O NIEKIBICOWANIU

 

Weekend spędziłam na stadionie (i to jest, panowie, jakaś masakra).

 

Ponieważ strzelano z łuku, to nie kibicowałam. Bo z okrzyków kibica znam tylko „POLSKA GOLA” oraz rymowaną listę rzeczy, które należy zrobić Legii, ze szczegółowym wskazaniem naturalnych otworów ciała (niecenzuralnie). A, i jeszcze piosenkę o Pogoni Szczecin (niecenzuralną). Więc czytałam książkę – wstrząsający thriller o tym, jak zabójcza bronią są blogi internetowe. Tjaaa.

 

Legnica bardzo ładna, a byłaby jeszcze ładniejsza, gdyby nie dziwny dach kościoła na starówce. Błyszczący czarny w jaskrawożółty wzorek. Zaiste krętymi drogami chodzą w dzisiejszych czasach motywacje konserwatorów zabytków.

 

A poza tym nic na działkach się nie dzieje.

 

No – jestem gruba. Ale to już od jakiegoś czasu. Chociaż ostatnio to już NA MAKSA gruba, a w dodatku jakaś taka galaretowata. Jak dotykam brzucha, to wydaje dźwięk „BLĄ!” i rozchodzą się po nim koncentryczne okręgi.

 

A jeszcze…

 

– Kochanie, ale ja nie jestem TAK NAPRAWDĘ nienormalna, prawda?… To tylko takie żarty, tak?…

– A kto ci powiedział, że nie jesteś?… – odparł N. całując mnie w czoło. – Muchy?…

 

Tak tak.

Dla niektórych serial „United States of Tara” to w zasadzie program dokumentalny.

 

A, bo bym zapomniała! Zwizytowałam Stary Browar. Niekiepskie miejsce. Natychmiast odszukałam trylobita i „Taste Barcelona” (w kategorii Zuzanka poleca). Ładnie. Smacznie. Jako lokalna patriotka zastrzegam, że jednak Manufaktura robi większe wrażenie.

A JA WCZORAJ

…głaskałam po głowie świnię.

Czarną, szczeciniastą i na oko ważącą 150 kg (czyli jednak trochę więcej, niż ja). Bardzo przyjacielsko nastawioną. Nastepny plasterek boczku utkwi mi w gardle, czuję.

PS. Nie, notki nie sponsoruje grupa na fejsbuku "Jedno modżajto dla mojej świni", nie tym razem.

CD O MROWKACH I ALMODOVARZE

 

O tak, tego mi trzeba, popołudniami będę nosić mrówki na karteczkach. Ja nie mam cierpliwości fizyka – badacza. Nie nadaję się do biegania z flamastrami za mrówką, no błagam.

 

Wczoraj mnie olśniło, że może one po prostu kaca mają i je suszy! Może wiosną po przebudzeniu maja jakiś bogaty program imprez okołomrowiskowych, wieczorki zapoznawcze, integracja z mrowiskami z dzielnicy, przedawkują te swoje hodowlane drożdże i później wpadają do czajnika spowite pomrocznością jasną.

 

Wczoraj sobie dogodziłam „Kobietami na skraju załamania nerwowego”. Dobrze, że kanapy mamy szerokie, bo trochę się turlałam ze śmiechu. Wszystko jest w tym filmie świetne. Antek Bandzioras, lat jakieś 18, w portkach podciągniętych pod same pachy (kto chce powrotu mody z lat 80?…), reklama proszku do prania, taksówkarz, gazpacho, nawet kury na tarasie. Kolejny dowód na to, że najlepsze są filmy o niczym. I na to, że OK., może my, kobiety, jesteśmy porąbane, ale fajne. Faceci mniej.

 

No i tak ta wiosna sobie mija. Wulkan dymi, Soso każe gotować urynę w emaliowanym garnku i robić z niej lewatywę (takiej zagęszczonej – własnej albo od innych zdrowych ludzi, ale lepiej tej samej płci). Mi się śni galareta z nóżek.

 

A imieniny dziś Drogomiła. Ciekawe, czy żyje w tym kraju choć jeden Drogomił, bo sądząc ze stanu dróg po zimie, obawiam się, że wątpię.

 

SEZON NA MRÓWKI

 

Zaczęło się. Wypiłam wczoraj pierwszą tego roku zdrowa herbatę z mrówką. Rozpoczęły wiosenny szturm na czajnik. Nie pojmuje tego rozumem, co jest dla mnie bardzo niekomfortowe. Przecież jest woda na zewnątrz. Ale dobra – zorganizuje im fontannę! I jeśli okaże się, że mimo wszystko NADAL lezą do czajnika, to będzie znaczyło, że w moim ogródku mieszka prawdopodobnie pierwszy na świecie szczep psychicznie chorych mrówek. I jak Zebra wróci z Nowego Jorku, to skombinujemy wielki tłusty grant na badania nad nimi i nareszcie nie będę musiała dojeżdżać do pracy. Zebra będzie je puszczała w labiryntach, topiła w odczynnikach i kroiła na plasterki, a ja się zajmę strona administracyjną.

 

W pracy fantastycznie. Współpracuję z ludźmi, którzy uczyli się rozliczeń finansowych prawdopodobnie od Tony’ego Soprano. Albo od Goldmana Sachsa. Teoria chaosu przy tym to jest babka drożdżowa z masełkiem (a propos masełko – bardzo proszę, żeby na mojej drodze życia nie stanęło więcej surowe masło, bo kostkę zwykłego masła zjadam w dwa dni, natomiast surowego – w 15 minut).

 

A takie coś:

  

… jest lepsze od wibratora.

O KLESZCZU, ZNOWU, NIESTETY

 
Dziękuję wszystkim za konstruktywny udział w dyskusji i proponuję niniejszym ją zakończyć, zanim dojdzie do wyznań, których pożałujemy i / lub zaprowadzą nas za kratki. A zadręczone chomiki powinny mieć swój pomnik. Małe, ciche ofiary całych pokoleń dziecięcych rączek…

Rok na kleszcze jest jakiś niebywały, wczoraj odkryłam na Szczypawce (w obróżce przeciwkleszczowej!) świeżutkiego drania, jeszcze nie zdążył zacząć żreć. Weterynarza praktycznie zawróciliśmy w drzwiach, bo już wychodził, w dodatku powiedział na widok naszej zziajanej delegacji „Cześć, grubasku!”. Trwa spór, które z naszej trójki miał na mysli – mnie, N. czy Szczypę. Bo kwalifikujemy się wszyscy.

Czytam „Niewidocznych Akademików”, bo nigdzie nie mogłam dostać w oryginale, i może i jest to niezłe tłumaczenie, ale przy oryginalnym Pratchecie to tak, jakby się jechało gładką drogą w pojeździe którego koła są w przekroju szesnastoboczne. Niechby nawet trzydziestodwuboczne. Poza tym, może się mylę, ale czuć pośpiech, bo np. Wiedźmy się lepiej czytało.

A z Merlina idzie paczka z… uwaga… Sosko az zapiszczała, jak jej powiedziałam… „Dempsey i Makepeace”! Ha! W nim się kochałam, oczywiście, ale tak zwyczajnie, bo naprawdę opętańczo to się kochałam W NIEJ.

BARDZO SMUTNE TO JEST


Najbardziej mi żal córki Prezydenckiej Pary. Jednego dnia stracić i matkę, i ojca… Dopiero co to ja stałam nad trumną i pamiętam, jak to bolało (i boli nadal). A ona będzie musiała stanąć nad dwiema trumnami. Nie wiem, czy w człowieku jest miejsce na taki ból. W dodatku nawet nie miała szans się pożegnać.

Kraj sobie da radę, naród sobie da radę. Ale dzieci i żony będa cierpieć.

O SZTUCE I MUCHACH

 

Nie znoszę, kiedy N. kupuje grube, kolorowe periodyki, bo przegląda je w 10 minut, a później zalegają na wszystkich możliwych powierzchniach płaskich i nie ma co z nimi zrobić (lakierowany papier się nie pali w kominku, a skupy makulatury kapitalizm zlikwidował). Więc on je przede mną chowa, jak kupi. Ostatnio nie zdążył i już nabierałam powietrza w płuca, kiedy rzekł:

– Nie krzycz! Pismo o sztuce kupiłem!

 

Patrzę i faktycznie.

„Sztuka wędkowania na sztuczną muchę”.

 

Muchy notabene pojawiły się, owocówki, wyciągnęłam już kieliszka z winem tegoroczną debiutantkę.

 

W ogóle nic mi się nie chce coraz bardziej oprócz pierdolnąć to wszystko i wyjechać gdzieś daleko i samej – just my rifle, my pony and me. Ale na szczęście dziewczyny przyjeżdżają na weekend. I chłopaki, ale pfffffff, kogo obchodzą chłopaki, jak są dziewczyny. Będziemy oczywiście ćwiczyć aerobik (i pokazywać sobie cycki).

 

O KROWIE I INNYCH JEDNOSTKACH CHOROBOWYCH

 

Śniła mi się krowa. Nieduża, czarna. Ładnie pachniała. Dbałam o nią, czesałam ją i ubierałam w czerwony obrus.

 

Co zaś się tyczy stanu zdrowia, to mam kręcz karku. Czyli klasyczny objaw odkleszczowego zapalenia mózgu. W dodatku cały czas mam wrażenie, że ten kleszcz po mnie chodzi. No chyba, że to nie jest kleszcz, tylko syndrom Morgellonów:

 

„Choroba Morgellonów to dolegliwość o nieznanej etiologii. Na skórze pacjentów na nią cierpiących pojawiają się wybroczyny, a pod skórą zaczynają gromadzić się włókna, które często wystają z otwartych ran. Chorzy skarżą się też na towarzyszące temu stanowi uczucie przypominające pełzanie po skórze robaków. Z relacji ekspertów wynika, że włókna zwykle są bardzo długie i mają kolor niebieski albo czarny”

 

I jak ja mam pracować w takich warunkach.