Chyba życzenia się spełniły, co prawda nic mi się nie ulało, ale od dwóch dni mogę oddychać tylko płytko, a nachylenie się nad brodzikiem, żeby umyć włosy, było nie lada wyzwaniem. Słabo się zginam. Na prezenty też nie mogę narzekać, oto próbka.
Poza żarciem, uprawiałam hygge. To znaczy, ja uprawiałam to co zwykle – Opierdalanie Pod Kocykiem (OPK) – to, co uprawiam od wielu lat, w czym jestem niekwestionowanym olimpijskim mistrzem świata (to znaczy – BYŁABYM – gdyby mi się chciało startować), tymczasem wyszedł bestseller, że to się nazywa hygge i jest aktualnie bardzo modne. I teraz już nikt nie mówi, że się opierdala na kanapie, tylko wszyscy hygge. Ja tam jestem przywiązana do terminologii słowiańskiej, więc nadal będę się po prostu opierdalać. Pod kocykiem. Z herbatką (ale nie za dużo herbatki, bo trzeba wtedy biegać siusiu, wygrzebywać się spod koca, zagrzebywać z powrotem… po prostu potrzebny jest mistrzowski punkt równowagi, jak we wszystkim).
Natomiast wczoraj szwagier się mnie pyta, czy słyszałam o rozruchach w Świnoujściu. Pasztecik z kapustką mi w gardle stanął, gdyż nie słyszałam i się zdenerwowałam, że jeszcze mi spalą chałupę albo co. A ta zmora (nadal mowa o szwagrze) relacjonuje mi jakąś awanturę o pierogi – kobitka otworzyła sklep z wyrabianymi na miejscu pierogami, krokietami i takie tam, ale z braku doświadczenia przeceniła siły i nabrała zamówień na święta więcej, niż była w stanie ulepić. Podobno przed sklepem odbyła się regularna Bitwa pod Grunwaldem w odcinkach.
Ale szwagrowi kiedyś, jak to się mówi elegancko w towarzystwie, łeb urwę i Hamleta zagram za takie ŻARCIKI.
Ten wiatr to kiedy przejdzie? Bo chodzę jak pijana. Może właśnie powinnam się napić, żeby odzyskać równowagę, ha!