wyjścia.

 

Tzn. jest okropnie i jednocześnie przeraźliwie normalnie. Smutek dopada mnie w różnych dziwnych miejscach. Na widok swetra, na przykład. W zeszłym roku dostałam taki na Gwiazdkę od mamy, a dziś nie mam już mamy. Ale wcale nie jest tak, że leżę i płaczę; a może powinnam?…

 

Natomiast pozwalam się sobie nie zgodzić z artystką Szumowską (chciałam w sumie więcej napisać przymiotników i Hanka mówi, ze spokojnie mogę, teraz jest na mnie okres ochronny i mogę zrobić kilka naprawdę złych uczynków – bezkarnie – ale chyba nie chce mi się ich marnować na Szumowską), że wszystko to puste symbole bez znaczenia, bo i tak jest smutno i boli.

 

No ja nie wiem.

Czy to wszystko jest takie bez znaczenia. Skoro tyle osób przystanęło, żeby wyrazić współczucie. Że nie wspomnę, że rodzina przyjechała z Zakopanego, żeby być na pogrzebie. Jakoś nie wydaje mi się to puste ani bez znaczenia i wszystkim jestem bardzo, bardzo wdzięczna.

 

Najgorsze, że jem czekoladę. Kompulsywnie. Normalnie nie jem czekolady albo dość rzadko. Pierwszy raz w życiu zjadłam czekoladowego Mikołaja oraz towarzyszące mu jajko przebrane za bombkę, a nigdy nie jadłam czekoladowych ozdób (przy okazji odkryłam podstępny uniwersalizm producentów, którzy tłoczą podłużne figurki i raz owijają je w strój Mikołaja, a raz – w zająca wielkanocnego, a pisanki przebierają za bombki, no błagam – podłużne bombki?..).

 

Jest jednocześnie strasznie i normalnie.