O KRTEKU MŚCICIELU

I oto nastały ponure dni, kiedy to brodzik prysznicowy się suszy ze względu na nowy silikon, a ja muszę się myć w kucki w wannie, jak jakaś prześladowana forma życia. (Chociaż właściwie to od kilku lat jestem prześladowaną formą życia w naszym jakże pięknym kraju).

No ale nowy silikon jest podobno niezbędny, żeby na ścianie nie powstawały co chwilę nowe kontynenty. Ja bym wolała całą łazienkę na nowo, a nie tylko nowy silikon, ale to nie jest obecnie prosta sprawa, ekipy budowlane podobno trzeba rezerwować z trzyletnim wyprzedzeniem i nadal nie ma gwarancji, że będą dostępni w zaklepanym terminie. To się zresztą nie zmieniło, NIGDY nie było gwarancji, że budowlaniec będzie osiągalny w zadeklarowanym terminie; w końcu określenie WOLNOMULARZE nie wzięło się znikąd. N. się z grupą takich aktualnie użera i chyba łatwiej jest zapanować nad wirusem – choćby dlatego, że wirus jest do opanowania w warunkach laboratoryjnych, a panowie fachowcy – W ŻADNYCH. A poza tym są prawie identyczni – mnożą się, dzielą, znikają i pojawiają w nieokreślonych miejscach i terminach. 

Na Netflix ostatnio psioczyłam i co? Od razu przysłali mi maila, że wszystkie odcinki Seinfelda od 1 października i że zapraszają. To miło z ich strony, chociaż i tak mam doła, bo zimno, wieje i pada, a ja nie byłam na słońcu i nie będę w tym roku, cud będzie, jak się uda wyrwać na weekend. 

A jednej nocy śnił mi się makaron; chyba od tego oglądania koreańskich i japońskich filmików o gotowaniu (ale co ja poradzę, że tylko to mnie ostatnio uspokaja?). 

Oraz mamy krteka – chyba został przysłany przez czeskie brygady podziemno – desantowe, żeby się zemścić za Turów. Ale dlaczego do nas? Ja też jestem za tym, żeby zamknąć tego potwora. Bardzo proszę, kreciku, przynajmniej ty nie eskaluj, bo nie jest różowo.

Nawet butów sobie nie kupię na pocieszenie, bo żadne mi się nie podobają, koniec świata! To może chociaż torbę, hę? HĘ?…

O BEZNADZIEI JESIENNEJ

Powiadam Państwu – są rzeczy na niebie i ziemi, o których być może śniło się filozofom, ale już nie pamiętali jak się obudzili. Albo pamiętali, ale wstydzili się przyznać.

Czy ja wspominałam, że jak nie pojedziemy w tym roku na Kanary, to zabiję więcej ludzi niż COVID? No więc – ahaha, nie pojedziemy. Musieliśmy odwołać jakiś tydzień temu. Nawarstwiło się tyle rozmaitego dziadostwa, że nawet ja się poddałam – tym bardziej, że jeszcze czuję się słabo i użyłabym jak pies w studni. No i w związku z tym raczej nikogo nie zabiję, bo nie mam siły, czyli niechcący UPIEKŁO SIĘ NIEKTÓRYM.

W dodatku dwa dni po tym, jak z bólem serca odwołaliśmy booking i samochód – wyskoczył mi news o tym, że palił się samolot Enter Air. A wczoraj – że wybuchł wulkan na La Palmie – to jakbym jeszcze za mało ZNAKÓW dostała, żeby nie jechać. N. mnie pociesza, że na pewno gdzieś wyskoczymy jak tylko się ogarnie, ale diabli wią, co będzie za te kilka tygodni. Może już nie będziemy w UE, w nic już tym kurwom nie wierzę (nie mogę się denerwować – ODDYCHAM DO TOREBKI).

W dodatku na wieczornym siku ze Szczypawką natknęłyśmy się na trzy szerszenie. Nożesz cholera, miały gniazdo w spróchniałej brzozie, ale miałam nadzieję, że się esmitowały razem z wywiezionym pniem. A wygląda na to, że zostały i szukają sobie nowego lokum (albo już znalazły). Na razie N. kupił gaśnice antyszerszeniowe, ale się denerwuję. Niby szerszeń też stworzenie boskie, ale wolałabym żeby zamieszkały GDZIEŚ DALEJ.

Fajny film na Netflixie obejrzeliśmy – „Bejrut”, w sumie dlatego, że gra tam Don Draper. No i nie zawiodłam się – w wymiętym garniaku, stłamszony przez życie i nadużywający alkoholu, ale i tak rewelacyjny, no lubię chłopaka, nic nie poradzę.

I ucieszyłam się, że Netflix rzucił „The Fall” – uwielbiam ten serial i z przyjemnością go sobie odświeżę, pomyślałam, po czym okazało się, że wrzucili DRUGI I TRZECI SEZON. No naprawdę, wspaniały dowcip, jeden z lepszych jakie ostatnio miałam zaszczyt. Że nie wspomnę już o tym, że od jesieni miały być „Kroniki Seinfelda” i co? I CO? Gdybym miała siłę się wkurwić, tobym się normalnie wkurwiła. Chociaż obiecałam że już nie będę narzekać i się wkurwiać (ale BEZ PIERWSZEGO SEZONU? Netflix nosi buty na rzepy i trzepie dywan o tapczan!).

No nic – trzeba się pogodzić z myślą, że te kiecki co czekały na założenie jeszcze w tym roku, to już nie zostaną założone. Czas się rozejrzeć za ciepłymi skarpetami (żeby pasowały do kocyka).

O TYM, ŻE PIĘKNA POGODA NIE ZAWSZE

Czy piękna pogoda może mieć jakieś minusy?

(Oczywiście, że może – WSZYSTKO ma swoje minusy; ale to tak na marginesie).

No więc w piątek od popołudnia do północy cała wieś, ale to CALUTKA wieś grillowała świnię. W którą stronę świata by nie skierować nosa, tam grillowe opary.

W sobotę pogoda nadal była bardzo ładna, więc od mniej więcej szesnastej –  powtórka z rozrywki. Najgorzej, że ludność okoliczna używa niestety grilla na węgiel drzewny i podpałki, więc tak od osiemnastej śmierdzi naftą, a później palącym się skapującym tłuszczem. Oraz paloną szczeciną – chyba grillowali dziki albo guźce, bo ta szczecina…

Dobra, bo na samo wspomnienie mnie w gardle drapie.

W niedzielę od rana miałam nadzieję, że to koniec bachanaliów – dwa dni pod rząd, jaki to musi być kac! Biesiadnicy pewnie potrzebują czasu na regenerację, w dodatki przecież w poniedziałek trzeba do roboty. O jakże nie miałam racji! W okolicach siedemnastej od sąsiada doleciały mnie pierwsze nieśmiałe pośmierdki naftowej rozpałki, no a później to juz zgodnie z rozkładem jazdy (świnia, skora, szczecina… itd).

Z tych nerwów wzięłam i skończyłam kocyk – myślałam, że będę go całą zimę dłubała, a tu trzask prask i po wszystkiem. Wniosek z tego, że powinnam się zabrać za następny! 

(Tak, jest dość efektowny, ale ten akryl waży jakieś STO PIĘĆDZIESIĄT kilo. I muszę go wyprać i trochę się boje, że pralka mi pęknie).

A w związku z dzisiejszą datą (hm, hm) mam jak zwykle co roku refleksje dotyczące rozwoju osobistego, jak również całej ludzkości. Nie są to pozytywne przemyślenia, dlatego najlepiej będzie, jak się wieczorem po prostu napiję. Prawda?

O TYM, ŻE BYWA NERWOWO

Pozamiatało mnie ostatnio zdrowotnie, może COVID, a może stres. Bo ze stresem to jest tak, że sobie człowiek jakoś daje radę, do momentu kiedy przestanie sobie dawać radę i zaczyna się sypać. No to się trochę posypałam. Po prostu za dużo tego wszystkiego się wydarzyło naraz.

Natomiast w związku z pewnym splotem wydarzeń i okoliczności wylądowałam na zakupach w Lidlu (Lidrze – jak podsłuchała kiedyś moja koleżanka jedną panią). Nie byłam ze sto lat i kompletnie nie mogłam się odnaleźć, ale kobieca intuicja zaprowadziła mnie jak po sznurku w jedno miejsce – pod półkę z prażynkami krewetkowymi PIKANTNYMI. I jak je zaczęłam jeść, tak nie mogę przestać – co prawda wypalają mi śluzówkę w pysku, ale za to koją duszę. A bez czegoś na ukojenie duszy to ja daleko nie zajadę, chociaż NAPRAWDĘ staram się nie czytać informacji bieżących, co ta ludzka spierdolina która nami rządzi wymyśliła nowego. 

Więc jem te prażynki i cieszę się, że jest ciepło i nawet wczoraj starałam się zrobić zdjęcie naszej pajęczycy na oknie, która zabierała się za posiłek. Jest ogromna, ale na szczęście po zewnętrznej stronie okna i dlatego mogę ją lubić i kibicować. Za to u Zebry mają trzy pająki krzyżaki na oknach w domu W ŚRODKU, a ona i tak je lubi, bo wyłapują muszki owocówki. I opowiadała mi ostatnio, że jak coś złapią i zaczynają owijać, to ona woła dziecko, żeby sobie popatrzyło. MATKO JEDYNA, zawsze wiedziałam że mam siostrę psychopatkę (w końcu znam ją od urodzenia), ale teraz wciąga w to DZIECKO małoletnie – nie wiem, czy nie powinnam interweniować.

Aaa, no i znalazłam świetny sklep, w którym mają prześliczne, kolorowe kości do gry z przezroczystego akrylu. I teraz mogę wieczorami uprawiać hazard, ile dusza zapragnie, bo ile się można garbić nad serialami (tym bardziej, że Good Fight się chyba skończyło). 

Drzewa musimy posadzić na miejscu tych wyciętych, bo to też mnie dobija.

PS. Zapomniałabym! Otóż ostatnio musiałam wyprasować N. koszulę – PRAWIE ZAPOMNIAŁAM, jak się to robi! Dobrze, że żelazko nie zardzewiało. Wcale się nie stęskniłam za prasowaniem, muszę przyznać.