O MAŁYM URWANIU SIĘ

Kupiliśmy dziś w BIedronce dwa buszkpany do ogródka – bardzo mi się podoba bukszpan, chociaż śmierdzi. Ładny i śmierdzi – zupełnie jak Brad Pitt (kiedyś był artykuł o tym, że koleżanki z planu na niego narzekają; podobno po mydło sięgał z rzadka).

Jedziemy na małe urwanie od rzeczywistości i spotykamy się ze znajomymi z Galicji. N. od kilku tygodni wydzwania, czy chcą coś z Polski (może śliwkę w czekoladzie, może pas słucki), ale nie – oni też mają za sobą ciężką zimę i nic nie chcą, tylko usiąść na winie i pogadać. „Nic nie przywoź, niczego nie kupuj… No chyba żebyście mieli przy sobie przypadkiem trochę wódki”. Tak się składa, że zazwyczaj w takich przypadkach MAMY.

Czy w miejscu docelowym ma padać deszcz? Ależ. Przez calutki przyszły tydzień. N. chce mnie zastrzelić.

O ZBAWIENNYM WPŁYWIE AJERKONIAKU

Nie powiem, że się nie zdenerwowałam tą zadymką śnieżną ZNIENACKA – owszem, zdenerwowałam się, chociaż i tak luksusowo, z pozycji kanapy, a nie tkwiąc gdzieś w korku. Zwłaszcza że N. znowu nie było w domu (wątroba mu niedługo pęknie od tych NEGOCJACJI) i jakby wyłączyli prąd, to bym już dziś była opisywana w prasie lokalnej – gdzieś na piątej stronie, bo figura już nie ta co kiedyś („Mieszkanka osady widywana naga i agresywna, wyskakuje z krzaków, nie atakuje psów”). W dodatku śnieg przeleżał przez noc i dopiero następnego dnia, jak wyszło słońce, koło południa zniknął cichutko i całkowicie, jak Marek Falenta.

Natomiast sprawdziłam zdjęcia w telefonie – w zeszłym roku śnieg spadł 29 kwietnia. Czyli to jest raczej trend, a nie anomalia.

Oraz na pocieszenie golnęłam sobie ajerkoniaku Krupnika, który dostałam od męża w prezencie (zawsze powtarzam, że jestem spod Panny i interesują mnie jedynie prezenty praktyczne). Najpierw kupił mi w wersji solony karmel – niezły, ale za słodki, oddałam ciotce. No to przytargał klasyczny – nie mogę napisać, że SMAK DZIECIŃSTWA, bo co sobie o mnie ludzie pomyślą – ale tak, zupełnie domowy ajerkoniak, co to dziadek mieszał jajka, a babcia dolewała spirytusu (tak, u nas w domu tak właśnie wyglądała płeć społeczno – kulturowa; biszkopt tez robił dziadek, bo miał dużo cierpliwości, a babcia była narwana). I normalnie przypomniała mi się wycieczka w liceum, jak to wieczorem w pokoju siedem dziewcząt (niestety nie z Albatrosa) upiło się jednym ajerkoniakiem (jak mawia moja koleżanka – kiedyś to był ajerkoniak!). No ale to były inne czasy, młode i niewinne wątroby, a każda z nas miała dezodorant Limara albo Impuls, Matko Boska! Słabo mi na samą myśl dzisiaj.

Na Florydzie podobno wylazły na ulice tysiące trujących ropuch.

A ja bardzo, bardzo, BARDZO dziękuje za polecenie książki – już od samego tytułu zrobiło mi się jakoś cieplej w okolicach mojego czarnego, nadgniłego serduszka. Zamawiam, jak tylko wrócimy z ferii poświąteczno – przedświątecznych.

O ROMANTYZMIE I SYMBOLICE SENNEJ

No proszę, trochę słońca, nieco dłuższy dzień i od razu ludzie zaczęli patrzeć na świat z optymizmem: „Poszedł naciąć bzu dla żony, po drodze zadźgał kolegę nożem”. Bez dla żony!… Prawda, jak romantycznie? A nie tylko Jarosław i koperta, Jarosław i koperta w kółko na okrągło. Ile można.

Z nowości u nas: Szczypawka się do mnie NIE OD ZY WA, bo obcięłam jej pazurki. N. głównie w delegacjach, więc w sumie dobrze, że muchy się pobudziły – przynajmniej mam z kim porozmawiać.

A wczoraj po południu robiłam sobie wytworną kanapkę z pasztetem i odkroiłam czubek kciuka. Bo N. musi mieć wszystkie noże BARDZO OSTRE, więc ciągle ten swój milion noży ostrzy i ostrzy, nawet już nie, żeby przecięły włos w powietrzu. One mogą przeciąć słonia w powietrzu i słoń nie zauważy! (No – później w końcu zauważy, jak się rozpadnie na dwie części). W efekcie ja mam poobcinane końce palców, które wyglądają jak ścięte czubki point. 

Śniły mi się pomarańcze, sprawdziłam w senniku – „Pomarańcze mogą wskazywać na potrzeby seksualne”. Nie wiem po co sprawdzałam, bo senniki są jak ten erotoman u psychiatry, co wszystko mu się z dupą kojarzy. W sennikach wszystko jest symbolem seksu, od drabiny przez cygaro do pomarańczy; może nastolatki je piszą. A ja podejrzewam, że chodziło o to, żebym sobie kupiła pomarańczowe tenisówki, bo w tym kolorze jeszcze nie mam w kolekcji.

Ale na razie jeszcze za zimno na tenisówki.

O TYM, ŻE JAKBY DRGNĘŁO, ALE NIE MAM NOCNIKA

Nie wiem jak u Państwa – do nas wiosna przyszła dziś od samego rana. Siedziała centralnie na ścianie obok kredensu. Dobrze, że N. zszedł na dół pierwszy:

– Był strasznie włochaty i taki wielki, że ledwo go upchnąłem do słoika!

Słoik po ogórkach Krakusa, zaznaczam. Więc nie byle co. Gdyby trafiło na mnie, to najpierw bym się darła kwadrans, a później to nie wiem. 

Pogoda w niedzielę była tak obrzydliwie ładna, że jakby poczułam coś takiego… coś na kształt entuzjazmu życiowego. No chyba, że to nie był żaden entuzjazm tylko bąbelki od pepsikoli, której się napiłam prosto z butelki z lodówki i oczywiście poszła mi nosem. Ale OK – nawet ja, czyli Kłapouchy zawsze wilgotny i smutny, muszę przyznać – JEST LEPIEJ, niż było. Oczywiście nie mogę sobie popsuć reputacji i nie będę tu wybuchać optymizmem, bo jeszcze ktoś by sobie coś pomyślał, ale jakby drgnęło w dobrym kierunku. Na tyle mogę się zgodzić.

W naszej Biedronce ustawili krem z octu balsamicznego w dziale kosmetyków. Normalnie na półce obok innych kremów. Bardzo mi się spodobało takie kreatywne podejście i poinformowałam o tym koleżanki, a jedna mówi, że jeszcze inaczej by to widziała. Że skoro to jest „KREM O SMAKU”, to powinien stać obok prezerwatyw. 

No nie wiem. Mnie się podoba tak, jak jest.

Oglądam teraz „Dereka” – dziękuję za namiary! Nie wiem jak mogłam przegapić; jest cudny. Akurat czegoś takiego mi było trzeba. Aż żałuję, że kazałam N. zlikwidować oczko wodne i teraz nie mam kijanek, żeby je przynieść do domu i trzymać w zlewie. Albo w nocniku. Bo nocnika też nie mam. 

O TYM, ZE MARCOWEGO DOŁA CIĄG DALSZY

Nie dość, że jest ohydnie, mam dosyć tego marca i ciągnę się przez życie jak rozdeptana dżdżownica, to jeszcze mój stary ZNOWU mi TO zrobił. Znowu mnie zostawił samą w chałupie! Naprawdę oszaleję, a on twierdzi spokojnie, że NIC NIE PORADZI, że są tacy rozrywani. Natomiast ja przebywam na przeciwległym biegunie bycia rozrywaną – jestem całkowicie nierozrywana, nierozrywkowa i w kontrze (w zasadzie do wszystkiego). A w nocy pies mnie wyciąga na spacery o trzeciej w nocy, mimo że DOBRZE WIE, że ja się tej trzeciej w nocy boje najbardziej. I co z nią zrobić? Z drugiej strony, może ona przeprowadza mi terapię metodą desensytyzacji – zobacz, pańcia, trzecia w nocy i nie ma żadnych duchów! Kochana Szczypawko – to że ich nie widać, to nie znaczy że ich NIE MA – wszak to duchy.

Jest przeohydnie, a na dodatek nie mam pomysłu, co na obiad w weekend. Nic mnie kulinarnie nie pociąga. To znaczy owszem – na przykład bakłażany z miodem z widokiem na Ocean Atlantycki; ale obawiam się, że w domu mogą mi takie nie wyjść (chociażby z prozaicznego braku oceanu).

Jak to mówią – na małego doła kąpiel z olejkami, na dużego – z suszarką.

O TYM, ŻE SIĘ NIE DA

A nie mówiłam, że jeszcze będzie zimno? I w dodatku śnieg? Czy ja zawsze muszę mieć rację?

(Ciekawe, czy gdybym wywróżyła cos MIŁEGO I FAJNEGO, to też by się spełniło).

A poza tym nic ciekawego – wichura była i nie mieliśmy prądu i dzwonił miły pan z ochrony o trzeciej w nocy, a także podcięłam sobie żyłę obieraczką do warzyw. Ześlizgnęła mi się z marchewki i CIACH! Jakie to romantyczne, próba samobójcza z udziałem obieraczki. Niby niechcący, ale każdy szanujący się psychoterapeuta po 800 godzinach terapii by mi uświadomił, że NIE MA PRZYPADKÓW i że to moja podświadomość chciała coś zamanifestować i jak zapłacę za kolejne 1600 godzin terapii, to on (lub ona) mi pomoże odkryć, CO.

Ponadto z powodu ogólnej zdupieszałości wróciłam do oglądania South Parku, bo mam zaległości, i teraz wiem, że za ten cały bajzel na świecie odpowiada JJ Abrams, bo zrobił nowe Gwiezdne Wojny podobne do starych. I ja im wierzę, bo chłopaki z South Parku się nie mylą (pamiętacie odcinek z Michaelem Jacksonem? Teraz wszyscy załamują ręce ze zgrozy, a oni to mówili tyle lat temu).

Natomiast na Netflixie „After Life” i nie ma nic lepszego. Szkoda, że tylko sześć odcinków, obejrzałam ciurkiem – tak ryczałam, ze myślałam że się odwodnię. I jednocześnie się śmiałam jak hiena. N. przyglądał mi się wnikliwie i podejrzewam, że miał w telefonie wklepany numer do psychiatryka i zapobiegawczo trzymał palec na zielonej słuchawce. Ale w końcu nie zadzwonił (ale podejrzewam, że kolejny raz żałuje, że nie zrobił dodatkowego piętra ze strychem, na którym mógłby mnie zamknąć na solidną kłódkę). Ricky Gervais jest geniuszem i kto mówi inaczej, niech dostanie tasiemca uzbrojonego.

No i masz – znowu śnieg pada! Miałam ograniczać przeklinanie, ale po prostu się NIE DA. No nie da!

O JAJKACH, BO OBIECAŁAM

Ja nie wiem czy to legalne – najpierw się składa przysięgę małżeńską, a później wyjeżdża na tydzień zostawiając żonę samotrzeć z duchami i psem, co prawda uroczym, ale o zdecydowanym charakterze. 

Ale o jajkach miało być, a nie o moich nerwicach – słowo się rzekło, kobyłka u płota:

Ciotka do mnie dzwoni (ta od xanaxu). Najpierw wstęp obowiązkowy – TY WIESZ co się stało, czy ja ci już mówiłam – i tu detaliczny raport kto z rodziny oraz znajomych jest chory i na co (długo się zeszło, bo jedna kuzynka w szpitalu, więc szczegóły diagnozy). Piję herbatę i wysyłam w eter kontrolne YHM. Skończyła z medycyną rodzinną i mówi:

– Słuchaj, kupiłam jajka.

– Gratuluję – mówię, bo bardzo lubię jajka.

– Od innego chłopa niż zwykle i wyobraź sobie, jak je rozbiłam to mają żółtka TAKIE ŻÓŁTE! No ładne, podobały mi się. Ale później je zamieszałam…

– I co? – pytam, nie mogąc już znieść napięcia.

– I ONE SIĘ ZROBIŁY POMARAŃCZOWE! Dlaczego one się zrobiły pomarańczowe?

Matko jedyna, i co ja mam odpowiedzieć? Że z żółtego w pomarańczowe to jeszcze nie tak źle, dobrze że nie zrobiły się niebieskie albo nie świecą? Koleżanka kiedyś kupiła indyczy filet, który świecił w nocy. Nałożyła kotu na miskę, obudziła się w nocy i o mało nie dostała zawału, widząc aureolę dookoła miski. Więc naprawdę, w dzisiejszych czasach z żywnością wyprawiane są takie rzeczy (w imię dobra konsumenta, oczywiście), jakie nie śniły się filozofom,  na tym tle pomarańczowe jajko i to po rozmieszaniu to jest tak zwane małe miki. 

Od tamtej pory kwestia zabarwienia żółtka była przez ciotkę poruszana już kilkakrotnie. Strasznie ją to męczy, a ja z kolei mam wrażenie, że oczekuje się ode mnie jakiejś odpowiedzi, a może nawet działania. Nie wiem, może mam się przebrać za kurę nioskę, zinfiltrować kurnik i sprawdzić, co te kury dostają do jedzenia? Pobrać próbki paszy i ewentualnie  zawiadomić dziennikarzy z „UWAGA TVN”?

Gdyby ktoś miał pomysł na rozwiązanie zagadki, to będę bardzo wdzięczna.

Na szczęście N. wrócił z jetlagiem jak stodoła, nareszcie się dziś wyśpię. A może nawet odcineczek „Hinterland” sobie wrzucę, bo oczywiście jak go nie ma to unikam zwłok, ale już jest i MOŻNA.

O TYM, ŻE CZASEM LEPIEJ NIE

Wiem, że się nie odzywam, ale może lepiej żebym się nie odzywała, ponieważ

N. wyjechał, a w chałupie co chwilę wyłączają nam prąd.

Na krócej, na dłużej – różnie. Najgorzej jak już się zrobi ciemno. To że przeklinam, to za mało powiedziane – „kurwa” awansowała na epitet niewinny i pieszczotliwy. Wzięłabym siekierę i poszła do zakładu energetycznego, ale a) nie zostawię Szczypawki samej, bo nie lubi oraz b) nadal nie mam siły i czuję się nader chujowo.

Jak nieco otrę krew, co mi zalewa oczy, to opowiem o jajkach mojej ciotki. Na razie nie mam humoru ani w ogóle niczego w zasadzie.

O PÓŁCE

Moje samopoczucie z ostatnich dni mogę opisać słynnym cytatem: „My battery is low and it’s getting dark”.

Nie znoszę przedwiośnia (z wzajemnością, jak widać). Łeb w kółko napierdala i żadnej myśli przewodniej.

Zrobiłam musującą tabletkę z magnezem w za niskiej szklance, w związku z czym pykające bąbelki upieprzyły mi wszystkie papiery na biurku z rachunkami do zapłacenia włącznie, co i tak nie ma znaczenia, albowiem od rana nie działa strona banku. A ja w takim dołku energetycznym, że nawet kląć nie mam siły.

Na fejsbuku wyskoczył mi fascynujący produkt, chyba ostatnio kosz na śmieci za cztery tysiące mnie tak zaintrygował: otóż jest to betonowa półka na papier toaletowy (w rolkach), w kształcie jakby chmurki – można na niej zmieścić osiem rolek. Kosztuje 609 złotych. Niesamowite. Ludzie to kupują, tak? Chciałabym kiedyś poznać kogoś takiego. Albo nie, rozmyśliłam się.

Podobno żeby utrzymać poziom stresu na akceptowalnym poziomie trzeba codziennie przytulić osiem osób albo przypierdolić jednej, a ja się nie lubię przytulać. A nie mam siły na to drugie. CO ZATEM ROBIĆ, DROGA REDAKCJO?