Miałam się rozpływać z zachwytu, bo WRESZCIE wróciliśmy do Hiszpanii (Alicante – bo najbliżej). I po dwóch latach. DWÓCH LATACH przywitał mnie zapach rozgrzanej oliwy i prawie się popłakałam ze szczęścia, i siedziałam w słońcu na promenadzie i piłam różowe wino, a jedna pani szła po plaży w bikini TYŁEM (całą plażę tak przeszła) (tak – była narąbana, a w Alicante dużo bezdomnych). I jadłam najlepsze bakłażany z miodem, cienkie i chrupiące jak wafelek. TYMCZASEM…
W poniedziałek w El Corte Ingles stoję sobie nikomu nie wadząc akurat na stoisku z gaciami. Oglądam rzeczone gacie, aż tu nagle zaczyna mi dzwonić telefon – co dziwne, do N. prawie w tym samym momencie też ktoś zadzwonił. Odbieram – a tam roztrzęsiony, spanikowany szwagier pyta, czy żyjemy i czy nic nam się nie stało i czy dom cały. HĘ?… Jak powiedział o co chodzi, to gacie mi z ręki wypadły.
Nie wiedział, że wyjechaliśmy sobie na trzy dni, tymczasem w poniedziałek rano przez naszą wieś przeszło regularne TORNADO. Łamało drzewa i wyrywało je z korzeniami, zrywało dachy i przewracało słupy energetyczne. A najlepsze, że trwało w sumie PIĘĆ MINUT i skosiło dwie trzecie wsi. Do N. zadzwonił kolega, z informacją o tych pozrywanych dachach i braku prądu. I o tym, że u nas się w zasadzie nic nie stało – tylko dwa drzewa wyrwane z korzeniami leżą na płocie, czyli TYLE CO NIC. Ludzie mają dachy do wymiany (albo nie mają dachów), przywalone drzewami samochody, rumowiska zamiast ogródka, więc te dwa drzewa to rzeczywiście jest NIC.
No więc wróciliśmy we wtorek do ciemnego, zimnego domu – paliliśmy w kominku, N. uruchomił generator, który hałasuje i śmierdzi, ale jednak człowiek ma to do siebie, że lubi się wykąpać w ciepłej wodzie. Do czytania w łóżku mam na szczęście taką lampkę na pałąku z klipsem, więc nie kurwiłam za bardzo, tylko czytałam „Cryptonomicon” (mój pierwszy zakup w nowym roku – absolutnie obezwładniająco wspaniała książka, dobrze że taka gruba, nie mogę się oderwać! Prawie mi internetu nie brakowało). Po trzech dobach włączyli nam dwie fazy – więc mam światło, ciepło, a nawet działa moja czarodziejska szafeczka, do której wkłada się brudne gary i wyjmuje czyste (pralka ani kuchenka nadal nie).
I tak się zaczął ten nowy rok, co to już miało być TYLKO LEPIEJ. Tornadem. Po prostu TORNADEM. Matko Boska. Po prostu schowam się gdzieś pod kamieniem i przeczekam, OK?