Wczoraj byliśmy w Łodzi. I wróciliśmy – co wcale nie jest takie oczywiste. Niektórzy tkwią tam do dzis (słyszałam radiu kierowców, utknęli o piątej po południu i stali cała noc). W pewnym momencie chciałam już nawet otworzyć okno i łapać srokę na kolację, ale N. w duecie z samochodem dali radę (ale słowo daję, że do nieterenowca bym wczoraj nie wsiadła za nic).
Dziś wyruszyliśmy do pracy, spakowałam zatem termosy, śpiwory, kanapki, spirytus, warcaby, scrabble, karty do pokera i szydełko. Po dwóch godzinach, przejechaniu około 17 kilometrów, przy siódmym przymusowym przystanku – TIR jednym bokiem w rowie, drugim na obu pasach – zapadła konstruktywna decyzja, że nie mamy otóż noża na gardle i wracamy do domu.
I tak oto.
Z tej perspektywy nawet mi się zima podoba. Jem łódzką bagietkę (ta buła w kształcie wrzeciona, która sprzedają w Manufakturze w piekarni naprzeciwko Muzeum Sztuki – najlepsza pszenna bułka w Polsce, oświadczam) z masłem (z rozpaczy kupiłam osełkę masła –już jestem w połowie). I doszłam do wniosku, ze mogę tak do kwietnia (w kwietniu przyjedzie wielka maszyna do burzenia murów, rozwali jedną ścianę chałupy i wyciągnie czterystukilowego, ciastowatego, umazanego masłem potwora, żeby mąż mógł go umyć z węża na podwórku przed Wielkanocą; choć jest opcja, że N. po prostu podpali dom ze mną w środku i się przeprowadzi w miejsce o korzystniejszym klimacie).
Dygresję mam taką, że ja wiem, że TIR-y nie zarabiają, jak nie jadą. Ale może czasem naprawdę lepiej jest nie zarabiac na jakimś cichym parkingu z barem z pierogami, aniżeli leżąc dwie doby w przydrożnym rowie / tkwiąc w zaspie / ześlizgując się z podjazdu i zagradzając drogę wszystkim na amen.
W ogóle trzeba przyjąć, że problem początku zimy i pierwszych opadów śniegu jest matematycznie nie-roz-wią-zy-wal-ny, wrzucic na luz i przesiedzieć w domu (zakupiwszy uprzednio zapas masła, naturalnie).
U nas na wsi (Międzyborów, wybory samorządowe rozstrzygnięte w pierwszej turze) – nic nie odśnieżone. Zyrardów (będzie druga tura) – nic nie odsnieżone. Radziejowice (nie wiem, co z druga turą) odśnieżone.
Żeby było jasne: ja tego śniegu wcale nie przyjmuję z względnym spokojem. Ja po prostu jestem tak wkurwiona, że nie mam siły się denerwować ani nawet przeklinać.
PS. Oczywiście, że ta masakra jest na koniec czwartego, a nie trzeciego sezonu Criminal Minds. Dobrze, ze mnie pilnujecie.