I NASTAŁ DZIEN PIĄTY

Boze, Boze, tyle się wydarzyło od wczoraj, ze zupełnie nie wiem, jak ja to wszystko tu pomieszczę.

Dobra, to zaczniemy od dzisiejszego poranka. Jedziemy do pracki, ja sobie dłubie w telefonie, N. czyta napis na furgonetce stojacej na pasie przed nami:
– Pooolski zwiąaaaaaaaazek narciaaarski… O popatrz… pewnie Małysz jedzie!
– Etam… Małysz by nie jechał jakims tam busikiem, tylko na pewno nowiutkim… jeepem… – odwracam głowę w prawo – obok nas, na pasie, stoi NOWIUTKI JEEP, za kierownica siedzi ADAM MAŁYSZ. – Adam Małysz jedzie obok nas nowiutkim jeepem.
Długo nie pojechał, albowiem mój małżonek, wprawny warszawski kierowca, calkiem szybko ZOSTAWIŁ GO Z TYŁU (co powinno zapewnic mu dobry humor do przyszłego tygodnia – WYGRAŁ Z MAŁYSZEM).

Po drugie: wymyśliłam REWELACYJNY sposób na odchudzanie.
Otoz, w warunkach ambulatoryjnych podaje się pacjentowi kapsułkę z czyściutkim, wyhodowanym w laboratorium TASIEMCEM. Tasiemiec – wiadomo – zagniezdza się, wpiernicza nadwyżki, i kiedy pacjent schudnie do pożądanego kilogramażu – tasiemca medycznie usuwa się (a zakładam, ze nie jest to w obecnych czasach skomplikowane – po prostu kolejna tabletka). Bulimiczki na pewno będą chcialy zostawic sobie tasiemca na stale, dlatego tasiemce powinny być dobrem ścisłego zarachowania (numerowane, znakowane itp.).
N. twierdzi, ze lepiej wpuszczac tasiemca na sznurku, żeby pozniej go wyciągnąć i sprzedać.
Wyraziłam obawę, że raczej nikt nie będzie chciał kupic tasiemca z drugiej ręki (hm… RĘKI?…) – wszyscy będą woleli brand new malutkie tasiemce, żeby je sobie wychowac od szczeniaka. N. ze mna polemizuje.
– Kto by nie chciał takiego pieknego, zdrowego tasiemca, wypasionego na szyneczce i jajecznicy!…
No nie wiem.
Ale nic, okaże się, czy jest rynek wtórny na używane tasiemce.

Po trzecie.
Wiecie, co on mi wczoraj kazał oglądać?… Żebym przez dwa wieczory pod rząd nie oglądała Sex&City?…
„DZIECIAKA”!
Film owszem z Bruce Willisem, ale WALTA DISNEYA!!!!!!
(OK. – oglądałam, w koncu małżeństwo to jest związek partnerski… bla bla bla… w dodatku miałam nowy telefon wiec akurat go sobie poustawiałam – dzis jedziemy dalej S&C).

A teraz ogłoszenie (wymuszone) sponsorowane:

KOCHANIE!
NIE UTOŻSAMIAM SIĘ Z ŻADNĄ Z BOHATEREK SERIALU SEX IN THE CITY.
TWOJA KOCHAJĄCA ŻONA.

Pan z Młotem się przeniósł – nie, nie do wieczności, ale kilka metrów dalej. Odgłosy docierają nadal, ale nie są już tak bolesne.

ALEZ KOCHANIE – TO WCALE NIE TO, CO MYSLISZ

Poddając się ogolnogatunkowej histerii, kupiłam w Merlinie „Seks w wielkim mieście”, seria pierwsza. Jak już tak wszystkie kwiczą z zachwytu – to obejrze!

Widziałam dotychczas jeden odcinek, jak mnie maz (wtedy: NARZECZONY) zostawil sama w egzotycznym hotelu (egzotycznym, bo byliśmy wtedy narzeczenstwetm, teraz – jako się rzekło – pozostaja mi Suwałki) i wybył nurkować na cały dzien. Musiałam zajmowac się soba i po 14 godzinach zmieniania leżaków (basen – ocean – basen – ocean) wróciłam do pokoju i włączyłam TV i akurat jeden odcinek leciał. Ten, co Miranda założyła sobie aparat na zęby. Niespecjalnie mnie naonczas porwał i oglądałam go z nudów, czekając na „Zone astronauty”.

Obejrzałam wczoraj trzy pierwsze odcinki i maz się na mnie obrazil.
Troche ma racji, albowiem są z gatunku „z życia wielorybów” (o waleniu).
Blagam – powiedzcie, ze pozniej będzie fajniej!

Starałam się mu wytłumaczyć, ze to jest właściwie KLASYCZNY FILM DOKUMENTALNY o relacjach kobieta – mezczyzna w dzisiejszych czasach.
Na co on, ze w takim razie on jutro przynosi sobie i ogląda regularnego pornocha, bo to tez jest o relacjach kobieta – mezczyzna, a bez tych meczacych dialogów pomiędzy scenami lozkowymi.

Troche faktycznie po tych pierwszych trzech odcinkach TRUDNO mi zrozumiec, dlaczego miliony kobiet oszalaly na punkcie tego serialu, bo im bardziej te panie probuja wmówić wszystkim i sobie, ze są „niezależnymi, dobrze zarabiającymi, wyzwolonymi samodzielnymi osobami”, tym bardziej zachowuja się jak zalosne stare panny w pogoni za portkami.

ALE UMOWMY SIĘ, ze dalej będzie już tylko lepiej. TAK?…

PS. Mogę te laski polubic za jedno – mianowicie, wszystkie są mocno przeciętnej urody, a już zwłaszcza ta mała z wielkim nosem, wielką głową i krzywymi nogami – jak rozumiem, wybór nieolśniewających aktorek również był czynnikiem sukcesu – zwłaszcza po odcinku o głupich modelkach 😉

MR HAMMER IS BACK

Wrócił! Pokonal chwilowe zalamanie i WRÓCIŁ.
Albo ma nastepce.
Swidruje raźno, az mi wszystko podskakuje.

A ja zaraz kogos ZABIJĘ.
Prosilam N. – idz, przynieś jakiegos kota, rozedre go sobie i mi troche przejdzie. To nie!
Kota nie przyniosl, w dodatku MIAŁAM OKROPNY SEN o tym, jaki był dla mnie PODŁY, WREDNY i NIEUPRZEJMY – no to się go opieprzyło z samego rana, no bo co.

W dodatku wczoraj sobie pojechal do Krakowa i co godzine wydzwaniał do mnie „Ach, kochanie, żebyś ty wiedziała JAK TU PIEEEEEKNIE – jaka cudowna pogoda! Ile ludzi na rynku, no mowie ci – jak w bajce! To ide na kawe do Redolfiego, pa!”. Kiedy bylam NARZECZONĄ, to zabieral mnie ze sobą do Krakowa. Teraz, po slubie, zabiera mnie do Włodawy (porcja pierogów ludowych z podrobami w restauracji „Perła Polesia” – 5 zybli), a z miast na „k” został mi Krasnystaw.

W księgarni obok mnie widziano książkę „Jak wyjsc za maz po 35-tce, stosując techniki marketingowe”. Uff – dobrze, ze się wyrobiłam dosłownie w ostatniej chwili – bo zawsze przysypiałam na marketingu.

JESIEN, JESIEN

Oto przyszla jesien.
Dowód: panny w dziobatych butach naciągnęły rajstopy! Lub co najmniej kabaretki. Choć przepraszam, mijałam dziś jedną w sandałkach na 14 cm obcasie i mini – z gołymi nogami i frenczem na stopach, na 3 cm szponkach (czy jest cos OHYDNIEJSZEGO niż długie paznokcie u nóg?…).

Pan z Młotem Pneumatycznym przewędrował długą drogę z Trójmiasta (spod okna Haniuty) do stolicy. Napier… przepraszam, pracuje tym młotem POD SAMUSIEŃKIM MOIM OKNEM już drugi dzien – wczoraj dostałam migreny dopiero o godzinie piętnastej, ale dziś chyba dostane wcześniej.
Tak, ja wiem, ze to ciezka praca i niewdzieczna, i ze ktos ja musi wykonać, i że ten pan nie ma nic złego na mysli, i że w domu czeka na niego siódemka głodnych dzieci i zona, i ze szef mu kazał robić „ODTONT – DOTONT” i prawdopodobnie ten pan nie odczuwa satysfakcji zawodowej i nie rysuje się przed nim sciezka kariery, a po pracy jest zmęczony, trzesa mu się rece i nawet nie ma jak zonie dac w pysk za to, ze go zdradza, bo nie może trafic – takie to świństwo, ten mlot pneumatyczny. TAK, JA TO WSZYSTKO WIEM. TYLKO DLACZEGO ON MUSI NAPIERDZIELAC WLASNIE POD MOIM OKNEM PRZEZ OSIEM GODZIN?… Odpowiedzi prosimy przysyłać na adres Redakcji.

Dzis rano wysłuchałam bardzo fajnej audycji rozrywkowej w Trójce. Jakiś zupełnie nowy, świeży kabaret – co prawda, jaja z Leszka Bubla były nieco przyciężkich lotów, ale skrzący dowcip Korwina – Mikke oraz abstrakcyjny, Pythonowski humor pana o pseudonimie scenicznym Liwiusz Ilasz to wynagradzały. Uśmiałam się naprawdę serdecznie – a niełatwo jest człowieka rozśmieszyć o szóstej rano. Dopiero na koniec okazało się, ze to były audycje wyborcze kandydatów na prezydenta, i żadna parodia, a Leszek Bubel osobiście.

Oho – pan z młotem przestał hałasować. Może niezdrów?…

CHORY KOTEK… Z PRZEZARCIA

Mój maz pogalopowal w niedziele skladać wieńce, ja natomiast odkrylam sudoku.
Bardzo mi się podoba. Wsiakłam całkowicie.

Jestem tak makabrycznie, potwornie PRZEZARTA po tym weekendzie, ze nie mogę oddychac. Żołądek rozsadza mi zebra, czuje się, jakby za chwile miał ze mnie wyskoczyc Alien. To straszne, do czego człowiek jest się w stanie doprowadzic przy pomocy JEDZENIA. Pije mientke i poluje w Internecie na sudoku.

DOBRZE, ZE PAN PRZYWIOZL TEGO KLOMBA – DAWNO SIĘ NIC NIE KŁADŁO

Podsumowanie wczorajszego wypadu siostrzanego do Arkadii (pracuje kilka metrow od Arkadii, wiec to chyba OCZYWISTE, ze wczoraj tam bylam po raz pierwszy w zyciu):
– znowu się obie wystroiłyśmy jednakowo – tym razem, jako motyw przewodni wzięłyśmy POMARAŃCZ (w wersji „uwaga, roboty drogowe”) – nawet nie wiedziałam, ze to taki twarzowy kolor!…
– sorbety Grycana – ABSOLUTNE MISTRZOSTWO SWIATA! A malinowy to już po prostu… Zdecydowanie objęły prowadzenie, odbierając lodom Haagen Dazs zoltą koszulke lidera;
– odraportowalam N., ze w Arkadii jest sklep z CYGARAMI ORAZ KIJAMI DO GOLFA – bardzo żywo się zainteresował;
– nastepnie czekałyśmy u Zebry na naszych mezow, zagubionych we Wszechświecie i nie mogących dotrzec do domu jak nie przymierzając para Odyseuszów; umilała mi czas, puszczając występ Mandaryny w Sopocie (aaaaa!… jak to możliwe, zaśpiewać CALA PIOSENKE i nie trafic w ANI JEDNĄ NUTĘ czysto?…) oraz czytaniem forum „DŁUGIE KARMIENIE PIERSIĄ” – historie stawiające człowiekowi włos na głowie i mrozące piane w ustach!…

N. ostatnio spuchł z dumy w sklepie z winami bułgarskimi (nasz ulubiony – ten na rogu Marszałkowskiej i Żurawiej, kiło Cepelii). Akurat był obecny BUŁGAR we własnej osobie. Oprocz nas była jeszcze jedna klientka – jakas pani, która strasznie marudziła nad jakąś butelką.
– A panu smakuje to wino? – zwrocil się Bułgar do N.
– A tak, tak, smakuje, bardzo dobre.
– NO WIDZI PANI – jak ten pan kupuje, i mowi ze mu smakuje, to znaczy, ze to DOBRE WINO.

Kiedy on się zdążył zaprzyjaźnić z Bułgarem?…

Jest piękny dzień, w dodatku piątek, a od jutra nie będą już nadawane audycje komitetów wyborczych – la lallaa… Ide po herbatkę.

WAITER! THERE’S SOUP IN MY HAIR

Ale ja wcale nie mowie, ze kierowcy u nas jezdza DOBRZE.
Tylko, ze mój małżonek troche się tym za bardzo przejmuje, i jeszcze mu zaszkodzi np. na żołądeczek!… Albo niedajbuk i na co innego. Czego nikt z nas by nie chciał, nieprawdaz?

Mój ojciec spokojnie prowadzi monologi „No i co?… I kupiłeś sobie taka hondę i co ci z tego, jak nie umiesz jeździć, ech, chłopie” – i wyprzedza chłopa i z głowy.

A N.? OOOOO NIE – mój będzie ZAPROWADZAL SPRAWIEDLIWOŚĆ.
Zajechal mu gosc droge na pasie?
Wyprzedzi, wjedzie mu przed maske i zrobi kolesiowi wycieczke w tempie 40 km na godzine (rekord to CALA DROGA Z Żyrardowa DO WARSZAWY, tak się zawziął na jakiegos łobuza, CHWALIĆ PANA, ze ja z nim wtedy nie jechałam, ale Zebra może zaświadczyć).
Koles jedzie srodkiem drogi i nie daje się wyprzedzic?…
Wyprzedzi kolesia i poprowadzi przez stosowny odcinek analogicznie do punktu 1.
I tak dalej.

Przyznam, ze czasem to troche nie na moje nerwy.

Ale faktem jest, ze poziom beztroskiego chamstwa u nas na drogach jest naprawde porażający. Wyprzedzanie na n-tego (na trzeciego to w ogole nie ma o czym mowic), skręcanie z pasów do jazdy prosto, bo fiutowi nie chce się stać w ogonku – BO PRZECIEZ TYLKO FRAJERZY stoją w kolejkach, wpieprzanie się przed maske bez kierunkowskaza, objeżdżanie korka poboczem i wpierdzielanie się na chama, wjeżdżanie na rondo z olaniem spojrzenia w prawo – to nasz chleb codzienny, a przeciez jeździmy co najmniej 100 km dziennie, w tę i z powrotem. Plus wycieczki krajoznawcze, bo ja uwielbiam być wożona samochodem.

Mam taki pomysl, żeby to radosne towarzystwo – zamiast wręczać im mandaty – wywieźć na Wyspy Kanaryjskie i niech tam sobie pojeżdzą tak samo, jak w kraju. Na tych kręconych do niemożliwości drogach na zboczach wulkanów. Pozabijają się w ciągu 3 dni i będzie troche luźniej. Tam NIE MA SILY, żeby nie uważać na drodze – alternatywa jest 400 metrowa przepasc.

Albo pozwolic na wymierzanie sprawiedliwości na miejscu.
Wtedy z 5 – 6 takich kierowcow z „ogonka” zleje wciskającego się na chama gnoja i nastepnym razem gnój się troche zastanowi.

Bo na policję to nie ma co liczyć – są zbyt zajęci staniem z „suszarką” za ograniczeniami do 30 km/ha postawionymi w latach 50-tych.

O KIEROWCACH

Według mojego męża, 90% kierowców to tłuki i jełopy, którzy kupili prawo jazdy – powinno się natychmiast przeprowadzic ogólnopaństwowy egzamin weryfikujący (jak rozumiem – w komisji zasiadłby on sam?…), bo naprawde, to jak ludzie jezdzą, to naprawde, naprawde woła o pomstę do nieba.

– Bazyl – mowię mu – Śledź ci wystaje zza swetra.
(Dostrzeglam niejakie podobieństwo pomiędzy właścicielem Hotelu Zacisze a moim małżonkiem, jeśli chodzi o poczucie humoru, zwłaszcza w kategorii „pastwienie się nad ludźmi”),

Ale i tak, N. jest przekonany, ze celem w życiu każdego człowieka za kierownicą jest zajechanie mu drogi na lewym pasie.

– Musimy ci kupic jakies kropelki na uspokojenie, a może bys zaczął ćwiczyc jogę, żeby się troche wyciszyc?…
– Jogę! Tak, tak! – ucieszył się. – Chociaż, bardziej by mi sie przydało takie DZIAŁKO Z PRZODU.

NO DOBRZE – A TERAZ NA POWAZNIE

Od jutra:
1. Posprzątam ten bałagan na biurku w robocie (do końca tygodnia).
2. Hm, to będzie wymagalo zrobienia porządku w korespondencji. Hm, hm. Do konca tygodnia?…
3. Przestane jesc świństwa. To znaczy, nie ulotki agencji reklamowych, tylko chrupki duchy maczane w słodkim chilli i tym podobne.
4. Kurczaki z KFC tez ograniczę.
5. I pizzę hut.
6. W ogole, będę się odżywiała bardzo zdrowo, zaczne kupowac i jesc warzywa… Na początek może ogórka.
7. I pić soki warzywne (owocowe mi nie przechodzą przez usta).
8. Przestane kupowac TAKIE ILOŚCI KSIĄŻEK – będę odtąd czytala powoli, ze zrozumieniem, robiła notatki na marginesach, analizowała lekturę i w ogóle.
9. Przestane czytac szmatławce, a jedynie klaske literatury (w którym momencie literatura staje się klasyką? Czy Bridget Jones to już klasyka?…)
10. To samo z filmami. Koniec z głupimi filmami. Od jutra – tylko mądre! (np. Hotel Zacisze – bardzo mądry przyczynek do znajomości kultury brytyjskiej, prawda?)
11. Przestane kupowac lakiery, szminki i cienie do oczu, których nie zamierzam używac nigdy w zyciu, a kupuje, bo maja ladny kolor.
12. Będę podlewac kwiatki.
13. Będę pomagac N. w zajęciach ogrodniczych.
14. Ugotuję cos od czasu do czasu (i nie jajko).
15. Kupię sobie witaminy i będę je łykać (na początek, co drugi dzien, żebym nie miała szoku).

A dzis jeszcze sobie poleze w wannie z Jane Austen (to jest, nie z jej doczesnymi szczątkami – a fuj, tylko z ponadczasowym utworem literackim tejze autorki).

Z tymi witaminami chyba tez się nie ma co spieszyc, słyszałam, ze PRZEDAWKOWANIE WITAMIN MOŻE BYĆ ŚMIERTELNE…

ZIMNO, CHOLERA PANIE!

Nie ma jak w poniedziałek z rana audycik z zaskoczenia. Naprawde. Posiedziałam sobie do pierwszej i od razu nabralam nowej perspektywy – już sobie chciałam ponarzekac, pomarudzic… A teraz już nie chce marudzic, tylko ucałować stopy sily wyższej, która pozwolila mi stamtąd ZWIAĆ, choc nie powiem, chwilami było interesująco, bo zaczynala się robic swojska atmosfera arabskiego bazaru.

Z nowości – to bylam w Paryżu. Pierwszy raz w zyciu. Jakos do tej pory się omijaliśmy. Po pierwsze – BYŁO ZIMNO, co uwazam za wyjatkowe świństwo. Po drugie, pod wieza Ajfla biegają SZCZURY. TAK, SZCZURY – luzem. Sterczałam tam o 1 w nocy czekając na zapalenie światełek (o pelnej godzinie zapalają miliard światełek i przez dziesięć minut wieza migocze), patrze, cos biegnie niedużego… Wydarlam się – O PIESEK, PIESEK!… Niestety, nie był to piesek, co zostalo mi uswiadomione z cala brutalnością. A FUJ.

Po trzecie, mamy piekna ambasade. Najpiekniejsza ze wszystkich polskich ambasad na swiecie. Zostalo mi to powiedziane chyba jakies 60 razy podczas lanczu w tejże. Na lancz był 15 metrowy stol obstawiony tacami czegos, czego Joey NIGDY by nie uznal za jadalne. Tartinki, mikrobułeczki, ptysie wielkości paznokcia, plasterki ogorka z kapka śmietany i pasemkiem wedzonego łososia… Osobiście bylam zachwycona (moi koledzy mieli dosc wyciągnięte miny, chyba liczyli na jakis kotlet) i zrobiłam ze cztery tournee dookoła stolu, za każdym razem niezobowiazujaco cumując przy tym koncu, gdzie dolewano wina, i za każdym razem dopadał mnie tam ktorys z wypomadowanych sekretarzy, atasze lub radcow „CZY SLYSZALA PANI, iż nasza ambasada uważana jest za najpiękniejszą z polskich ambasad NA CAŁYM ŚWIECIE?…” – i wyczekująco patrzył mi w oczy. DOPRAWDY! Zaledwie szesnaście razy w ciagu ostatnich dziesięciu minut, ale to TAAAAKIE fascynujące.

No dobra, czepiam się. Jest bardzo piekna, acz jak na moje gusta troche zbyt rokokoko. Stiuki, zlocenia, kryształowe lustra, fortepiany, marmury i plafony; nasz Zamek Królewski przy tym to kurnik.

W sobote nachodziłam się jak pies, do dzis mnie bolą kosci, ostatni raz tyle przeszlam w jeden dzien chyba na wycieczce w liceum, kiedy zagnali mnie na Chojnik. Oczywiście, nie miałam mapy (bo i po co), wiec szlam troche na duszę, jednym okiem pilnując Sekwany, żeby mi się zbytnio nie oddalila. Żeby było smieszniej, co chwile podbiegala do mnie jakas wycieczka, pytac o drogę.

Zdecydowanie najmniej podobalo mi się lotnisko de Gaulle – ohydny betonowy bunkier, zbudowany na przekor wszelkim możliwym zasadom estetyki i logiki, według jednego z kolegow – świadectwo CAŁKOWITEGO upadku cywilizacji oraz zgnilizny Francji jako takiej. Twierdzi on, ze za 20 lat Francje czeka los Pompejów, a dopiero na jej zgliszczach i popiołach ma szanse zakiełkować jakie zycie obdarzone rozumem. Po lotnisku de Gaulle zgadzam się z nim całkowicie.

Wracam i co?…
Misiek Wiśniewski rzucil Mandaryne!
CZY JA JUŻ NAPRAWDE NIE MOGĘ SIĘ RUSZYC z tego kraju, żeby jakas komorka spoleczna się nie rozpadla?…
I dlaczego jest tak zimno, do jasnej cholery! Przymrozek był rano na szybie!
I nie mam butków!
I mąż mnie pędzi do robót ziemnych („Proszę, kochanie, okop winogrona, zanim zmieciesz liscie z tarasu”) – chyba już mnie nie kocha!…

Ech!… Ide zobaczyc, co nowego w Merlinie, bo naprawde!…