Zebra mi mówi, że mam niespójny imidż. Ja jej komunikuję, że idę smażyć kotlety, a ta mi wyjeżdza z niespójnym imidżem. No nie wiem. Muszę to przemyśleć (przy rozwieszaniu gaci, albowiem najlepiej mi się myśli przy rozwieszaniu upranych gaci mojego męża; gdyby zmieniał bieliznę ze trzy – cztery razy dziennie, niewykluczone, że miałabym już doktorat z fizyki kwantowej).
Za to mam BARDZO spójną politykę wobec butów. Kupiłam sobie prześliczne buty! Mają tylko jedno, jedyne, maluteńkie „ale”: kompletnie się nie nadaja do chodzenia. I to jest u mnie constans. Mam wyłącznie buty, które się nie nadają do chodzenia (oprócz japonek i emu, ale to jest osobna kategoria zupełnie). Nadają się do zakładania, zachwycania nimi, zachwycania, jak ślicznie leżą na stopie i to by było na tyle. Te na przykład dodają człowiekowi pół metra wzrostu. I przejdę w nich też około pół metra.
Boże, niech mnie ktoś przytuli. Albo zastrzeli.
PS. Nie, no nie wytrzymam! Odpalił kosiarę i goli moje stokrotki!… CZY JEST SENS ratować ten związek? Biorę nóż Karlosa i idę negocjować.