O KONCU SWIATA NADCIAGAJĄCYM

Dobra. DOIGRALIŚCIE SIĘ. Mówiłam, ze idzie koniec swiata, to nikt mnie nie słuchał. I co? I MIAŁAM RACJĘ!

Wygraliśmy w noge z Portugalia wczoraj!

No jeśli to nie jest ZNAK końca świata, to ja się pytam, CO.

Ja tam czekam na deszcz żab, szarańczę i Żyda Wiecznego Tułacza z kobzą.

A Cashew mi się sniła, bo jutro jade do Poznania! (jeśli oczywiście BĘDZIE JAKIES JUTRO, prawda).

Boli mnie brzuch od rana, drogi pamiętniku – zżarłam wczoraj duży worek ryżu i jakis kilogram surowej ryby. Choc w obliczu nadciągającego Końca to oczywiście nieistotne. Ide robić sudoku i rachunek sumienia.

PS. Proszę bardzo, kolejny dowód, mijam na korytarzu koleżankę, a ona mówi „Tylko skąd wziąć mątwy?…”.

NIE WIEM… O JESIENI CHYBA?

Kupiłam wczoraj książkę…
TAAAAAAK WIEM, do końca października miałam nie kupowac książek. TRUDNO – STAŁO SIĘ. Nie mogłam nie kupic, bo to nowa Marian Keyes. „Wakacje Rachel”.

Łyknęłam wczoraj 350 stron (jeszcze ze 200 mi zostało, bo Marian się postarała i napisała grubą książkę- uwielbiam grube ksiązki).

No ja wiem. Nie jest to Proust (stary safanduła, notabene), ale nic na to nie poradzę, że ta babka tak do mnie trafia.

Lekko zamroczona lektura wysiadłam na swojej stacyjce z PKP. Była wlasnie „magic hour” – ta pora, za która przepadają hollywoodzcy operatorzy, bo światło jest takie wyraziste, tuz przed zachodem słońca. Cały Żyrardów pachniał dymem palonych liści i jabłkami. Nie ma tego nigdzie poza małymi miasteczkami. Nie umiałabym mieszkac gdzie indziej. Najwyraźniej jestem małomiasteczkowa.

Sniła mi się Cashew 🙂

O DŁUGOPISIE

Troche bylam niesprawiedliwa dla tego weekendu, albowiem zupełnie zapomniałam, ze znalazłam długopis, który już uważałam za zagubiony i utracony na wieki. Tak, wiem, że mam cztery miliardy długopisów, ale TEN BYŁ SZCZEGÓLNY, kupiłam go sobie na Maderze i w ogóle. I zgubiłam. A przynajmniej tak mi się wydawało – do soboty.

Kiedy to wywlokłam z szafy torebkę (mam trzy miliardy torebek) (dobra, mam świra na punkcie: – długopisów, – torebek, – książek), otwieram ja celem wypełnienia treścią, a tam… w kieszonce… Mój długopisik! Zaginiony, opłakany i wspominany rzewnie – leży sobie JAK GDYBY NIGDY NIC, padalec jeden! Wybaczyłam mu, ale żeby mi to było ostatni raz.

(Choć oczywiście jest jeszcze taka opcja, że zbliża się koniec świata; było takie opowiadanie Connie Willis o końcu świata i że wtedy odnajdują się wszystkie przedmioty, które zaginęły; co prawda, długopis to jednak nie Graal, ale bo to wiadomo w dzisiejszych czasach?…)

Poza tym dopadły mnie przemyślenia na motywach, dlaczego zawsze rzucają się na mnie ekspedientki, jak wchodze do sklepu z ciuchami. Inne baby chodzą sobie po sklepie luzem i nikt się ich nie czepia, ja – tylko wejdę – już na mnie wisi co najmniej jedna, a czasem kilka sprzedawczyń. Chyba po prostu wyglądam na taka, która kupi byle co, żeby tylko dac jej spokój (owszem, kilka razy mi się zdarzyło).

Postanowiłam sobie, że następnym razem, jak przyleci do mnie taka i zapyta „Czy mogę pani w czyms pomóc?” to jej odpowiem: „Może pani. Chcę w tej chwili być wysoką, pewna siebie brunetką z dużym biustem, długimi nogami, bardzo długimi paznokciami, tytułem wicemiss Polski, nie bać się prowadzić samochodu po Warszawie oraz mieć doktorat z fizyki. Proszę mi to przynieść do przymierzalni, rozmiar 34. Ciap ciap!”

Cos podejrzanie optymistyczne horoskopy mam ostatnio. JAK NIC JESTEM INWIGILOWANA.

O CHOREJ MELI I EGZORCYZMACH

Do chrzanu z takimi weekendami.

Melania Scarlett jest chora. Leży płasko i się trzęsie (acz daje się łaskawie poczęstować polędwicą wołową). N. woził ja po klinikach – miała więcej badań przez te 2 dni, niż ja w ciągu ostatnich 10 lat.

Tak to bywa, moje panie. My w domu robimy wołowinę z kurkami dla naszych mężów, a oni co? Wożą suki po lekarzach.

Kupiłam sobie wobec powyższego książkę o egzorcyzmach.

O KONSUMPCJONISTYCZNYM POPOLUDNIU

Jadąc wczoraj do Zebry, w autobusie miejskim podrywało mnie trzech 19-latków.
Bardzo mnie to zbudowało, drogi pamiętniku. Nie powiedziałam im „Drodzy chłopcy, gdybym była odrobine bardziej operatywna jakiś czas temu, mogłabym być wasza matką” (taka prawda). Wysiadłam w świetnym humorze i pooooooooooszłyśmyyyyyy! W długą.

Najpierw ja sweterek.
Później ona sweterek.
Następnie ja jej gacie z brokatem, no to ona mi – cien Art Deco (z brokatem as well).

Po czym poczułyśmy się wyczerpane tym wszystkim… Światem, konsumpcjonizmem, czeską flagą przyczepiona przez nasz boski MSZ rosyjskiej delegacji… więc udałyśmy się na najlepsze kluski na świecie.

Najlepsze kluski na świecie serwują w knajpce Va Bene i nazywaja się Al Fredo.
Odkąd je piewszy raz zjadłam, śnia mi się po nocach. Sos jest śmietanowy z parmezanem, suszonymi pomidorami i prosciutto. Na moje oko także z odrobina balsamico. Zaprawdę powiadam państwu, kto raz spróbuje, do końca życia jest niewolnikiem kluski Al Fredo. Ja już jestem i zapraszam do klubu.

Następnie do Va Bene wpadł, metoda diabła tasmańskiego z kreskówek Warner Bros, mój niepowtarzalny małżonek i rozłożył na stole 1,6 metra kwadratowego sprzętu elektronicznego i uroczy wieczór dobiegł końca („No kończ już to wino! Pij szybciej! Ile wy możecie gadać” – owszem, możemy).

To co?
Po bąblu i do roboty, nes pa?…

PS. O MASZ CI LOS – na Pudelku donoszą, że Brad Pitt może wraca do Jennifer Aniston! JAK JA TO PRZEWIDZIAŁAM. Tylko co Jennifer na to?… Pozwoli mu wrócic, wiedząc, że nic już nie będzie takie samo?… Strasznie ją lubię. TRZYMAJ SIĘ PĘDZLA, MAŁA!

PSPS. Nie sądzicie, że jesień to idealny sezon na Casablankę?… „Ze wszystkich knajp na świecie musiała wybrać właśnie tę…”

THESE FOOLISH THINGS REMIND ME OF YOU

Jesień pełna gebą.
Jesień jest bardzo romantyczna i w ogóle smooth jazz, natomiast z wad jesieni wymieniłabym muszki owocówki (drosophila melanogaster).

Siadam sobie wieczorem z lampką wina, żeby odetchnąć… Po 5 sekundach w mojej lampce wina – ruch jak na Marszałkowskiej.

Z uwagi na fakt, że jestem dobra (ukochana Woltera była „piekna i dobra”, ale do tego drugiego członu osobiście potrzebuje właściwego oświetlenia), to ja te muchy ratuję. Wyciągam je z wina i susze im skrzydełka na serwetce. A one? Ledwo wyschną – ZZZZZIU! Z powrotem do kieliszka. Przysięgam, parę dni temu trafiła mi się taka franca, że TRZY RAZY wpadała mi do wina, ledwo obeschła – CHLUP! Po najkrótszej trajektorii. Pijaczka cholerna.

Z królestwa zwierząt to nadal mamy tego kota z piekła rodem, który zakochał się w N. Kot jest bardzo rasowy – do połowy jest persem, a od połowy sjamem. Mi jest troche słabo na jego widok, bo wygląda jak pozszywany z kawałków, jak z najgorszego horroru Kinga, więc generalnie przed nim uciekam. Natomiast nieuchronnie zbliża się ta chwila, kiedy trzeba będzie ustalic nadzór właścicielski nad kotem, bo przecież zima idzie, i nie wiem, co zrobię, jeśli się okaże, że na wielkiej loterii życia kot przypadnie NAM. Naprawdę nie wiem. Może po prostu na noc będę go przykuwać kajdankami do kaloryfera?… CHYBA BYM UMARŁA, gdybym się obudziła w nocy i odkryła, że LEŻY OBOK MNIE NA PODUSZCE.

Pozostając przy wynalazkach szatana, polecam BĄBLE. Rąbałam wczoraj w bable chyba ze 2 godziny i później miałam powidok kolorowych kulek. Nie można się od nich oderwać, uprzedzam. Autor gry powinien spędzić resztę życia w więzieniu (z chłopakami z Prison Break 😉 )

Na zakończenie, jako wielbicielka piłki nożnej, pozwole sobie podac za Baszem: „Poszukiwany trener ktory awansuje z Polska druzyna. Dodatkowe wymagania: chodzenie po wodzie, zamiana wody w wino”.

Miłego dnia!

A NA PUDELKU BRODZIK W CIĄZY

Noooooooo wczoraj to już było UKORONOWANIE WSZYSTKIEGO, 11 godzin w małej konferencyjej salce bez okna. Za to serwowano delicje szampańskie (to Wedel, oczywiście).

Wyszłam stamtąd wlokąc za sobą długi, postrzępiony ogon.

Po czym kolega małżonek N. postawił mi przed nosem swojego laptopa: „Zobacz, COS NACISNĄŁĘM i tak mi się zrobiło! I nie umiem tego zmienić. WEŹ MI TO NAPRAW!” – co zatem widzę? Obraz na ekranie przekręcony o 270 stopni.

Naprawiłam. Choc sterowanie kursorem przy pomocy panelu przypominało mi doświadczenie związane z zejściem pod pokład na jachcie albo patrzeniem na karuzelę – lekko szalał mi błędnik (JAK ja kiedys mogłam jeździć na karuzeli, to naprawdę, naprawde… słabo mi się robi na sama myśl).

Nobla z fizyki przyznali za promieniowanie tła, a dzis dzień opieki nad zwierzętami.
Muszę zadzwonić z życzeniami do Melanii.

O TYM, ZE NIE PODOBAL MI SIE JEDNAK TEN ALLEN

No dobra. Obejrzałam tego nowego Allena.
JEST TO STRASZNA KICHA. Straszna. Leży mi na żoładku jak pewnego razu knedel ze śliwką, który męczył mnie tydzień (od tamtego czasu nie jem knedli).

W ogóle po pierwsze nie rozumiem przesłania. Film się kończy tak na maksa bez sensu, że normalnie nie wiem, czy reżyserowi się tasma skończyła NAGLE, czy ze studia go wypedzili, bo już w kolejce czekał Spielberg, czy co. I w ogóle, o czym ten film ma być? Jaki z niego wynika morał? Ze Szreka to wiem, jaki wynika morał, z „Uciekających kurczaków” tez wiem, a tu nic – za cholerę. Nie wiem o co chodzi. Może mi ktoś wytłumaczy („Mullholand Drive” tez nie wiedziałam, ale mi wytłumaczono).

Po drugie – po tym filmie NIE ZOSTAŁYBYSMY ze Scarlett przyjaciółkami.
Scarlett jest KIEPSKA w tym filmie.

Na początku – owszem, boska, w tej białej sukience przy stole do pingponga. A później już nie. Normalna tłustawa zdzira z za bardzo rozjaśnionymi włosami (widziałyście to, moje panie?… BOCZKI jej się wylewają z dżinsów!… Nie jest to co prawda aż tak malownicze, jak tyłek Jennifer Lopez z profilu w „Out of sight”, ale i tak WARTO).

Dobra, wiem. WSZYSCY mi mówili, ze nowy Allen jest słaby, a ja nie wierzyłam. OK. Wsadziłam mu rękę do łokcia w rane i przekonałam się empirycznie, że tak powiem.

Jaki z tego morał?
Nie żenić się z własnymi córkami, ot co.

PS. Czy zakupiłam mężowi CKM?… Otóż, NIE ZAKUPIŁAM! Zapomniałam. O ja gapcio. Ahahah. SAM SOBIE KUPIŁ – w niedzielę. Już go miałam zacząć dusić, gdy podarował CKM-a, nie rozpakowawszy go, mojemu ojcu. HA! POWIEM MATCE.