Żeby mi wszystko w życiu tak wychodziło, jak pędzlaki!…
Umiem wyhodowac pędzlaka na dowolnym podłożu. Spaghetti, pieczywo tostowe, twarożek – do wyboru, do koloru. Wystarczy, że postawię cos na chwile w kątku, odwrócę się plecami, chrząknę – i wua la! Natychmiast pokrywa się przepięknym, delikatnym kożuszkiem w kolorze szmaragdowym, szafranowym albo bielutkim i delikatnym, jak moje buty Emu od środka.
Taką mam tajemnicza MOC.
Na przykład, dwa dni temu wyhodowałam na tzatzikach TAKI OKAZ, że zastanawialiśmy się z N., czy by nie zadzwonić do Szwajcarii, bo wyglądał mega profesjonalnie. Wyglądał na taki szczep, co to poradzi sobie z AIDS i ebola i kto wie, czy nie SARS (chociaż SARS leczy się, z tego co pamiętam z South Parku, rosołem, aspiryna i Sprite). Z DRUGIEJ JEDNAK STRONY, jeśli by się okazało, że faktycznie szczep jest magiczny i wyprodukowałam nowy antybiotyk i laboratoria Roche zażycza sobie, żebym im tego dostarczała DWIE TONY DZIENNIE, to przepraszam, ale ja już nie wyrobię. Już i tak na nic nie mam czasu. Tak, ze po prostu go wywaliłam. TRUDNO. Być może ludzkośc straciła jedyną w swoim rodzaju szansę… troche mnie to nie rusza.
Śniło mi się, że byliśmy z N. w chińskiej restauracji i on robił straszna awanturę.