Człowiek wyjedzie na chwilę na Mazury, wróci – a tu już jesień – grzyby, pająki i skarpety.
Już drugi rok z rzędu nie nadmuchaliśmy pawia i ryby nie brały. Podobno dlatego, że jezioro było za płytkie oraz NIE TEN zestaw przynęt został zabrany. Jeśli o mnie chodzi, to kibicuję rybom.
Pogody wakacyjnej były ze dwa dni, a reszta dość barowa. W związku z czym chodziliśmy po barach („Złota Rybka” oraz „U Mietka”) oraz uprawialiśmy hazard – w tysiąca nie grałam (N. owszem, żyłka hazardzisty się w nim obudziła i godzinami liczył trefle), natomiast w kości – OWSZEM; zawsze lubiłam pokera. W dodatku wygrałam tyle razy, że chyba N. ma kochankę. Tylko gdzie? Detektywa muszę wynająć.
Gwiazdą wyjazdu okazała się huta szkła artystycznego w Olsztynku („Prosiłam pana, żeby nadmuchał taką bańkę, ale on mówi, że teraz robi koty”) i w ogóle cały Olsztynek. Mieli świetne lody na biobazarze – ricotta z gruszką i bursztynowy pyszne, a bardzo żałuję, że nie spróbowałam o smaku cydru. Kupiliśmy oczywiście dla każdego po artystycznym kieliszku, w których ZNAKOMICIE smakowało wino i pewnie dlatego tyle go poszło. Już dwa dni przed wyjazdem miałam gęsią skórę na widok butelki z winem, więc chyba wyjazd się BARDZO UDAŁ.
Domek, w którym mieszkaliśmy, miał TAK wypielęgnowany ogródek, że aż dech zapierało. Przeżyłam kilka godzin paniki, kiedy raz wyszłam ze Szczypawką i ona nagle robi kangurka na trawniku, a ja akurat nie miałam szufelki na produkty przemiany psiej materii. Więc pobiegłam po szufelkę, w międzyczasie ona skończyła i poszła sobie dalej, a ja ZGUBIŁAM KUPĘ. Chodziłam w tamtym miejscu z godzinę, przeczesywałam trawnik po szachownicy i nie mogłam znaleźć – rozpacz po prostu! N. wrócił z ryb, ja cała roztrzęsiona z tą łopatką, kazałam mu szukać – TEŻ NIC („Ale na pewno? Nie zdawało ci się?” – różne rzeczy mi się w życiu zdawały, ale nie psia kupa). W końcu znaleźliśmy – ale co się nadenerwowałam, to moje – właściciel zgodził się na psa WARUNKOWO. A najlepsze, że do domku naprzeciwko przyjechało DZIEWIĘĆ BULDOGÓW FRANCUSKICH – no, tam to musieli chyba cały ogródek sprzątać odkurzaczem przemysłowym ze trzy razy dziennie.
Wracamy, a tu nad prysznicem siedzi pająk. Zanim N. go poszedł złapać, to już sobie poszedł i teraz pod prysznicem dostaję nerwicy. Bo przecież on GDZIEŚ TAM SIEDZI, się nie zdematerializował.
A pan Mietek z baru „U Mietka” powiedział, że to już nie to samo, co dziesięć lat temu. Panie Mieczysławie – NIC już nie jest takie samo, jak dziesięć lat temu.