O OPĘTANIU I DZIWNYCH WŁOSACH

Drogi Pamiętniczku – ja to chyba jednak jestem jakaś opóźniona, a na pewno fryzjersko. Obejrzałam ostatnio setki filmików o tym, jak zrobić super prosty, szybki koczek jednym gestem i przy pomocy jednej gumki do włosów, góra dwóch – i co? I żaden mi nie wyszedł. ŻADEN. Może mam jakąś dziwną głowę, wypukłą tam gdzie inni mają płasko albo na odwrót? No za cholerę jasną z moich włosów nie chce wyjść SUPER ŁATWY KOCZEK. Żadną techniką. Wronie gniazdo za każdym razem wychodzi, czasem zawiązane na supeł. 

No dobrze, byłam z koleżankami na drinkach wczoraj – wzięłam truskawkową margeritę i TO BYŁ BŁĄD, ponieważ owoce mi nie służą. Frytki mi służą, a owoce nie! Ale nie było drinków z frytkami, niestety. Natomiast jedna koleżanka była na masażu, który sobie bardzo chwali, a na koniec masażysta pokazał jej trick, jak sobie poprawić dobrostan fizyczny. A ona oczywiście pokazała to nam, bo jest szczodra i chętnie się dzieli. A my oczywiście natychmiast to przetestowałyśmy na sobie.

I teraz tak – ten ruch polega na takim jakby odrzuceniu ręki do tyłu, ale nie wymach, tylko na luźno, bezwładnie, z jednoczesnym skrętem tułowia. I faktycznie, chrupie w gnatach jak ta lala. I wszystkie cztery jak jeden mąż odrzucałyśmy te ręce stojąc przed restauracją, aż do nas dotarło, że jeśli mają tam monitoring, to być może ktoś już dzwoni po pogotowie psychiatryczne albo po egzorcystę. Bo te ruchy same w sobie wyglądają trochę, jakby człowieka nawiedził demon średniego kalibru, a jak to robią CZTERY osoby NARAZ… Być może wylądujemy na jutubie w sekcji „Niewyjaśnione zjawiska nawiedzenia opętania straszne filmiki dziwne przerażające”.

A następnie wróciłam do domu, gdzie dowiedziałam się od N., że jestem NIEODPOWIEDZIALNA, ponieważ oddalam się spożywać alkohol, a biedny piesek przez cały wieczór mnie szuka, sprawdzała czy mnie nie ma w łazience albo pod łóżkiem, a ja się rozbijałam towarzysko. A piesek tęsknił. I nie chciał jeść. A nawet mu zniknął, ale się znalazł. 

A stopa mnie boli nadal. Trochę faktycznie pomagają żelowe poduszeczki pod piętę, ale chodzić dużo nie mogę. A jak na złość chętnie bym poszła na spacer z Mangustą, a tu klops.

O KULEJĄCEJ NODZE I WIOŚNIE

„Dagmara Kaźmierska w swoim burdelu lubiła ład i porządek” – czy to nie piękne, przepiękne zdanie? Mnie urzekło – ma potencjał interpretacyjny i warstwy znaczeniowe i po prostu jest przepyszne. 

Natomiast. Boli mnie ta noga przy chodzeniu – z tyłu, za piętą. Co jest wkurwiające, bo nie mogę popylać z Mangustą na spacerki, bo ona preferuje szybkie tempo, a ja powoli i boleśnie kuśtykam no i tak. Piszę więc do Zebry SMSA, co na naciągnięte mięśnie strzałkowe, a ta zmora do mnie: „NIe naciągać w przyszłości!”.

Ja: „Dziękuję, a jeśli chodzi o teraźniejszość i kuśtykanie? Voltaren i opaska elastyczna?”.

Zebra: „Pewnie tak, ale kuśtykaj, bo takie rzeczy to się dobrze goją w ruchu”.

Ja: „Ja mam takie ciało, że u mnie nic dobrego się nie wydarza w ruchu”

Zebra: „Skąd wiesz, jak nigdy nie próbowałaś?”

Ja: „Jak to nigdy? A WF na korytarzu w klasach I – IV????”

Swoją drogą, jeśli jest coś, co może sprawić, że od dzieciństwa człowiek nienawidzi ruchu i sportu, to WF w podstawówce. Do dziś zimny pot mnie oblewa na wspomnienie rzucania piłką lekarską NA STOPIEŃ (ledwo mogłam podnieść zasraną piłkę, a co dopiero RZUCIĆ), biegów na czas i innych tego typu przemiłych i wzmacniających poczucie własnej wartości pomysłów. Na każdym WF-ie chciałam się zabić i jestem przeszczęśliwa, że złamałam nogę i jechałam na zwolnieniu do końca edukacji. Ba – studia wybrałam takie, żeby WF był nieobowiązkowy.

A poza tym co? W Action byłam, bo koleżanka kupiła świeczkę cytrusową przeciwko komarom, nie wiem czy działana komary, ale na mnie owszem – jest w przepięknej ceramicznej miseczce, więc natychmiast też musiałam taką mieć. I oczywiście wyszłam (wykuśtykałam) z pełnym koszykiem, ponieważ Action to jest sklep zaprojektowany przez samego Belzebuba i jego najbliższych asystentów, żeby człowieka skutecznie wodzić na pokuszenie. Przy czym oczywiście kupiłam SAME NIEZBĘDNE RZECZY, oraz jak zwykle żółte ścierki, bez których nie wiem jak mogłam żyć. 

Czy te cholerne zimne noce się kiedyś SKOŃCZĄ? Wiosna w tym roku ma chyba zaburzenia afektywne dwubiegunowe.

PS. Oczywiście za KOSTKĄ, nie za piętą, jak słusznie zauważyła MAłgo. Za piętą człowiek się już generalnie kończy.

O GOTOWANIU I POPSUTEJ NODZE

No dobrze, wróciłam z fantastycznej majówki z naciągniętym mięśniem w stopie i kuleję jak doktor House, ale warto było. Jak zwykle uprawialiśmy hazard – w ogóle nie wygrywałam w kości tym razem, no naprawdę! Oraz Mangusta została ulubienicą całej wsi. Rozmowy z sąsiadami wyglądały w przybliżeniu tak (oczywiście caps oznacza wrzeszczenie do siebie):

– O JAKI PIESEK ŁADNY! CO ON TAK SZCZEKA? CO? PANI NIE PRZEPRASZA, PIESKI NA NOWYM MIEJSCU TAK MAJĄ. A ON ILE MA? A, TO SUCZKA? TO MŁODZIUTKA JESZCZE, MOŻE JEJ MINIE!

Mam nadzieję, że jej minie, bo koncerty daje nie z tej ziemi, a mi łeb puchnie i nie wiem, gdzie oczy podziać. A wszyscy tacy mili i się do niej uśmiechają, a ta drze mordę, ile fabryka dała.

No dobrze, oprócz tego hazardu to jeszcze wyszło tak, że GOTOWALIŚMY. No bo pierwszego dnia poszliśmy do pobliskiej restauracji – a tam we wszystkim ocet. We wszystkim! No to drugiego dnia jedziemy do innej, kawałek dalej, w dodatku po wizycie pani Gessler. Tam znowu okazało się, że kucharz mocno zakochany, bo wszystko przesolone i przepieprzone, aż panowie kichali do grochówki. Co prawda kotlety schabowe były wielkości lotniskowca na Pacyfiku, ale tylko w marksizmie ilość przechodzi w jakość i ktoś mógłby to w końcu głośno powiedzieć menedżerom takich restauracji, bo naprawdę. No i już nie chciało się nam włóczyć po knajpach i była grana na przykład szczawiowa ze szczawiem zebranym przy leśnej drodze. Co prawda oczywiście miałam pewne obawy, że może to bieluń albo inny wilczomlecz, ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał, a zupa wyszła przepyszna (i wszyscy przeżyli, więc chyba jednak szczaw). 

I żaby w jeziorze darły mordy wieczorami tak, że zagłuszały techno u sąsiada – na szczęście nie disco polo, a poza tym puszczał tylko kilka kawałków. 

Oczywiście pomiędzy uprawianiem hazardu a obżeraniem się prowadziliśmy arcyciekawe rozmowy, z których już nic nie pamiętam, oprócz jednej o młodzieży. Która teraz (młodzież) jest mało kreatywna i w ogóle niepomysłowa – nie to, co my. No bo wyobraźmy sobie taką sytuację, że jest domówka, grupa siedemnastolatków sama w domu i pojawia się butelka wina. I szukają korkociągu i go nie ma. I jak to się skończyło? NIE WYPILI WINA. Nie znaleźli korkociągu, więc nie wypili wina!

Jak sobie przypomnę, czym i w jakich okolicznościach otwierało się wino, z obcasem włącznie… Jakby była apokalipsa, to też by szukali korkociągu? Matko kochana, w ogóle nie mogę takich opowieści słuchać, bo mi skóra cierpnie. 

Podsumowując – było bosko, a teraz muszę naprawić nogę. House jakoś lepiej się prezentował, kuśtykając – poza tym nie nadążam za Mangustą, a ona ciągle próbuje zjadać dziwne znaleziska i czas wyrwania jej tego z japy jest dość kluczowy. Nie mówiąc już o spacerkach, chociaż podobno pogoda ma się popsuć.