NAGŁY I NIESPODZIEWANY ZRYW TEMPERATURY

Oczywiscie, jak już mam ten weekend w Madrycie, to u nas UPAŁ.
A tam podobno dla odmiany leje.

Prosze mi w tej chwili obiecać, że:
– Cuddy zerwie z Lucasem
– wróci Cameron
…bo się rozpłacze albo wstrzymam oddech.

(Zauważyłam, że scenarzyści House’a nie przepadają za małymi chłopcami. Jeśli w charakterze pacjenta pojawia się mały chłopiec, z duzym prawdopodobieństwem będzie za chwilę krwawil z odbytu).

Bardzo mnie dziś rozbawiła rozmowa z Ewką, ktora po iluś tam miesiącach ( latach?) napiła się zwykłej kawy z kofeina i bardzo to dzis przeżywała. Ja w ogóle nie piję kawy, więc nie rozumiem, o co ten hałas.
– Jak to, nie pijesz kawy? To co ty robisz, jak ci się chce spać?
– Śpię – odpowiedziałam.

A to nie jest oczywiste?…

To lecę.

KULTURA W CZASACH ZARAZY

 

Zaczynam trzeszczeć. Hanka mówi, że to rośnie mi chitynowy pancerzyk od tych wszystkich gripexów sripexów. Niewykluczone, a nawet dośc prawdopodobne (na tera flu jakis geniusz marketingu napisał, że po rozpuszczeniu w gorącej wodzie otrzymamy AROMATYCZNY napój; niektórzy mają bardzo dziwne pojęcie o aromatach, zaprawdę).

 

Książka Mary Roach „Duch” – przednia. Najbardziej rozczulił mnie rozdział o emitowaniu ektoplazmy. Wiele zostało wyjaśnione, na przykład, dlaczego medium bywały zwykle kobiety i skąd wydobywały ektoplazmę (w postaci wielkich płacht materiału lub owczej przepony). Bardzo spodobał mi się też „Elektrograf niechęci między dwiema parówkami” oraz ciekawość krów. Podobno jeśli się podejdzie do krowiego stada, krzyknie i położy na ziemi, to wszystkie krowy przybiegną nas obejrzeć. Wypróbuje to, tylko niech się nieco ociepli.

 

„Studio 60” świetne (za napisy do polskiej wersji dystrybutor powinien mieć zrobiony elektrograf niechęci pomiędzy własnymi cojones). Szkoda, że tylko jeden sezon. Dziewczyna – delfin rządzi.

 

„United States of Tara” – wow. Cukiereczek potrafi, trzeba przyznać. Tylko czy Chris o poranku mógłby choc raz w zyciu zagrać kogoś innego, a nie znowu bardzo dobrego, kochanego, ciapowatego faceta, dręczonego przez psychopatkę? I nie, pół-Indianin na Alasce się nie liczy.

 

Głębszych refleksji nie będzie, bo mi w zatokach chlupocze.

 

NA KAŻDEGO PRZYJDZIE JEGO ZARAZ


Dopadły mnie.

Tera flu na zmiane z herbata z miodem i śpie (bo ja musze zawsze wyspać chorobę).

Nie daje rady czytac nawet nowego Dana Browna. Doszłam do momentu, kiedy okazalo się, że sprawy bezpieczeństwa narodowego Junajted Stejts of Amerika spoczywają w rekach kruchej i prawie łysej Japonki z poderżniętym gardłem i odpadłam. Masoni masonami, ale poziom leonowiśniewszczyzny mnie lekko przybił (do wrót stodoły).

Co jakis czas budzi mnie potworny rumor – to śnieg zjeżdza z dachu. Za pierwszym razem o mało nie nacisnęłam panic button, zanim do mnie dotarło, że włamywacze raczej pracują po cichu, a nie udają lawinę, żeby odwrócić uwagę od przykrego faktu bycia rabowanym.

Oddalam się kontynuowac eksperyment optymalnego stężenia tera flów w organizmie ludzkim, otłuszczonym.

O TYM, JAK CALE ZYCIE JESTEM NIEDOCENIANA (PRZEZ SIKORKI)

 

Nie ma to jak przejechać 600 km po czarnej drodze, po czym zakopać się przed własną osobistą bramą, nes pa?

 

Przydałby się na taka pogodę jakiś duży samochód z napędem na cztery koła.

Ależ chwileczkę. Chyba nawet mamy taki samochód, tylko że… W warsztacie! Hej! Od dwóch tygodni!

(Już naprawdę nie wiem, jak z nią rozmawiać. Napluć do baku czy kupić nowe… NOWE CO? BO JUŻ WSZYSTKO MA NOWE!!!!…)

 

Widzieliśmy po drodze tyle saren, ale to TYLE saren, które biedne, głodne, wyszły na pola szukac jedzenia, że to az nieprawdopodobne. Nie widziałam dotychczas STADA saren. Dwie, trzy, cztery to już był ewenement. A tu – STADA, całe stada na polach, biedactwa. Natomiast jakos nie widziałam zadnego ekologa, który by je przyjechał nakarmić. W sumie sarny zazwyczaj nie biegają z portfelami, więc co to za interes. Lepiej się przykuć w obronie ślimaka białouchego w bogatej gminie, albo stanąc w kolejce po szmal z emisji CO2.

 

W Świnoujściu tradycyjnie pojechaliśmy na zakupy do Niemca. To jest strasznie fajne, że my jeździmy do nich na zakupy, a oni do nas, i obie strony uważają, że zrobiły świetny interes. Aż trudno sobie wyobrazić, że kiedys tak NIE BYŁO. I żeby kupić sobie mrożone precle, jogurt rabarbarowy, sałatkę kartoflaną albo te fajne kwaśne napoje Linee, musiałabym stac w kolejce na granicy czy przechodzić rewizje osobistą. No i mieć paszport (Chryste Panie, musze złożyć wniosek paszportowy).

 

No i u Niemca mieli coś bardzo fajnego: wydrążonego kokonuta, ściętego z trzech stron, tak, że ma trzy okrągłe okienka, wypełnionego tłuszczem zmieszanym z ziarnkami. Kupiłam naszym sikorkom takiego, niech się wypowiedzą, czy podoba im się taka forma konsumpcji. Jak zjedzą, to można tam napchać nowa porcję, natomiast w zyciu by mi się nie chciało piłować kokonuta.

 

Na razie (informacja z wczoraj) nie chcą tego jeść. To ja im wprowadzam powiew egzotyki w ich monotonne życie, a one co? Tylko słonecznik i słonecznik! Zadnej wdzięczności, naprawdę. Już ja was przegłodzę, wy małe pierzaste dranie.

 

N. dzis rano wpadł w nastrój filozoficzny i wspominał pewne PRL-owskie zjawisko, mianowicie kartkę „Przyjęcie towaru”. Bardzo to było osobliwe, bo kartka wisiała na drzwiach sklepu czasem i cały dzień, a towaru jakoś przez to nie przybywało. Następnie wraz z transformacją systemową, kartka zniknęła.

 

Za oknem facet odśnieża dach kościoła.

Proszę mi nie pisac w komentarzach, jak ktos lubi zimę. Lubcie sobie, ale nie piszcie tego na głos, bo naprawdę jeszcze ze dwa – trzy dni i wybuchnę. Na tyle oceniam mój zawór bezpieczeństwa.

 

ŻE TAK POWIEM

 

Żeby nie było nudno, to w najgorszy możliwy weekend zimy mój mąz postanowił powiesić zasłonki w Świnoujściu. Nic to, że mamy do przejechania 600 kilometrów, a snieg non stop jak te dzwony w kosciele na Ursynowie od 6 rano, za przeproszeniem. I nic to, że ma gorączkę i katar jak smok.

No więc pojechaliśmy, albowiem nie ma na świecie siły, która pokrzyżowałaby plany mojego męza.  


W związku z czym jesteśmy nad morzem. Morza nie stwierdziłam – byliśmy tam dziś na chwilę i mam smutną wiadomośc – morza nie ma. Widziałam jamnika, który bardzo nie chciał spacerować po białym gównie, w związku z czym jechał na czterech łapach, ciągnięty na smyczy przez pańcia. Ja identycznie, z tym, że na dwóch łapach. Bardzo miło chodzi się wykopanymi w śniegu tunelami, siegającymi klatki piersiowej.

W dodatku katar N. zaczyna przełazic i na mnie. Wziąwszy pod uwagę, że bakterie, które dały radę zmóc N. musza być minimum wielkości dżdżownicy i mieć uciąg około 15 ton, nie jest to nic przyjemnego. Łupie mnie w głowie i kicham.  


Jadłam całkiem smaczne pierogi w Karczmie Polskiej, a byłoby jeszcze milej, gdyby podano mi je na talerzu bez tej wody, w której się gotowały.

 Zastanawiam się, czy damy rade stad wyjechać przed 17 kwietnia, bo właśnie wyjrzałam przez balkon i ZGADNIJCIE, CO! NIESPODZIANKA! SNIEG PADA!!!  


AAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.

DO CATS EAT BATS?

 

Od dawna wiem, że głowę mam nie od parady, tylko od tego, żeby mnie bolała. Głowa mnie boli dość często, bo to całkiem niezła głowa, a – jak wiemy – dobra głowa dużo boli. Zimą jakby nawet częściej. Więc jadę na solpadeinie. To najlepsze lekarstwo na ból głowy stworzone przez człowieka, z jednym maleńkim zastrzeżeniem: jest ohydne. Jest TAK ohydne, tak wstrętne, że… Ze właściwie nie wiem, co. Jak mawia klasyk – „na samą myśl, że mam wypić solpadeinę, drętwieje mi cały ryj” – i to jest dość łagodnie ujęte.

 

Ale jak już się człowiek przełamie, to ho ho.

 

Trzy solpadeiny i zaczynamy Jezioro Łabędzie. Ja w roli jeziora.

 

Ostatnio nawijałam dziewczynom, że znacznie wzrosła moja ocena Wilsona po obejrzeniu materiałów dodatkowych. Ten aktor ma potencjał, a pokochałam go kiedy w wywiadzie powiedział „Wiecie… ja nie lubię pracować. Kiedy czytam skrypt i jest mało Wilsona w odcinku, to się cieszę, bo wolę spać i czytać, niż udawać kogoś innego”. Wszyscy pozostali opowiadali oczywiście, jak się zabijali o rolę i jakie to dla nich wielkie szczęście i zaszczyt. A on sobie siedział w spranym tiszercie, w okularkach, znudzony, i nabijał się z Cuddy. Miał swoje momenty, na przykład w odcinku o chłopcu z brzydką bulwą na czole, kiedy opowiadał ekipie TV o tym, ze House jest praktykującym wiccanem. Porwanie gitary było niezłe, ale generalnie Wilson to mazgaj.


Widzę, że w szóstej serii scenarzyści postanowili go docenić. Nie będę spojlowac, ale… „Gregory House. Will you marry me?”.
 


Natomiast “Paranormal Activity”?… Świetny film, naprawdę znakomity, zwłaszcza, jak się później idzie w nocy do łazienki. Powinno się tarzać w smole i pierzu tych, co to rozpowszechniają i każą ludziom oglądać. Zdecydowanie.

 

CZY TO NORA BYŁA TAK GŁEBOKA, CZY ALICJA OPADAŁA TAK POWOLI

 

Nudą mi tu zionie, za co serdecznie przepraszam. Ale co mam pisać?… że planuję ucieczke do Argentyny z młodszym o 15 lat kochankiem (barmanem, kelnerem, mechanikiem samochodowym)? Nie planuję. Może, może jakies 10 lat i kilogramów temu. Dziś jestem starą, leniwą suką, w dodatku odzywiającą się zimną wczorajszą pizzą. Nie wiem, dlaczego jedzenie wstrętnych rzeczy mi pomaga na duszę. Faktem jest, że pomaga, może dlatego, że odwraca uwagę. Coś w stylu lewatywy, odwracającej uwage od depresji. Niemniej jednak każdy jest zobowiązany mi się wtrącać w moje zatłuszczone tekturowe pudełko i oświadczać „Ty jestes NIENORMALNA!”. No i?… Przynajmniej jestem po cichu nienormalna, nie wspinam się na drzewa i nie skaczę z nich na ludzi. Może dlatego, że nie przepadam za ludźmi.

Przeczytałam świetna książkę „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”. Dawno tak nie wsiąkłam w literaturę popularnonaukową. Autorka ma świetny styl, mnóstwo humoru i autoironii (no ja wiem jak to brzmi, humoru w książce o zwłokach, ahahah, ale naprawdę w DOBRYM stylu, choć TRUDNO to przyjąć na wiarę). Wymiękłam dwa razy: przy obrażeniach ciał ofiar wypadków samolotowych (okej, zrzucajcie sobie zwłoki na szybę samochodowa z szóstego pietra, ale ci ludzie ZYLI, kiedy ich samolot wpadał do oceanu, więc to NIE JEST to samo, jego mać!) oraz przy operacjach przeszczepiania drugiej głowy psom (ludzie to masakryczne mendy, wykręcające się koniecznością postępu naukowego). A poza tym nic mnie nie ruszyło, nawet biznesmeni przyjeżdżający do Chin z termosem na ludzkie embriony, ponieważ zalecono im taką własnie obfita w embriony dietę na chore kolano.

Gdy piszę te słowa, za oknem łagodnie prószy śnieg. A ja łagodnie się zastanawiam, czy jeśli zaraz, teraz, o siódmej rano, wypije butelkę wódki, CAŁĄ, to przestanie mnie to WKURWIAĆ.

 

TEZ WYMYSLILI – MIRIAM

 

Wczoraj świstak Phil przepowiedział, że zima potrwa jeszcze co najmniej sześc tygodni.

 

Żałuję, że mnie tam nie było, jak świstak Phil wysuwał pyszczek ze swojej norki. Naprawdę żałuję, bo wzięłabym ze sobą Szczypawkę. Która by się zajęła świstakiem Philem na tyle skutecznie, że nie miałby szans powrotu do norki, ani po to, żeby przedłużać zimę, ani w ogóle po nic innego. Już nigdy.

 

Śnieg prószy! Bo dawno nie prószył, nie?

 

Na ten widok SAMA mi się otwiera strona z nagłówkiem „Połączenia z Madrytem”. Niestety brakuje opcji „NATYCHMIASTOWE połączenia z Madrytem – przenieś mnie, Scotty”.

 

Podawanie obwodu tyłka w calach jest dość stresujące, ale nie aż tak, jak w centymetrach. W centymetrach mi nie przejdzie przez gardło (ani przez palce). Niemniej jednak, mam ochotę iśc do jakiegoś urzędu, pierdolnąć stosem papierów o ladę i zrobić awanturę, że co to w ogóle do cholery jest? Że ja sobie NIE ZYCZĘ, wcale nie mam TYLU lat, TYLU centymetrów w biodrach i TYLE nie ważę, to WY moi państwo macie jakiś koszmarny burdel w systemie, budowanym za moje podatki i natychmiast ma to zostać naprawione, bo jak nie, to poproszę z kierowniczką.

 

Mierzenie obwodu było zresztą bardzo zabawne. Zebra mi kazała. Żebra to mały kategoryczny uberfurerek, jak cos każe, to nie ma że boli. „Jak mam ci zamówić sukienkę, to zmierz sobie dupę i mi przyślij, ile wyszło”. Więc ja w lament. Ona niewzruszona – albo rozmiar, albo nici z tekstyliów. Dobra. Proszę w domu „Daj mi jakąś miarkę, musze się zmierzyć w biodrach”. Dostaję dwie – jedną drewnianą, składaną, a drugą z metalowej taśmy. Już raz prawie sobie obcięłam palec taka metalowa taśmą, więc robię drakę – znajduje się parciana taśma z kołkiem do wbijania w ziemię, ale dobre i to. Kilka dni później opowiadam to ojcu, jako taki nasz mały małżeński żarcik („Uwielbiam te małżeńskie parten gardy!”), z podtekstem „mój mąz zachowuje się czasem jak bezmózgi krocionóg”, po czym mój ojciec robi minę, wyciąga z kieszeni sznurowadło, mierzy się nim w pasie i przykłada do sztywnej, drewnianej miarki. W sensie, że kto tu jest bardziej bezmózgim krocionogiem. Nieee, z nimi człowiek nie wygra. Nie ma sensu nawet próbować. To jest obca rasa. Niby udomowiona umożliwia życie w symbiozie, ale pod ściśle kontrolowanymi warunkami. Zycie z mężczyzną można porównać do pilnowania stale kipiącego garnka z makaronem, do którego ktoś wrzucił stanowczo za dużo makaronu.

 

Nadal porastam galaretą, ale skoro nic nie mogę na to poradzić, to postanowiłam, że będę z tego dumna.

 

NADAL NIEZBYT

 

Jest dupnie i nie będę udawać, że nie jest.

 

Mam taką refleksję, że zjedzenie kurczaka red curry sprzed dwóch dni nie przyczynia się bezpośrednio do wzrostu ogólnego dobrobytu jednostki, a nawet przeciwnie.

 

Dlaczego nikt mi nie powiedział, że Brad się rozstał z Angeliną?

 

Porastam galaretą, drogi pamiętniczku. Co robić?…