W piątek oglądaliśmy z N. „Vinci 2”, a dwa dni później Luwr okradli. PRZYPADEK?…
(Żartuję, oczywiście – po co panu Robertowi Więckiewiczowi klejnoty Napoleona?).
N. stwierdził, że film jak pod niego skrojony, bo Japonia, Hiszpania i jamniki.
W ogóle piątek był jakiś taki męczący, bo zjadłam KFC pierwszy raz od niepamiętamkiedy, wszystko dlatego, że otworzyli nam lokalnie w Żyrardowie, no to musiałam zainaugurować. Bolał mnie brzuch całą noc i zamiast spać, analizowałam szczegółowo swój życiorys. Nieprędko znowu się tam pojawię, tym bardziej, że kiedyś to chyba było mniej słone. Zazwyczaj mnie po spożyciu KFC brzuch bolał, ale żeby AŻ TAK?… A na dodatek zadzwoniła moja ciotka, że słucha konkursu chopinowskiego i od dwóch dni bez przerwy jej grają marsz pogrzebowy i ona w związku z tym ma czarne myśli. Poradziłam, żeby się przerzuciła na seriale tureckie i chyba to zrobiła, bo w niedzielę rano już była znacznie weselsza.
Atropos Netflixa – obejrzałam wczoraj pierwszy odcinek „Zwierza”, hiszpański serial – komedia o weterynarzu, akcja rozgrywa się w Galicji. Główny bohater ma poglądy oraz mówi zupełnie jak nasz przyjaciel, nawet głos ma bardzo podobny, łzy mi poleciały ze śmiechu, jak przyjmował psa z dysleksją.
W ramach nadrabiania lektur wróciłam do Richarda Osmana i czytam „Człowieka, który umarł dwa razy”. Jak na powieść o urokliwym klimacie z komediowym zabarwieniem, trochę za dużo trupów (i to takich, których nie chcielibyśmy trupami widzieć). No nie wiem. Ale kolejne części leżą na stercie do przeczytania, tak zwanej kupce wstydu, to już muszę się za nie zabrać, bo w końcu się na mnie zawali i przygniecie. Ciekawe, czy zamierzają zrobić film z kolejnej części, skoro w pierwszej aresztowali Bogdana, a w drugiej Bogdan żywo bierze udział w akcji.
Oglądam sklepy internetowe i nic mi się nie podoba – wszędzie buraczki, brązy i butelkowa zieleń, same nie moje kolory. I BARDZO DOBRZE – i tak niczego nie potrzebuję i nic już mi się nie zmieści w szafie. No dobra, jedne flanelowe spodnie w kratkę na otarcie łez, ale były bardzo przecenione. I w gumkę. W taką pogodę chyba każdy potrzebuje flanelowych spodni w kratę.
Moja ulubiona pani, która kupuje mystery boxy i palety nieodebranych przesyłek, używa słowa „snazzy”. Świetne słowo, wcześniej go nie znałam, a teraz już tak i czuję, że bardzo mi się przyda.
Zrobiłam wczoraj naprawdę dobrą zupę z gąsek i jestem z siebie bardzo dumna. Czy w nagrodę mogę teraz nie gotować przez cały tydzień?…
PS. Dostałam maila zatytułowanego “Odkryj uroki outdooru”. Ha. Hahhahahahahahh! Ha tfu.
Polecam Ci trzeci tom serii, bo tam Stephen pokazuje, co potrafi. Demencja, nie demencja – to jest człowiek z klasą i aż radość to czytać.
Też tak miałam z tym Chopinem. Moja mama oglądała, a że mieszka piętro niżej, to się dobrze po murach niosło. Spędziłam jeden wieczór z akompaniamentem, najpierw w kąpieli, gdzie się w związku z tym w ogóle na książce nie mogłam skupić, a potem w łóżku, gdzie już w ogóle mnie to wybiło z rytmu i długo spać nie mogłam. Także ten… dobrze chyba, że konkurs, konkurs i po konkursie.
Poza tym ciągle się gubię, bo mam wrażenie, że ostatnio czytam u Ciebie i o Koniach i o Cormoranie i sama już nie wiem, co miałam obejrzeć, a co przeczytać.
I czytać, i oglądać!
Oba seriale są zaskakująco wierne, a obsada tak genialna, że w ogóle nie wyobrażam sobie, żeby wyglądali inaczej.
Ja tak nie lubię Brosnana, a po Moblandzie to juz w ogóle nie mogę na niego patrzeć, że mi zobrzydził Czwartkowy klub zbrodni. Książki czytałam (nie wszystkie chyba) i wystarczy.
Jeśli chodzi o ekranizację Czwartkowego Klubu Zbrodni, to ja im wybaczam wszystko z wyjątkiem właśnie wrobienia Bogdana w zbrodnię i aresztowania (no, nie popisali się też biorąc do tej roli nie-Polaka). Chyba, że to był jakiś cliffhanger i w kolejnej części zostanie cudownie uniewinniony.