(Polecam polską wersje sałatki caprese: bierzemy hodujemy w ogródku pomidorki czereśniowe, a gdy sa dojrzałe, kroimy na połóweczki i podajemy z serem korycińskim, pokrojonym w kostkę; zero przypraw).
Na Mazurach byłam.
Oj bo mój mąż kupił dwa jachty i musiał je obejrzeć (rychło w czas).
Więc romantyczny mazurski weekend zaczęłam od kiszki ziemniaczanej w oberży “Pod Czarnym Baranem” (“Co pani umie, pani Steniu?” – Kiszke ziemniaczana umiem!”). Wiecie, że nawet była interesująca. Tylko trochę trudna w odbiorze (mój mąż syczał “TO SIE JE Z FLAKIEM!”).
Następnie w apartamencie hotelu w Rynie czekała na mnie butelka schłodzonego Moeta i winogrona. No przyznam, że mnie zaskoczył. Po tylu latach. Za to targanie słoneczników w moje imieniny. (Phi! To ja co drugi dzien mogę targać te słoneczniki!…)
No bardzo było romantycznie.
Nawet będąc cyniczną suką nastrój mnie ogarnął, kiedy spacerowałam sobie po ryńskiej marinie, karmiłam kaczki i łabędzia goframi, a z przyjeziornej dyski leciało “ZOOOOOOOOSTAAAŃMY RAZEEEEEEEM JA I TYYYYYYYY!”, a później poszliśmy do winiarni…
– Ty mi lepiej powiedz, dlaczego ten recepcjonista TAK SIĘ UŚMIECHA na twój widok. PAMIĘTA CIĘ Z POPRZEDNIEGO POBYTU? Mów mi tu zaraz, co nawywijałaś!
Pfff, akurat. Uśmiecha się bo jestem sympatyczna (a może np. z tyłu zwisała mi nitka? Tez prawdopodobne).
A żeby juz było CAŁKIEM romantycznie, to zapomniałam zapłacic za telefon i mi wyłączyli.
Ech.
Idę robić sałatkę z pomidorów, póki sezon. Tym razem z winegretem.