O TYM, ŻE KAŻDY COŚ ZNALAZŁ, A JA ZNOWU NIE MAM CO CZYTAĆ

Wydrylowałam w sobotę wiaderko wiśni na nalewkę. SPINACZEM, ponieważ (robota kocha głupiego) drylownica rozrywa wiśnie i sok się marnuje, oraz sporo miąższu, a spinaczem się wyciąga pesteczkę przez naturalny otwór wiśni i ten niezmarnowany sok i miąższ nam zostaje do pysznej naleweczki, plus jest estetyczniej. Oraz DŁUŻEJ. Czy klęłam? Ależ. Ale tylko do pewnego momentu, później już mi było wszystko jedno. A następnego dnia bolały mnie dwie polędwiczki (wieprzowe) wzdłuż kręgosłupa. No ale zwłoki wiśni już pływają w wyborowej i to najważniejsze.

N. przygalopował do mnie bardzo zadowolony, bo zaczął robić porządek w garażu i znalazł jakieś super wędki. „Jakie ja mam fajne wędki!” – nigdy w to nie wątpiłam; zawsze mi wyglądał na gościa, który ma fajne wędki, odkąd tylko go poznałam. W zasadzie tego samego dnia dokonałam podobnego odkrycia – znalazłam BARDZO fajne letnie kiecki, kupione nie pamiętam kiedy, ale jeszcze z metkami, idealne na gorące lato i nie wiem, dlaczego ich nie nosiłam do tej pory. Czas postawić tamę tej rozwydrzonej konsumpcji – a zatem z zadowoleniem witam modę na rozszerzane dżinsy 3/4 i obcisłe golfiki w poprzeczne paski; szanse że je zakupię są naprawdę mizerne, uff. (Ale moda na haftowane tuniki już wyrządziła szkody).

A później N. porządkował jeszcze przynęty i część jest jednak dość straszna. Na przykład bardzo naturalistyczne sztuczne białe robaki, które nie dość że obrzydliwe, to jeszcze bardzo dobrze imitują ruch. Oraz jakieś japońskie gumowe, nasmarowane czymś tłustym i wyglądające jak odcinki tasiemca. OHYZDA. Tak wyglądają blaski i cienie życia z wędkarzem pod jednym dachem.

Miałam się zacząć odchudzać do bikini, ale jak to zrobić, skoro N. wczoraj zaparkował obok gruzińskiej piekarni, co skończyło się chaczapuri ze szpinakiem oraz całym gruzińskim okrągłym plaskatym chlebkiem? W dodatku wyjechał (dziś o 4 rano) i zostawił mnie z tym chlebkiem samą? I już opierniczyłam jedną trzecią? Ja nie mam silnej woli i pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej bikini ma SILNY SPLOT i nie pęknie mi na dupie w najmniej spodziewanym momencie.

„Chmurdalia” już nie są takie porywające jak „Piaskowa góra”, ale i tak czytało się przyjemnie. A koleżanka mówi, że książka „Kształt wody” jest lepsza niż film, co mnie bardzo zdziwiło, bo książkę napisał reżyser na podstawie scenariusza. Świat jest zagadkowy, a ja znowu nie mam co czytać. Może już czas na lekturę klasyków, jak to robił dziadek Baltony? (Tylko żebym nie musiała czytać „Iliady” i „Odysei”, błagam, chyba nigdy tak nie ziewałam jak nad Homerem).

 

17 Replies to “O TYM, ŻE KAŻDY COŚ ZNALAZŁ, A JA ZNOWU NIE MAM CO CZYTAĆ”

  1. A czytalas IT? Tez ksiazke napisano na podstawie filmu, i tez jest lepsza.Nawet pies, ktory gdzies tam blaka sie na ekranie, ma osobowosc 😀 😀 .
    Pozdrawiam

  2. O tak, chaczapuri dzisiaj zostały zakupione i skonsumowane. Jak u Musierowicz – budyń z soczkiem, kakao z pianką i ptyś. Znaczy takie dobre.

  3. Zostanie w domu z pysznym chlebkiem = odkrycie nowego wymiaru we wlasnym zoladku.
    Rozumiemy sie siostro.

    Chaczapuri sa mi nieznane, ale z obrazków w internecie wynika, ze to calkiem jak turecki börek, wiec juz je kocham.

  4. Piekarnia gruzinska to zloooooo w najsmaczniejszej postaci!!! 🙂 Atakuje ja co weekend na hali Mirowskiej. Chaczapuri z fasola i wolowina mniam 🙂 A takze ser i szynka tez pycha… Chlebek ten z pieca plus maslo- silnej woli nie uswiadczysz… ale za to pieklo i szatany w gebie 🙂

    • O tak, jak nie przepadam za fasolą, tak to z wołowiną i fasolą jest PRZEEEEPYSZNE! Wszystkie zresztą są przepyszne, dobrze że N. tak rzadko ma po drodze do tej piekarni.
      (A chlebka już zjadłam połowę).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*