TEMATEM PRZEWODNIM SĄ BUTY

Proszę mi w tej chwili wyjaśnić, dlaczego Kościół Kat. nie będzie wyswięcał homoseksualistów na księży.
Może mam nie do konca sprawdzone źródła informacji, ale księża katoliccy wydaje mi się, ze zyja w celibacie. Sa zatem ZADNOSEKSUALISTAMI (przynajmniej z zalozenia). Czyli określenie „homoseksualny ksiądz” jest tak samo nieprzyzwoite, jak „heteroseksualny ksiądz”, bo ksiądz z zalozenia ma nie mieć preferencji seksualnych, ba! Najlepiej by było, gdyby w ogole nie wiedział, co to takiego, ta preferencja.

(A jak jest naprawde, to widzieliśmy w „Ptakach ciernistych krzewów”, nes pa).

Cholerna zima. Wlosy mi się tak elektryzuja, ze mogę robic za maly agregat prądotwórczy. Jak się wkurzę, to i za duzy agregat prądotwórczy.

Jakie piekne dziś widziałam w przejsciu podziemnym Białe Kozaczki. Oczywiście, do czarnych grubych rajstop i dżinsowej spódniczki. A nózka, panie dziejku, co z tego kozaczka wystawała – fiu, fiu! Jak mawiał którys z moich Ś.P. dziadków – taka nóżka, i wiadro wódki, i całą zimę człowiek przetrzyma! (Jest taki film z Kathleen Turner, gdzie gra przykładną żonę i matkę, tylko tak jakoś ZABIJA LUDZI, KTÓRZY JĄ WKURWIĄ – tak, jest moim ideałem. W końcowej scenie spuszcza łomot jednej babie, wrzeszcząc:
– CZY TWOJA MATKA NIE NAUCZYŁA CIĘ, ZE OD WRZEŚNIA NIE NOSI SIĘ BIAŁYCH BUTÓW????).

Melanii musze kupić buty, bo biedulka dostała nerwicy od mycia nóg i ma problemy z wyjściem na podwórko. Wykoncypowała sobie, ze wyjscie na dwór = mycie łap, a mycie łap = niefajnie i leje pod szafą. Gdzie można kupić buty dla jamnika bardzo szorstkowłosego?

ZIMOWEJ PASKUDY CIAG DALSZY

Dziś imieniny Saturnina.
Jesli chodzi o pogodę oraz nastroje, to spieszę donieść, iż: jestem stara, brzydka, głupia, gruba, potargana, nikt mnie nie kocha i nie mam się w co ubrać.

(Nie mam się w co ubrać, gdyż w sklepach folk.)

Ponieważ N. w Paryżu (i jeszcze narzeka, ze ma hotel na Mąparnasie! No ludzie!), zaprowadziłam w domu monarchie absolutną i po raz dwieście siedemnasty obejrzałam „Między słowami” – no bo w końcu co, kurczę blade. (W sumie mam w domu okropny bałagan i na dobrą sprawę, powinnam posprzątać albo przynajmniej spróbować ułożyć cały bajzel na jedną kupę, żeby był w jednym miejscu, pod kontrolą – ale przecież nie będę sprzątać w depresji, bo jeszcze sobie coś zrobię!).

Obejrzałam, popłakałam sobie, wzięłam foke pod pachę i poszłam spać (po drodze przeczytałam „Dziedziczki” Pilipiuka, bardzo bym chciała być wampirem i mieć tyle zapału i energii, z tym piciem końskiej krwi jakos by dało radę).

Efekt jest taki, że jestem dziś jakby mniej załamana, a bardziej wkurwiona.

A dziś wieczorem obejrzę sobie „Love actually”, ale ostrzegam – mam wyrobione zdanie, którego nie zmienię: mąż Emmy Thompson nie przespał się z czarna flądrą z różkami.

Nie w „Love actually”.

I wszystkim, którzy uważają, ze ETAM! Na pewno się przespał, GŁUPI BY BYŁ gdyby się nie przespał, dał jej naszyjnik – więc to OCZYWISTE ze się przespał, rozchylała nogi – ZNAK NIECHYBNY ze się przespał, miala rozbabrane łózko – EWIDENTNIE SIĘ PRZESPAŁ… chciałam coś zaproponować.

Powiedzmy, że przez tę dwuznaczność i niedopowiedzenie, można całą sytuację zinterpretować dwojako: przespał się albo nie.

Ja wybieram wersję, w której się nie przespał.
Nie chcę zyć w świecie, gdzie mąż Emmy Thompson idzie do łóżka z Czerwoną Flądrą. Kupił jej wisiorek – no to kupił, trudno, chwila słabości. W dodatku pewnie odpisał go sobie poźniej od podatku jako wydatek z funduszu reprezentacyjnego firmy. Ale do łóżka z nia nie poszedł. NIE MA MOWY.

Kto wybiera wariant, w której przykładni, choc nieco ciapowaci mężowie idą do łóżka z pierwsza lepszą napalona lafiryndą, w dodatku w same święta Bożego Narodzenia – ależ! Proszę bardzo! Wolna wola! Proszę się częstować. Niech z nia śpi, niech jej wysyła SMS-ki z kibla, niech jego żona znajdzie w kieszeni jego marynarki jej koronkowe stringi, a w laptopie – jej nagie zdjęcia. Tylko, żeby później nie było pretensji – bo ja wam nie pomogę i proszę tu nie przybiegać z płaczem, kiedy mąż zacznie chować przed wami komórke. Państwo wybrało i niech państwo z tym dalej żyje!

A teraz proszę w tej chwili zrobić, żeby było plus szesnaście. ALE MIGIEM!

PORANEK I CO DALEJ

Dzień Dobry! Miałam dzis FANTASTYCZNA pobudkę o 4 rano – N. wyruszał w delegację – i swiat jest taki piekny, optymistyczny i cały w zielono – fioletowe plamy.

A imieniny dzis – Flory, Emmy, Chryzogona. „Kochanie, będziemy mieli dziecko! Jeśli chłopczyk, to damy mu na imie CHRYZOGON” – „A jeśli dziewczynka?” – „To Wszemiła!” (Wszemiły było kilka dni temu. Tak, to piekne staropolskie imię, ale raz-dwa-trzy proszę podac pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy w odpowiedzi na pytanie – KOMU ona jest miła?…).

U nas na wsi jedna para (nie byle co! Właściciele POLOWY MYJNI SAMOCHODOWEJ, wiec jakby elita, nieprawdaz) żeby się odróżnić od plebsu, dali dziecku na imie KEWIN. No i sama nie wiem – lepszy Kewin czy Chryzogon? Rodzice niektórzy to tak lubia dziecko na samym starcie wyposażyć na całe zycie jakąś Izaurą lub Adalbertem – tak nonszalancko, spod dużego palca. Masz, dziecko, baw się dobrze z Chryzogonem na liscie obecności w podstawowce. Jak dorośniesz, to zrozumiesz, ze to dla twojego dobra.

Czytam sobie „Bożą podszewkę”, nabytą za cale 9,90 w ramach serii „Literatura w szpilkach” – nareszcie cos pozytywnego; ksiazka poniżej 10 zlotych i nie kolejna wersja „polskiej Bridget Jones” albo innej niani w Nowym Jorku, bleh.

BĘDĄC (MLODA?…) OFIARA SIECI HANDLOWYCH

Chciałam dzis ostrzec przyzwoite, obowiązkowe kobiety przed wpadnieciem w niecna pułapkę, zgotowana przez IKEA.

Wpadliśmy tam wczoraj zasadniczo na hotdoga (nic gorszego, niż zakupy w Piotrze Pawle na tzw. głodnego!). Skończyło się hotdogami, wizytą w stoisku z przecenami (to N. – uwielbia tam grzebać w BLATACH) oraz wizytą w stoiskach z opakowaniami świątecznymi (mua).

Nie ukrywam, mua dostała AMOKU.

Jakież było zdziwienie N., kiedy wyszedł sobie z galerii lekko uszkodzonych blatów i zastał wybranke swego serca z czerwonym nosem, rozwianym włosem, zanurzona do pasa w drewnianym boksie i obładowaną:
– trzema papierami do pakowania (GRANATOWO SREBRNE! Mowie wam PIEKNE!);
– trzema opakowaniami kart świątecznych;
– pudełkiem ze wstazkami i kokardami metalizowanymi (kolorystycznie do kart, no co?);
– pudełkiem ze wstążkami niemetalizowanymi (nadal w tonacji granatowo – zielonej BARDZO ORYGINALNIE);
– pięcioma rolkami szerokich wstążek, tym razem klasycznie w czerwone wzory (odrobina klasyki nikomu jeszcze nie zaszkodziła).

Nie pamiętam dokladnie tego momentu (próbowałam jeszcze grzebac w koszu z kokardami), ale chyba wlókł mnie do kasy za nogę. Niewykluczone, ze za obie.

Nie wiem, dlaczego się denerwował, zamiast cieszyc – swieta mamy z głowy! Teraz już tylko trzeba do tego dokupic prezenty. A to już przeciez banalne.

Te cholerne sieci handlowe i hipermarkety W OGOLE nie maja sumienia i wciągaja klientki w matnie swoich handlowych zagrywek, a przeciez wcale im nie chodzi o to, żebyśmy mialy pieknie opakowane prezenty, WCALE! To tylko efekt UBOCZNY! Tak, ze mowie wam, dziewczyny. Lećcie do IKEA, poki jeszcze kokardy nie przebrane.

FRASZKA NA ZIMĘ (TAKA TROCHE DLUZSZA)

W mojej wsi spadło pierwsze w tym roku białe gówno.
Dziękujemy ci, essi dżonson – dzięki temu moja I TAK DLUGA droga do pracy trwała dzis jeszcze dłużej.

Powiedzcie mi, ZA CO można lubic zime? Bo mnie się to nie miesci w glowie.
Za te krotkie dni, których których tak człowiek nie ogląda, bo przychodzi do pracy po ciemku i wychodzi w nocy?
Za tę slizgawicę na drogach i wypadki?
Za to cholerne ZIMNO – trzeba nosić kurtki jak bałwan i wydawac mase pieniędzy na olej opałowy, zamiast sobie za to nakupic książek albo gdzies pojechac?
Za to, ze przez 5 miesiecy człowiek sobie nie posiedzi wieczorem na werandzie?
Za to, że nos jest czerwony i świecący, a włosy wiecznie naelektryzowane?
Za to, że zwierzaki nie mają co jeść?

GDZIE SĄ TE ROZKOSZE I POŻYTKI PŁYNĄCE Z ZIMY?

W dodatku, N. nie może patrzeć na moje mufki na uszy. Przewraca oczami, wytyka palcem i wygłasza zjadliwe komentarze. Już naprawde, NAPRAWDE, jak się trafi facetowi IDEAŁ (w roli IDEAŁU gościnnie – ja) i nie ma na co narzekać, to czepia się mufek. O co chodzi? Sa ciepłe, są miłe, nie podnoszą mi na sztorc wszystkich włosów po ich zdjęciu. Wlasnie, ze kupie sobie jeszcze 5 par w różnych kolorach. AAAAAAAAHAHAHA GLUPIA ZIMO!!!!!!!!! I napluje na śnieg.

Co mówią Indianie i górale? Że ile ta suka tegoroczna potrwa?…
ZA TYDZIEŃ MA BYĆ 20 STOPNI ALBO IDE PODPALIC IMGW!

NARESZCIE KONIEC SEKSU

UWAGA – dzis będzie na temat babskiego serialu, więc jak kto nie w formie, to niech sobie odpuści.

Skończyłam S&C. Oglądałam CAAAAAAAAAAŁY PIĄTEK, oczy mi wyszły na wierzch jak flądrze (rybie – flądrze, nie złej kobiecie – flądrze), ale przemęczyłam, obejrzałam i wyrobiłam sobie pogląd.

Więc uważam, że Carrie na koniec serialu, w szóstej serii, sfiksowała już całkowicie.
Odcinki z Barysznikowem mogłam oglądać tylko przez palce, bo bałam się, że albo on się za chwilę rozsypie, albo ja się zwymiotuję. Ale Barysznikow to jeszcze było nieduże miki, doprawdy, w porównaniu z tym, co Carrie zaprezentowała nam w Paryżu.
Chodzi mi mianowicie mianowicie jej outfity.

MAAAAAAAAATKO MOOOOOOOJA!
Ja wiem, ze pani Sarah Jessica wykalkulowała sobie, ze to jej ostatnie 4 minuty sławy, i że jeśli czegos nie zalozy TERAZ, to nie będzie się miala w tym okazji pokazac JUŻ NIGDY. Tj. okazje może i będzie miala, ale pies z kulawą nogą na to nie zwróci uwagi.
Efekt jest taki, jakby Carrie gdzies w połowie drogi między NY a Paryżem wsciekła się macica, w związku z czym popyla ulicami europejskiego miasta przebrana za biedroneczkę w sukienusi na tiulowej haleczce i białych szpileczkach o 2 numery za dużych a la Myszka Minnie. Następnie na scenę wkracza biały futrzany TOCZEK (Hanka, miałaś racje – TOCZEK NIE DO PRZEBICIA), a na koniec – odpierdziela się jak BALETNICA, no bo w sumie co, kurczę blade. Przy czym ani razu nie wpadnie jej do głowy, żeby założyć cos do kostek i przykryć krzywe nogi.

W ostatnich odcinkach Carrie i jej przygody sa najbardziej BEZBARWNE z całej czwórki. Pozostałe bohaterki się obroniły i pozostały trójwymiarowe i fajne. I mimo, ze cały czas zapewniają Carrie ze jest TAAAAKA FABULOUS, to w ogole nie brzmi to przekonywująco. A Carrie wyłazi ze skóry, żeby swoją bezbarwność przykryć możliwie jak najbardziej pajacowatym strojem.

Na koniec wraca do Biga, co od pewnego momentu było oczywiste i przewidywalne, a cały „romans” z Brysznikowem był tak naciągany i tak na siłę, ze to aż smutne. Big przychodzi do niej z podkulonym ogonem i wygląda bardzo staro. Póki wyglądał nieźle i był zdrowy – rwał modelki. Na starość wraca do Carrie. Carrie wraca do Biga, a ja nie mogę się oprzec wrazeniu, ze chodzi jej o kasę.

Reasumując: bycie jednocześnie producentem i głowna bohaterka nie wyszlo serialowi na dobre. Sarah Jessica na siłę lansuje głupią Carrie, a zyskują na tym wszystkim postacie drugoplanowe. W sumie, jakby wytipexowac Carrie, zostalby się calkiem niezły serial komediowy (PRZEPIEKNY odcinek jak Stanford godził się z chłopakiem na promenadzie gejów i lesbijek, albo np. seryjny gwałt na Elizabeth Taylor 😉 ). Serial skończył się i tak za późno, żeby zostawić dobre wrażenie, ja bym osobiście nie zniosła już ani jednego odcinka więcej „I couldn’t help but wonder”.

Jeśli to miał być serial o tym, jak zagubione w życiu są kobiety, a faceci popieprzeni emocjonalnie – to moim zdaniem, wyszlo idealnie na odwrót.

A teraz gotowa jestem podjąc polemikę!

MELANCHOLIA DESTYLOWANA

Kiedy dzis rano (RANO!… Boze jedyny, dobre sobie. RANO. Dla niektórych godzina, o której siadam przy biurku jest SRODKIEM NOCY, a co dopiero ta, o której wstaje!) zawył budzik, próbowałam pod moja koldrą z wielbłąda wymyślec TRZY POWODY, dla których powinnam wstac z lozka.
Dwa powody, dla których powinnam wstac z lozka.
Jeden.

Miedzy nami mówiąc, nie znalazłam zadnego.
Ale wstalam.
Mam jakieś zaszyte poczucie obowiązku, trzeba by cos z tym zrobic na przyszłośc.

Jedyne, co mnie dzis pociesza to torebusia truskawek w czekoladzie z Coffee Heaven (MNIAM!) i ten Mikołajek napoczęty, co czeka na mnie w domu na stole. Na razie najbardziej mi się podobaly urodziny Gotfryda, kawalek o króliczku z plasteliny i Cukierek (Cukierek z uwagi na rysunek kota – aaaaaaa!).

Na jutro mam urlop – zrealizuje mój projekt z herbatą do łóżka i spaniem do 13.00. Psoko. Opowiem Wam, jak było.

LISTOPAD, LISTOPAD, TY PASKUDZTWO

Racje ma Pierwsza – listopad wali dorszem. Żadne tam dymy palonych liści i jeżyki, przemykające się z jabłuszkiem nabitym na kolce (nawiasem mówiąc, obawiam się ze takie spadające z drzewka na plecki jeża jabłuszko uczyniłoby go tetraplegikiem). Normalny nadpsuty dorsz. Pies mój Melania udając się na podwórko celem porannej toalety, cofa się ze zgrozą od drzwi, a jak już wyjdzie, to przynosi do domu 1,5 kg błota na podwoziu.

Szesnasty listopada to jest bardzo niedobry dzień i w zasadzie nie nadający się do niczego.

Jak dziś nie dojedzie do mnie Mikołajek, to oznajmiam – biorę butelkę śliwowicy, zapałki kominkowe i idę do Merlina czynić sprawiedliwość. Już milion razy miałam okazje go kupić w normalnej księgarni! Wszystko mnie swędzi, nie mogę się na drania doczekać, a w plecy dyszy mi Zebra („Masz już Mikołajka? Masz? Masz? KIEDY POZYCZYSZ?”). Najbardziej do tej pory lubiłam odcinki „Tata decyduje” (jak się wybierali na wakacje) oraz ten, w którym do szkoły Mikołajka przyjechali lekarze. Moją ulubiona postacią drugoplanową jest zdecydowanie Rosół.

Kiedy listopad może być ewentualnie MIŁY?… Listopad może być miły na zewnątrz. Oglądany przez okno. Najlepiej – z łóżka, do którego ktoś nam przyniósł herbatę z sokiem malinowym (bądź szampana z syropem porzeczkowym – zależy, na jaką temperaturę ustawimy sobie ogrzewanie, ale ostrzegam – nośniki energii tego roku parszywie drogie) oraz grubą książkę o zawartości mocno rozrywkowej lub wciagająco – poznawczej. Wtedy i tylko wtedy, i to przez niezbyt długi czas, bo od długiego leżenia boli rewers, a od czytania w łóżku na leżąco dostaje się pod brodą pelikana.

A teraz ide po aspiryne, zanim mi się łeb urwie.

O NICZYM, BO NIEWYSPANA JESTEM

I fiuuuuuuuuuu!… Pojechal! Zostawił mi wytyczne co do harmonogramu prasowania koszul, które sobie wymieni w tygodniu – wpadnie do domu, zostawi brudne, zabierze czyste – i odmeldował się do końca tygodnia. I nawet nie mogę się czepić, bo niedawno sama takie numery odwalałam.

W sumie, to przeciez wiedziałam, że moje życie NUDNE NIE BĘDZIE. Na naszej pierwszej powaznej randce porwali mnie zbóje.

Owszem, było to nieco stylizowane, bo pod patronatem knajpy „U Zbója” i N. dosc szybko mnie odbił awanturując się z goralską orkiestrą iż nie zamawiał porwania – niemniej porwanie pozostaje porwaniem i tego się trzymajmy.

I chyba naprawde są gorsze rzeczy w zyciu, niż własny mąż zarzucający przy kolacji wędkę co 10 minut (trenuje na sucho, gdyż przerzucił się z woblerów na muchy, a to wymaga – oczywiście – innego osprzętowania – przez dwa wieczory nawijaliśmy backing na kołowrotki – oraz innej techniki rzutów). Na przykład – własny mąż, zarzucający wędkę przy kolacji co 10 minut, w saloniku u 19 letniej, cycatej sąsiadki z naprzeciwka („Moja zona nie toleruje moich zainteresowan… Pani jest taka inna”).

Szczerze się przyznam, ze gdyby trafił mi się facet, który pojawiałby się wieczorem, po pracy, w drzwiach naszego domostwa, roztaczając aromat browaru, z czułym powitaniem na ustach „STARAA!… GDZIE OBIAD?” – to nasze małżeństwo raczej by długo nie przetrwalo, gdyż nie sądzę, aby go zadowoliła moja odpowiedz („Ach OBIAD! A masz tu kochanie, skarbie mój, 50 zlotych, i przynieś cos z knajpki naprzeciwko, a wiesz, ze ja tez bym cos chętnie zjadla?…”). To już niech raczej jezdzi, nizby miał mnie garami molestowac.

Bo z zyciem to jest jak w tym dowcipie, co dwie baby rozmawiaja w tramwaju, i jedna sie drugiej skarzy:
– Rany, co dzien trzeba myslec, ja juz tak dluzej nie mogę! Niedlugo zwariuje od tego myslenia!
A druga jej na to :
– Bo ty to sobie tylko zycie komplikujesz tym mysleniem! Ja moim w weekend nasmaze mielonych i potem niech sobie sami odgrzewaja!

A wiadomo, ze madrej baby zawsze warto posłuchać.