O TYM, ŻE PLAŻA I PO PLAŻY

Jestem dumna i wzruszona tegoroczną Nike – Elizę Kącką czytam i bardzo lubię od dawna, nie mogłam odżałować, kiedy zniknęła jej stronka „Halo? Pani Elizo?” z fejsa, a teraz dostała nagrodę za „Wczoraj byłaś zła na zielono”, którą kupiłam już dawno i w ogóle jakoś mam poczucie, że nareszcie się załapałam na jakiś mainstreamowy trend. No w końcu. Jak to powiadają w Małopolsce (podobno) – i nad twoim podwórkiem ptaszek w końcu się zesra.

Poza tym to jestem w nastroju dość błogim i opalonym (choć z umiarem – filtr 50-tka), bo byliśmy na wakacjach na Fuerteventurze. Tak, nudna jestem z tą Fuerteventurą, ale jak się znajdzie ideał, to się go trzyma. Niebo było błękitne, ocean granatowo – turkusowy, a temperatura w nocy 20 stopni. I mieliśmy takie postanowienie, że jedziemy dużo chodzić i jeść tylko ryby i sałatki. O czym przypomniałam N. pierwszego wieczora, kiedy na stół wjechał wielki talerz szynki.

Stwierdził, że szynka się nie liczy, bo jest bardzo cienko pokrojona i nie ma cholesterolu, a poza tym trzeba wspierać biznesy lokalne. No, akurat ten biznes lokalny od szynki to radzi sobie całkiem nieźle – malutki bar przy uliczce ma ciągle zajęte stoliki i czasem trzeba zrobić kilka okrążeń, żeby się jakiś zwolnił. W dodatku prowadzi go facet z żoną i jak jest sam i on obsługuje, to się czeka i czeka i czeka, bo on potrafi tylko jedną czynność naraz i robią się poważne zatory związane z brakiem napojów na stoliku. A jak przychodzi jego żona, to rozwiązuje cały korek w dwadzieścia sekund. 

I czytam „Joe Country” – kolejny tom Kulawych koni, i jest wspaniały po prostu. Chociaż język nie należy do najprostszych (ach, te wyrafinowane rozmowy Lamba i Taverner, na przykład co to jest „supercalifragilistickfuckmealadocious”?), to czyta się świetnie i mam ochotę notować riposty. Tylko niby gdzie je wykorzystam?

No w każdym razie wróciliśmy na zimne łono ojczyzny, chociaż przynajmniej nie leje i nie ma przymrozków w nocy, dobre i to. A N. się denerwuje, że na lotnisku jest knajpa niby serwująca kuchnię polską, a nazywa się „Bijanka”. No czy to jest polska nazwa? Powinna być „Kijanka”. 

4 odpowiedzi na “O TYM, ŻE PLAŻA I PO PLAŻY”

    • O proszę, to super ciekawe!
      Mleko, migdały, galareta – OK, to mniej więcej pasuje, u Ćwierczakiewiczowej były przepisy na migdałowe galaretki mleczne (albo w “Kucharzu warszawskim”).
      ALE ROSÓŁ DO TEGO?…

  1. W Biajance jadamy (i nie oszukujmy się pijemy też;) regularnie przed wylotem z Polski do domu i też już się nie raz nad nazwą zastanawiałam, myślałam, że tylko ja tak mam. Mój mąż na tyle niuansów języka polskiego nie zna, żeby się do refleksji dołączyć;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*