W tym roku byłam bardzo precyzyjna, jeśli chodzi o list do Mikołaja i zażyczyłam sobie zasłon z pięknego, nowego żyrardowskiego lnu.
Podobno to jest specjalna zmiękczana tkanina, której nie trzeba prasować. Uhm, zobaczymy. Każdy, kto prasował len wie, jakie to fascynujące przeżycie.
W każdym razie – po świętach pojechaliśmy do Świnoujścia je powiesić. No więc po pierwsze – nie byliśmy w stanie nic jeść, żadnych zwyczajowych specjałów. Ani pieczonego kurczaka, ani kotletów rybnych, ani domowych pączków, które pachniały na całą uliczkę przy Placu Słowiańskim, a mój zszargany organizm ostrzegał „Nawet mi się nie waż SPOJRZEĆ w tamtym kierunku!”. No i tak.
Po drugie – doszłam do wniosku, że gdybym na stałe mieszkała w Świnoujściu, to bym była bardzo szczupła od ciągłych spacerów po plaży oraz miałabym skórę praczki od leżenia w wannie. Robiłam sobie pianę pod sufit, a N. pokazywał Szczypawce, jak pańcia już całkiem sfiksowała oraz odmówił używania żelu do kąpieli z murumuru, gdyż nie miał do niego zaufania. Niestety, w piątek na plaży oberwałam zimnym i mokrym wiatrem w pysk – okazało się, że nie zawsze jest tak romantycznie jak byśmy chcieli, z tym chudnięciem to też nie do końca wiadomo, no i postanowiliśmy wracać, skoro zasłony już wisiały.
Wstąpiliśmy pospacerować do małych, niemieckich miasteczek (N. chciał zrobić zakupy w lokalnym sklepie wędkarskim, ale był zamknięty, bo godziny otwarcia to 10 – 12.30 oraz 14 – 17). Chodziliśmy i zachwycaliśmy się, jak tam wszystko jest wysprzątane i wypieszczone, malutkie domki zadbane, odnowione, trawa przycięta, uliczki uporządkowane. Miejskie parkingi, żeby nie wjeżdżać samochodami do części nadmorskiej. Po czym przejeżdża się granicę i od razu wita nas słowiańska fantazja bazarowych bud, dobudówek do pięknych willi z tego co akurat było pod ręką, burdelu na podwórkach i samochodów stojących wszędzie na ukos i jeden na drugim. A i tak Świnoujście pod tym względem nie jest najgorsze i mnóstwo się zmieniło na lepsze. Ech.
Szczypawka zawierała mnóstwo znajomości na swoim spacerniaku dookoła skwerku, natomiast okazało się, że w naszej klatce mieszkają jeszcze dwa psy: spory owczarek i gładka ruda sunia, coś jak posokowiec, ale z większą głową, prześliczna. Niestety, zdaniem Szczypawki przebywały tam bezprawnie, ponieważ cały budynek jest JEJ i winda też jest JEJ. Potrafiła się drzeć w pustej windzie, bo czuła, że jechał nią jakiś inny pies BEZ JEJ POZWOLENIA, a przy spotkaniu z owczarkiem chciała go zjeść. Będąc rozmiaru jego głowy. Biedny owczarek patrzył na nas zdezorientowany, o co chodzi temu kudłatemu wrzeszczącemu stworzeniu, które podskakuje koło jego kostek. Próbowaliśmy wytłumaczyć jamnikowi istotę wspólnoty mieszkaniowej i jej prawne aspekty, ale ze średnim efektem.
Więc wróciliśmy.
Noc sylwestrowa zapowiada się znakomicie – mam ciepłą piżamę i herbatę, Netflixa, a nawet książkę (Miłoszewskiego „Jak zawsze”, podobno niezła). Tylko żeby przez pomyłkę nie usiąść na pilocie i nie włączyć telewizji, bo co prawda lubię horrory, ale nie aż takie.
Robicie postanowienia noworoczne czy się nie wygłupiacie?