Olivia Colman dostała Oscara!
Bardzo się cieszę – wspaniała aktorka, od dawna za nią przepadam (np. w Green Wing, kiedy ciągle gubi któreś ze swoich dzieci).
W ogóle to od kilku dni wsiąkłam w „Homeland” – oglądałam tylko 4 sezony, a tu proszę, są trzy następne. Siódmy znakomity, jestem w połowie i adrenalina mi skacze jak stado dżerbili. Claire Danes jest niesamowita, już kilka razy miałam ochotę ją przytulić, a ja naprawdę mało kogo mam ochotę przytulać. Raczej dźgać widłami, o wiele częściej.
Pozostając w tematach serialowych: podkusiło mnie kilka dni temu, żeby sprawdzić, co tam w Grey’s Anatomy, bo to już piętnasty sezon leci. Najlepszy jest Karev, w ogóle się nie zmienił. A Meredith mnie zaskoczyła na plus – ona ma taką dziewczęcą urodę, nawet po tylu latach. I ma zmarszczkę między brwiami (jak ja) (chociaż ja większą) i nic z nią nie robi. Kiedyś mnie wkurwiała, a teraz jakoś zdecydowanie mniej – naprawdę miękka się robię na stare lata. Natomiast fabularnie…
Fabularnie doszli już do etapu „wszyscy przespali się ze wszystkimi”, ale jeszcze nikt nie dostał amnezji, więc nie mogą zacząć od początku. Jak oni mają siłę na cokolwiek, skoro non stop się bzykają we wszystkich dostępnych pomieszczeniach w szpitalu oraz poza nim (np. w karetce pogotowia, na którą spadło drzewo)? Dotrwałam do momentu, kiedy w zaciętej windzie przepiłowali pacjenta NA PÓŁ używając tablicy rejestracyjnej i niestety, wywaliło mi korki.
A na Netflixie rzucili obiecujące SF pod tytułem „Nightflyers”. Czy ktoś już degustował i chciałby się podzielić swoją opinią?