ALEZ WIOSNA CUDNA W SWEJ KRASIE

Znaczy, na razie troche capi mokrym psem, ale błagam was! Nie narzekajmy, OK? Bo się obrazi, wróci, spadnie śnieg albo łupnie przymrozek, A TEGO BYM NIE PRZEŻYŁA. Ewentualnie przeniosłabym stres na najbliższych, ciężko ich kalecząc.

(np. wczoraj pokłóciłam się z N. NA ŚMIERĆ, tak? Bo mi oznajmił „kochanie, zmienilismy samochód!” – na pieciodrzwiowy, bo nam trzydrzwiowa Kojota lekko dojadła. Wiec ja na niego huzia, tak? Bo nie to kupił co mowilismy ze kupi. Po czym dotarło do mnie w pewnym momencie: KOBIETO! Uswiadom sobie co robisz: KŁÓCISZ SIĘ Z MĘŻEM o to, ze bedziesz jezdzila landroverem, a nie toyotą! HALO? HA – LO ZIEMIA? Puknij sie w ceber – bo chyba ci ekskjuzmi lekko odrombało! Daj mi Boże do końca życia takie problemy, OK?)

(Psoko – pomaluje sie go na żółto – różowo z napisem PUSSY WAGON)

No więc wiosna, tak?
Na ulicach jeszcze lekki koktajl – niektórzy już wiosennie, obcasik, pęcina odsłonięta, niektóre panie jeszcze nie moga sie rozstać z ukochanym lisem, następne widzenie dopiero na Wszystkich Świętych…

Oraz wysiałam rzeżuchę na jeżyka* I JUZ MAM KIEŁKI!

Jutro i w piątek mnie nie ma.
Na otarcie łez – polecam serwis PUDELEK (nie wiem, co bym bezeń zrobiła!) oraz przepiekna dyskusje na forum o tym, KTO JEST WINNY W PRZYPADKU JEŚLI MĄŻ ZDRADZIŁ: mąż, żona czy kochanka.

*- taki produkt, dostępny w LEROY przy kassach: „JEŻYK NA RZEŻUCHĘ”.

CO NA KOLACJĘ?

Wczoraj zadalismy pracownikowi marketu KAUFLAND pytanie godne Sokratesa:
– Przepraszam bardzo, nie wie pan, gdzie stoi pesto?…

Pracownik zrobił obuocznego Basedowa, pozniej sie zapowietrzył, a na koniec udzielił nam następującej odpowiedzi:
– JA NIE WIEM! JA… JA W ZESZLYM TYGODNIU BYŁEM NA URLOPIE!

Całkowicie pana rozumiem. Ja np. przedwczoraj ściszałam telewizor.

PS. I tak dobrze, ze nie zachciało nam sie miesięcznika „Sukces”. Pewnie byłaby panika, zawołana zostałaby kerowniczka i odpowiedziano by nam „Jeszcze nie ma na stoisku, gdyz kolega na zapleczu wycina”.

Książki Stanisława Lema wychowały najpierw mojego ojca, a później mnie (i Zebrę). Część mamy w tej serii w płóciennych okładkach różnokolorowych, część tych niedużych, oprawianych w niby-skórę, resztę – tych brzydkich, klejonych, na kiepskim papierze.

Poszcególne powieści Lema po kolei były moja fascynacja – miałam jedną ulubiona i czytałam ja wciąz, i wciąż, i wciąż w kółko, po jakimś czasie przenosiłam sie na inną. Bodaj najwcześniej dopadł mnie „Eden” („W obliczeniach był błąd”), pozniej „Powrót z gwiazd” (chyba taka… najbardziej kolorowa ze wszystkich Lema książek), „Solaris”. Ktorejs letniej, wakacyjnej nocy sięgnęłam po „Sledztwo” i o mało nie umarłam na zawał (poważnie, „Sledztwo” to dla mnie jeden z najbardziej przerazających thrillerów, jakie w zyciu czytalam). Chyba najbardziej został mi „Katar”. Te są moje ulubione. A, jeszcze „Pokój na Ziemi”.

(A jak zaczęłam pracowac na 4 roku studiów, to ostentacyjnie rozkładałam sie na biurku z „Summa technologiae”, zeby wszyscy od razu widzieli, z kim mają do czynienia. „Summa…” nie przeczytałam w całości chyba do dziś).

Na zdjęciach z ostatnich lat wygląda dla mnie jak elf, jak dobry duszek o mądrych oczach. WCALE by mnie to nie zdziwiło, gdyby okazał się jakąs istota pozaziemska. Albo z przyszłości (tej LEPSZEJ przyszłosci – nie tej z wybuchem atomowym, homofobia i karaluchami).

Czuje sie opuszczona.

O WEEKENDZIE I O GLIZDACH

No dobra, przeczytałam tego od tych zwłok, jednakowoż akcja mnie troche rozwaliła. Powinien napisac jakis dokumencik, bo od około 40 strony już wiadomo, kto zabił, i człowiek tylko ziewa i ożywia się, jak natrafi na opis np. płukania kości we wrzącym detergencie.

Poza tym, łykłam drugą część tego diabła od Prady. Jest bardzo dobrze napisana, ale główna postac jest słaba. Zakończenie też jest słabe. Po pierwszej części uwielbiałam główną bohaterkę. Po tej – mam ochote wydłubac jej oko widelcem, gdyż postępuje idiotycznie.

W tle zakąszałam najnowsza Chmielewską (już więcej nie kupię! Nudy, dłużyzny, motanie nic nie wnoszące do akcji) oraz tymi prostytutkami w Londynie – są przednie, no ale musiałąm się skupic na zwłokach, bo Zebra stała w kolejce i tupała nóżką. Zwłoki wypchnęłam, moge wrócic do moich baranów (eee… prostytutek).

Zebra przywiozła na przechowanie Fugę, gdyz malowała sufit (no i co jej jamnik przeszkadzał w malowaniu sufitu? Wszak jamnik jest niski z natury rzeczy!). Melania znowu miała potwornego doła, bo Fuga doprawdy nie potrafi się zachowac w gościach! Pierwsze co robi, to plądruje Meli skrytki z pochowanymi kawałkami parówek, kradnie jej skórzane kości i wyżera wszystko z misek. I nam tez wyżera wszystko z misek i żebrze o więcej. Poza tym, Fuga ma charakter wioskowego głupka i chętnie by się ze wszystkimi zaprzyjaźniała, a Melania – wprost przciwnie: jest nastrojowa, refleksyjna, lubi rozmyslać i ceni sobie spokoj. No i jak sie biedna miała nie zdenerwowac, no jak, nie dośc, ze ogołocona ze skwapliwie zbieranego majątku, to jeszcze ta brązowa glizda skakała jej po głowie? SŁUSZNIE SIE NA NIA ZDENERWOWAŁA. W dodatku tylko werbalnie – obyło sie bez prucia brzucha (jak to miało miejsce ze śp. Calineczką), ale gówniara NIECH UWAŻA. Niech sobie przemysli swoje postępowanie!

Mówia na miescie, ze za jedzenie glizd w tym sezonie buli się pół nowej bańki. Jest coraz zabawniej, nie sądza Państwo?…

DO POCZYTANIA W WEEKEND

Ludzkie ciało zaczyna się rozkładać w 4 minuty po śmierci. Z pomoca przychodzą robale, które dochodzą do jakiegośtam stadium rozwoju i wieją, bo podobno zaczyna być niefajnie i trująco. Uciekając, ciągna za soba PĘPOWINĘ trujących świństw, po której można elegancko odnależć zwłoki, jesli ma się taki kaprys.

Niezłe, co?
Więcej na ten temat od razu na pierwszej stronie tej oto powieści.

Przyjechała wczoraj razem z Henrykiem Brodatym.

W sam raz na weekend.

DZIS PONURO O CYWILIZACJI

Moj mozg ma tak, ze caly czas sobie brzęczy w tle. Ja na pierwszym planie rozmyslam sobie o sprawach ważkich, tj. „co zjeść”, „w co sie ubrać”, „dlaczego za nic na swiecie nie chcę oglądac Aleksandra Wielkiego”, a ten sobie cichutko, z tyłu, zgryza jakis temat (i później NAGLE budze sie o 3 w nocy z gotowym wzorem na zimną fuzję, hahaha).

I tak mnie natchło (o 3 w nocy dzis) na motywach cywilizacji i epidemii.

Było takie opowiadanie SF, gdzie głowny bohater powiedział, że a co, jesli celem ewolucji jest kieliszek koniaku z cytryną? A caly rozwój ludzkosci miał temu posłużyc.

A mi sie wydaje, ze jest jeszcze straszniej. Bo komu i do czego potrzebna jest cywilizacja?

Wirusom jest potrzebna.
Zeby mogły sie szybciej i sprawniej przemieszczać.

Wyobraźmy sobie naprawde letalny wirus. W dzisiejszych czasach zdechnięcie całej Europy na coś w rodzaju dzumy płucnej to kwestia… dwóch tygodni? Lekarze nawet by nie zdążyli złapać pacjenta zerowego. Ochrona przed rozprzestrzenianiem wirusa, aby była skuteczna, musiałaby sparaliżować wszystkie, ale to wszystkie główne mechanizmy. Zadnego przemieszczania, siedzenie wyłącznie w domu. A jedzenie?… A dostawy prądu, wody, gazu? A wielkie betonowe osiedla? Jak skutecznie odizolowac od siebie tysiące ludzi stłoczone na kilkunastu metrach kwadratowych?… Jak wytropić zrodło zarazy w bezimiennych tramwajach, autobusach, w metrze?

Jedyna nadzieja w tym, że wirusy mają instynkt samozachowawczy i zdają sobie sprawę, że jak ubija wszystkich nosicieli w zbyt krótkim czasie, to zabawa im sie urwie. Koniec jeżdzenia dookoła kuli ziemskiej w te i nazad! Na krowach im sie to nie uda.

Mówie wam. Trzeba trzymac kciuki, żeby nie trafił się jakiś szalony wirus – samobójca, bo normalnie po nas. Będzie jak w „Bastionie” Kinga: szast, prast i po wszystkim.

Wirusy nami rządzą i nie ma przebacz. To ja idę po kawę.

TRAKTAT PT. CZY JESTEM SAMICĄ DOMOWĄ

Drogi pamiętniku, urządzamy dom.

Znam takie panie, ktore UWIELBIAJĄ urządzać domy. Biegają po sklepach jak z pieprzem z torbą pełna kawałków tapet, firanek, kafelków z łazienki. Kupuja poduszki, wazoniczki, tasiemki do firan, haczyczki, ręczniczki oraz papier toaletowy kolorystycznie zgrany z aktualnym wystrojem łazienki.

Kurna… A ja nie lubię!…

MOZE GDYBYM MIAŁA DO URZĄDZENIA jeden pokój z kuchnią, to by było lekcej.

A tak?… „Kochanie, jedziemy dzis kupic punkty świetlne”. „Dobrze kochanie. ILE?”. „No wiec tak: do małej lazienki cztery… do dużej lazienki osiem… do naszej sypialni dziewiec… i dwa kinkiety… Do sredniej sypialni szesc… zapisalas?” – AAAAA!… HALO?…

Fajnie jest miec DUZY DOM. Naprawde FAJNIE.
Np. człowiek sie nie kłoci z drugim człowiekiem, jak się ma duzy dom.
Na małej powierzchni legną sie konflikty.
Normalny człowiek potrzebuje przestrzeni.
I w tym zakresie – duzy dom jest SUPER. Naprawde.
Naprawde to swietna sytuacja, kiedy jeden mieszkaniec musi wrzeszczeć, zeby skontaktowac sie werbalnie z drugim mieszkańcem.

TROCHE GORZEJ JEST jak to się przekłada np. NA METRY PARKIETU które musimy kupic. Zwłaszcza, kiedy sie uprzemy, ze nie – jednak nie pojdziemy w linoleum, TYLKO MA BYC DESKA.

Albo na liczbe parapetów. Kontaktów. Punktów swietlnych. DZRZWI.
Samo pozbieranie tego do kupy człowieka WYKAŃCZA.

Drepce wczoraj za moim energetycznie nie-do-zmęczenia małzonkiem, ktory kupił piekna sofe i 2 fotele do salonu (tego na polpietrze, bo wiecie, troche sie rozpedzilismy i mamy DWA – bo tak nam wyszlo, ze impreza zwykle dzieli sie na DAMSKA – i to bedzie ta na dole, z barem, pianinem i karaoke – i MESKA – czyli ta na pietrze z projektorem i filmami porno) (ups… POWIEDZIALAM ZA DUZO?…). Ja w tym czasie kupilam 2 kolejne ksiazki (ktorych I TAK JUZ nie mamy gdzie kłasc).

Jakos nie wiem… NIE WLACZA MI SIE ten wiecie, czynnik wicia gniazda.

Na mysl o firankach oblewa mię zimny pot.
Na mysl o stole, krzesłach, sofach, komodach, bibliotekach – również.

Tak, ze chwilowo doją nas producenci mebli i wyposażenia wnętrz, o sweterkach wiosennych moge sobie pomarzyc, N. złapał prąd w palec i tak to.

Blaty w kuchni. Wiecie, co mnie czeka w sobotę?… ZAMAWIANIE BLATÓW DO KUCHNI, ot co! Jakos nie przechodzi mnie dreszcz ekscytacji.

Czyli wychodzi, ze jestem samicą domową w ograniczonym zakresie.
Chyba.

HISZPANSKA INKWIZYCJA I MODELOWANIE SYLWETKI

Czas oczekiwania na Henryka Brodatego (jedzie juz! Jedzie z Merlina!) umila sobie N. lektura nt. hiszpańskiej inkwizycji.

(“NOBODY expects the Spanish inquisition! Our chief weapon is surprise… Surprise and fear… fear and surprise… Our TWO weapons are fear and surprise… and ruthless efficiency… our THREE weapons are fear, surprise and ruthless efficiency… and an almost fanatical devotion to the Pope… Our FOUR… no! AMONGST our weapons… Amongst our WEAPONRY… are such elements as: fear, surprise… I’ll come again.”*)

Ja natomiast poszłam za ciosem „COS TRZEBA ZE SOBĄ ZROBIĆ, wiosna idzie” i postanowilam, ze kupimy stepper i bede na nim ćwiczyć.

No wiec poszlismy obejrzeć steppery.

Okazalo sie, ze od samego patrzenia na stepper gotowa jestem sie przewrócic. Bo on sie cały rusza NARAZ! W sensie, jak nam odjeżdza jedna noga, to druga też! Jest to urządzenie wysoce niestabilne, jak deska do surfingu. Na oko, najwięcej czasu zajmowałoby mi spierdzielanie się z niego na pysk i wdrapywanie z powrotem. A nie wiem, czy do ww. czynnosci angażowane są akurat te partie ciała, których chciałabym – nie bójmy sie tego okreslenia – sie POZBYĆ.

Uruchomiłam zatem proces myslowy.
Mysle.
Mysle mysle mysle mysle.
Mysle o urządzeniu.

Które po pierwsze jest STABILNE.
Które ma pomóc kobiecie w modelowaniu sylwetki na wiosnę.
I odchudzaniu.
Którego użycie nie będzie wymagało zbyt dużego wysiłku fizycznego.
Ani żadnych ponizających praktyk, typu okładanie się błotem, śmierdzącymi glonami albo podłączanie do prądu (albo wszystko naraz).

I uwaga… TADAM! WYMYSLILAM!
I od razu poszłam to urządzenie kupić!

Urządzenie nazywa się „NOWE DZINSY W MIARĘ OBCISŁE”.
Teraz juz nie przytyje ani grama, bo nie zmieszcze sie w moje prześliczne nowe dzinsy. HURA! Udało się!

I ze spokojnym sumieniem poszłam pochłonąć średnią carbonare na puszystym cieście (mlask).

* and nice red uniforms.

KUP PAN GRZEJNIK DLA BOCIANA

Wczoraj widzielismy DWIE PARY BOCIANÓW – leciały wzdłuż rzeki (nie wiem, co to była za rzeka, nie jestem najmocniejsza w geografii fizycznej, umówmy się, tak? Nie był to San ani Wisła, ani Odra i chyba nie Parsęta, nie Dunaj i nie Nil, nie Irtysz, nie Ob, nie Jenisej i nie Amazonka. I nie Tamiza).

Tak mi żal tych chudych klekotów, jak nie wiem.
Przyleciały wczoraj zmachane, tuż przed kolacją, a tu co?
Stołówka zamarznięta!
Żaby śpią. Myszy nie uświadczysz.
W nocy zimno.

Ludzie jak zwykle empatyczni, z powodu ptasiej grypy podobno rozwalaja bocianie gniazda. Co za gatunek mi sie trafił, to naprawde, NAPRAWDE wolałabym już byc tym ukwiałem. Czuję bliższą więź gatunkowa z bocianami, niz z tymi stworzeniami, które rozwalają im gniazda.

Drogie bociany – zapraszam do nas. Nasze drzwi i drzewa oraz dachy i kominy są dla was zawsze otwarte. Zebrę sie poprosi, to przywiezie w torebce to, co zostaje z gerbili po jej eksperymentach. N. koniecznie chce sobie zafundowac akwarium, to bedziecie miały swieżą rybke na przystawkę (chociaz taki np. bojownik to musi łaskotac w gardle tym ogonem?…).

Biedne bociany.
Ja troche tez biedna, lekko skacowana (Józefa było wczoraj, tak?), aura mnie raz dołuje, a raz wkurwia.

N. mowi, ze koniecznie mam mu kupic książke o czasach Henryka Brodatego.
CIEKAWE PO CO MU KSIĄZKA O CZASACH HENRYKA BRODATEGO! Na pewno ma romans!!!!!!!!!!

TAKIE TAM… ROZWAZANIA PIĄTKOWE

Powiedzcie mi, jak to jest – jak człowiek wchodzi do sklepu tak sobie o, bez żadnych głębszych przemyśleń, pogapić się, to natychmiast opada go cały tabun sprzedawców. Normalnie trzeba się od nich opędzac kijem, wyrąbywac sobie droge maczetą albo nakryć sie mokrym workiem i przemykać pod scianą.

Natomiast jak przychodzi konkretnie cos nabyc, to zadnego nie ma! Chowają się za półkami, czasem którys wyjrzy jak z okopu, zerknie i znika z powrotem.

Normalnie tak wczoraj mielismy ze zmywarkami. Obeszlismy dookoła cała ekspozycję ze trzy razy. N. otwierał i zamykał wszystkie zmywarki i zaglądał im do środka (ja na początku tez, ale pozniej nieco się zraziłam – otóz one strasznie smierdzą; na moj nos, to te wystawione zmywarki roznily sie tylko tym, ze z jednych smierdzialo, jakby tam w srodku padł jakies 3 tygodnie temu spory kot, a z innych – jakby mały chomik, innych roznic nie znalazlam). Za to N. bardzo się podniecił, ze niektore mają guziczki takie schowane, ze ich nie widac z przodu -no i juz mielismy typ – taka ze schowanymi guziczkami. W zasadzie tylko zawrzec transakcję.

Z całych zakupow, najbardziej czasochłonne okazało się polowanie na sprzedawcę (identycznie to samo mielismy parę dni temu w Praktikerze z szafeczkami do łazienki – na godzine pobytu w Praktikerze, 45 minut trwało sciaganie sprzedawcy – najpierw falami mózgowymi, następnie głosem, a na końcu rękoczynem).

Następnie odwiedzilismy sklep ZOO. Uwielbiam sklepy ZOO, chociaż N. mnie z nich wyciąga od czasu, kiedy zrobiłam drakę – mianowicie, będąc po lekkim spożyciu wina (NO CO? Prace zmienialam!) wpakowałam reke do akwarium z zolwiami wodnymi, zeby je pogłaskac. No i jeden, taki z czerwonymi polikami, mnie upierdzielił w palec. Wiec ja wyciągam reke, a ten drań normalnie trzyma mnie zebami za ten palec i wisi! O mało nie dostałam zawału, zanim sie go udało odczepić, i od tamtej pory mój małzonek podchodzi do moich wizyt w sklepach ZOO troche nieufnie.

Ale spoko. Nie wkładałam wczoraj nigdzie ręki, tylko rozbawiła mnie kartka A4 koloru bladozielonego z napisem „NA ZYWE ZWIERZĘTA NIE UDZIELAMY GWARANCJI”. Ponadto podobał mi sie jeden wąż, świeżo po obiedzie – sądząc z kształtu brzucha, na obiad miał mysz – oraz jedna tarantula. Ja mam na pająki odruch histeryczny, a od tarantul jakos mnie nie odrzuca, nie, ze od razu bym je przytulała, ale chyba ma znaczenie fakt, ze one są wielkości myszy i tak samo puchate – ta wczorajsza miała na nogach takie rude włosy, zupełnie jak jeden mój kolega z liceum i ze studiów.

Oraz mam niusa.
WIOSNA PRZYSZŁA!
Dzis osobiscie do mnie.
W POSTACI MRÓWEK 🙂 Duzej ilosci całkowicie obudzonych, ciekawskich mrówek. Są u mnie w jadalni, jakby ktos jeszcze miał wątpliwości. Dostały refreshment w postaci talerzyka z cukrem i kruchymi ciastkami. No tak sie ucieszyłam, jak nie wiem co.