Co ja wczoraj miałam.
Bardzo proszę, żeby mi skopać dupę,
skopać dupę
oraz skopać dupę, ale to tak PORZĄDNIE, żeby mi się wydzieliło dużo adrenaliny, która jak wiadomo wspomaga pamięć długoterminową, i żebym sobie ZAPAMIĘTAŁA NA ZAWSZE: NIE DAWAĆ PSU Z LUDZKIEGO TALERZA. Żeby nie wiem jak się tarzała, błagała, jęczała i wypalała w człowieku dziurki oczkami.
Albowiem poczęstowałam pieska gulaszem zeskrobanym z zamówionych placków ziemniaczanych po tak zwanym zbójnicku. Gulasz charakteryzował się takim brązowym sosem, którego nigdy mi się nie udało wyprodukować ani zaobserwować w realiach domowego gotowania, a w którym gastronomia się specjalizuje. Nie wiem, co w tym sosie jest, ale sądząc z tego, co sobą reprezentował pies następnego dnia, to CHYBA CO NAJMNIEJ NAPALM. I to ZGNIŁY.
Pies miał sraczkę. Biedna była bardzo, nie chciała jeść ani pić, ale to jeszcze nic. Najlepsze było, jak pod wieczór zaczęło jej jeździć w kiszkach. Nigdy, PRZENIGDY nie słyszałam takiego koncertu z psiego brzucha!… N. w delegacji, u psa w jelitach górniczo – hutnicza orkiestra dęta, a ja na skraju zawału. Czyli standard.
Oczywiście pognałam szukać wsparcia w internecie („przelewanie się i bulgotanie w jelitach u psa bardzo głośne”). Jest to okazało się problem częstszy, niżby się mogło wydawać („Mojemu psu tak głośno bulgocze w brzuchu, że nie możemy z mężem spać”), tylko do tej pory nam się nie przytrafiło. U jednej pani weterynarz polecił dać psu espumisan. No to jesteśmy w domu. Wetknęłam Szczypawce espumisan i poprawiłam strzykawką wygazowanej coca coli do pyska. Grało jeszcze z godzinę, spała grzecznie, dziś od rana rozrabia. Uff.
Miała być notka o tym dozorcy w muzeum w USA, co go zamknęli za seks z mumią sprzed 2500 lat (zawsze mnie zadziwiał męski gust i nie rozumiałam, dlaczego niektóre panie maja szalone powodzenie), no ale niestety wyczerpały mnie psie flaki.
I na dodatek śnieg pada. Tulipanom już wyrosły uszy na pięć centymetrów wysokie, a tu śnieg!… Nie ma sprawiedliwości na świecie ani niczego innego.
Haha, końcówka notki jest świetna 🙂 O co chodzi z tym dozorcą? Troszkę mnie omija, bo w ALBAR mam straaasznie dużo roboty, ale bardzo bym chciała wiedzieć o co chodzi z tą mumią. Tak po prostu w godzinach pracy zabrał mumię do toalety? Haha 🙂
Niektóre psiaki niestety mogą się żywić tylko typowo psim jedzeniem… W mojej rodzinie jest taki jeden psiak, który ma rewolucje po każdej innej przekąsce…
Mojej też gra w jelitach. Najczęściej nad ranem, ale obstawiam, że to z głodu. A to labiszon na diecie. Ale muszę się pochwalić, że odchudziłam ją o 6 kg od czerwca. Pani Wet mega dumna 😀
Za to jak pies zostaje na “wakacjach u dziadka”, to po powrocie wygląda jak baryła – brzuch większy niż klata i ma mega sensacje żołądkowe 🙁
Do tego on komentuje: co ona taka gruba?
Nie cierpię tego! Za każdym razem sobie powtarzam, że została tam ostatni raz…
Ale o dozorcy z mumią musi być, koniecznie! Czekam 🙂
Uuu,no tak. Mąż to dość przewlekłe schorzenie, ciężkie do wyleczenia.
To w takim razie zamiast skopac tylek, lepiej następnym razem podziel się ze Szczypawka sosikiem tuż przed powrotem N. do domu, tak zeby jemu przypadla niewątpliwa przyjemnosc sprzatania…
Fafik jest jednak bardziej przywyczajony do naszego jedzenia, ale po sosach też ma sensacje. Takie smrodliwe bąki puszcza, że pilnujemy się nawzajem, żeby mu nie dawać tych sosów.
We flakach też mu sie głośno raz przelewało, ale nie wpadłabym na podanie mu wygazowanej coli 🙂 zwłaszcza, że musiałabym po nią iść specjalnie do sklepu.
Bardzo Cię proszę, żebyś jednak nie zapomniała poświęcić następnej notki tej mumii.
Podejrzewam, ze w tych knajpianych sosach to tyle “polepszaczy”, ze psi żołądek nieprzyzwyczajony i nie zahartowany (takim KFC na przykład :P) mógł nie dać rady, a w domowych sosach to bywa cebula, która psom może szkodzić.
Ale w ogóle, barb, z tego co piszesz to Szczypawka dość często ma jakieś sensacje żołądkowe, nie myśleliście żeby weta zapytać o to? Inna sprawa, że z opisów wynika, że psina dostaje bardzo różne jedzenie – od surowizny po gotowe karmy, a gdzieś czytałam, że dla psa lepiej, żeby miał jeden rodzaj jedzenia, a jeśli się zmienia sposób żywienia to lepiej to robić stopniowo, żeby psi żołądek miał czas się przyzwyczaić.
Psina dostaje gotowe karmy z puszek plus chrupki ORAZ jest mój mąż. Od którego dostaje wszystko co chce, BO SIĘ PATRZY. Wszystkim się z nią podzieli. Oraz specjalnie dla niej kupuje wołowe kotlety i serwuje jej sparzone gorącą wodą albo obgotowane.
Jak zdążę, to wrzeszczę, zabieram, chowam, wyrzucam. Ale nie zawsze zdążę.
Rozmowy i argumenty nie działają, BO PIES SIĘ PATRZY.
U nas to ja robię za strażnika psiej diety i pilnuję jak jastrząb wydzielania misek, gryzaków i nagródek szkoleniowych, żeby nasze żarłoczne małe bestie wciąż były smukłe, umięśnione i zdrowe bez żadnych sensacji. Mimo zamiłowania do psów jestem też kompletnie niewyżebrywalny, choćby całe stado smutnych spanieli przy mnie siedziało (dlatego też nasze psy przy mnie jedzącym/przygotowującym jedzenie nigdy nie siedzą, bo im się nie opłaca złazić z sofy). Za to mieszkająca z nami starsza pani o szczerozłotym sercu i zerowej wiedzy o psach nieba i talerza by im przychyliła, co nasze piekielnie inteligentne i dominujące cwaniaki wykorzystują i robią z nią, co chcą. A raczej próbują, bo po licznych rozmowach, perswazjach, próbach nauczenia, jak z tymi nicponiami postępować – bezskutecznych – poddałem się i po prostu pilnuję ich razem jak dzieci. BO PRZECIEŻ ONE PATRZĄ, TAKIE BIEDNE!