O ZIMNIE I OBRAŻONEJ MANGUŚCIE

Jest tak zimno, że słów mi zabrakło. Wszystkie niecenzuralne jakie znam już powiedziałam (i to po kilka razy), ale niestety nie zrobiło się od tego cieplej. Zła jestem.

I seriale mi się wyczerpały. Na Netflixie „Cztery pory roku” z Tiną Fey niestety na dwa wieczory – i co dalej? CO DALEJ? Pewnie, że wolałabym popołudniami spacerować. ALE MUSI SIĘ ZROBIĆ CIEPLEJ.

Nie oglądałam Eurowizji, ale mam faworyta – tego pana z Estonii, co śpiewa o macchiato. Podobno Włosi chcą go spalić na stosie – zamiast zaprosić do siebie na całe lato i nosić na rękach od kawiarni do kawiarni, no naprawdę! Szkoda, że nikt nie napisał i nie zaśpiewał piosenki o mielonych z buraczkami. To byłby hit, tak czuję. Zamiast tego wysyłamy panią, która się kompulsywnie rozbiera, bo jest bardzo zgrabna i wszyscy muszą to docenić. Bardzo doceniamy! Gdyby jeszcze miała piosenkę z linią melodyczną zamiast wycia, to byłoby super.

N. wrócił z Japonii z parasolem. Takim na kiju, z rączką. Bo padało.

A ja przeżyłam chwile grozy, jak mi fryzjerka nie odpowiadała trzy dni na SMS-a z prośbą o termin. Serio, nie jestem gotowa na tym etapie życia, żeby szukać fryzjera na szeroko pojętym rynku usług. I od nowa tłumaczyć, o co mi chodzi, dlaczego nie chcę grzywki ani cieniowania ani beżowych blondów – no nie, po prostu NIE. Rozważałam samodzielnie obcięcie (i tak noszę spięte) i może jakąś nietrwałą płukankę. Na przykład granatową. Serio, wpadałam już w rozpacz – na szczęście w końcu odpisała; tyle miała roboty, że nie nadążyła zapisywać. Uff, nie będę wyglądać jak skrzyżowanie Tank Girl z UFO.

Na razie Mangusta była u fryzjera. Wygląda pięknie, ale nie odzywa się do mnie. Jak mogłam jej zrobić COŚ TAKIEGO, żeby ją obca baba kąpała i skubała!… Zebra na jej widok: „Oo! Okazało się, że pod spodem był jamniczek!”. Muszę jej kupić liofilizowaną kaczkę na przeprosiny albo coś innego, fajnego, śmierdzącego. 

Kto zna dobrego, sprawdzonego zaklinacza pogody? 

O ZIMNIE I NERWACH

Czy to nie jest przegięcie, że za chwilę połowa maja, a ja śpię we flanelowej piżamie z misiem polarnym? Bo inaczej znajdą mnie rano wyglądającą jak Otzi – mumia z lodowca. Zresztą – nie przesadzajmy, KTO mnie niby znajdzie – N. w Japonii przez prawie cały tydzień. Wysłałam mu wiadomość, że jak wróci, to jest mi winny pizza twistery z KFC we WSZYSTKICH smakach. Zeżrę je naraz, popiję flaszką wina i wpadnę w relaksującą śpiączkę ketonową. 

Jak zwykle pod jego nieobecność – staram się przeżyć i nie zwariować. Na przykład nie wnikać, co piłuje sąsiad prawie do północy. Może robi carpaccio z małżonki – NIE MOJA SPRAWA. Tylko psa muszę upychać pod kołdrą co i rusz, bo się denerwuje. Ja też się denerwuję, próbuję czytać nową Elizabeth Strout („Opowiedz mi wszystko”), ale nie bardzo mi wychodzi, bo z tych nerwów zanim doczytam stronę do końca, to nie pamiętam, co było na początku. 

I wyszło mi, że ta nowa ulubiona gra w przesuwanie kolorowych prostokątów to chyba jest kopalnia bitcoina, bo zżera mi baterię szybciej, niż Mangusta podejrzane artefakty z trawnika. 

Podsyłamy sobie z koleżankami propozycje na wciągające filmy, na przykład: „Porzucony przed laty pluszowy miś ożywa, by zemścić się na swej dawnej właścicielce”. Czytałam kiedyś takie opowiadanie SF. Albo: „Tala, zdesperowana samotna matka dziecka, zaczyna pracę w ludzkiej mleczarni, gdzie młode matki odciągają mleko dla bogatych kobiet”. 

A i tak najlepiej urządziła mnie koleżanka, która zabrała na majówkowy wyjazd krakersy. Bardzo długo nie jadłam krakersów, zapomniałam, jakie są pyszne – no a teraz sobie PRZYPOMNIAŁAM i właśnie jestem w połowie drugiego opakowania. Czy to dobrze wróży rozmiarowi mojej dupy? No pomyślmy.

Najgorzej, że ocieplenia na horyzoncie jakoś nie widać.

O BARDZO NAGŁYM KOŃCU MAJÓWKI

Majówka, majówka i po majówce – kalendarzowo i pogodowo. Za oknem listopad, w kalendarzu poniedziałek, a mieliśmy taki koniec wyjazdu majowego, że będzie mi się śnił po nocach jeszcze długo.

Byliśmy w Borach Tucholskich, gdzie z założenia jest przepięknie, a jeszcze we wsi co stacjonujemy wysiali  rzepak PO HORYZONT. I nie dość, że to wygląda, to jeszcze pachnie – i człowiek chodził taki oczadziały i robił zdjęcia temu pohoryzontu, bo to jest naprawdę niesamowity widok – i z daleka, i z bliska. Tak, oczywiście, że cykałyśmy sobie fotki w rzepaku, ale odpowiedzialnie i po ścieżce. Żaden rzepak nie został pozbawiony życia podczas fotografowania (na stojąco, bez tarzania się, kucania i tym podobnych nieodpowiedzialnych zachowań).

A na dodatek obok był kanał Brdy i kaczki gągole. Tyle lat przeżyłam i nie miałam POJĘCIA BLADEGO, że mamy u nas w kraju taką piękną kaczkę, właściwie gabarytowo trzy czwarte kaczki i na dodatek czarno – białe. Wyglądają bardzo ładnie i stylowo, taki przedwojenny Paryż, powiedziałabym – totalnie widzę je nad Sekwaną, jak gardzą rzucaną bagietką. A mój mąż jak zwykle serwował trudne zagadnienia, jak na przykład – jakiej płci był ptak drapieżny, którego widzieliśmy kiedy polował (no ciekawe, jak z takiej odległości sprawdzić ptaku płeć – ma cycki? Za daleko żeby zauważyć, poza tym ptaki nie mają cycków, tylko piersi). 

I była piękna pogoda, tylko jakoś coraz gorzej znoszę łowienie ryb dla rozrywki. Nawet tych robaków mi szkoda (dowiedziałam się, że importujemy ochotkę – już naprawdę, NAPRAWDĘ ten świat spłonie, jeśli opłaca się wozić z zagranicy robale w pudełkach), a dżdżownic to już w ogóle, chociaż to nie dżdżownica, tylko dendrobena i jako taka stanowi gatunek obcy. Ale wygląda znajomo. (Faceci pojechali na zakupy i spytali się, czy coś chcemy – na co my, żeby nam kupili coś ładnego. Po powrocie pytamy, co dla nas mają, a te gady „Dżdżownice. Chcecie długą czy krótką?”).

A zakończenie wyjazdu było z mocnym pierdolnięciem, bo na lokalnym SOR (który podobno w ogóle nie wygląda jak w amerykańskich serialach).

Wyszło wznowienie opowiadań Henry’ego Kuttnera – z czego się bardzo cieszę, bo stare wydania mam częściowo poszarpane, a częściowo gdzieś zniknięte. I ja patrzę, a w nowym wydaniu Lible są Lybblesami i mówią „Świat jest mój” zamiast „Świat należy do mnie”! No po prostu – SKANDAL. No już dobrze, niech będą te Lybblesy, ale „Świat jest mój” w ogóle nie brzmi. W ogóle! „Świat należy do mnie” było o wiele, wiele, wiele, wiele lepsze i powinno zostać. 

W ogóle z niczym nie nadążam ostatnio, Drogi Pamiętniku. Nawet nie wiem, co nowego w serialach (zakończenie „Białego Lotosu” mnie wkurwiło – rozumiem, że ten serial ma właśnie takie przesłanie, a nie inne, ale i tak się zdenerwowałam).