O DZIESIĄTEJ MUZIE

Najgorzej, że następne odcinki dopiero w czerwcu (matko jedyna, już za kilka dni czerwiec! Przecież ja oszaleję z tym czasem). Pierwsze dwa były takie nieśmiało – nostalgiczne (no dobra, gadające drzewo i ta szklana klatka), wzruszyłam się na widok dawnych bohaterów – starych znajomych, a z nowych – przepadam za Mathew Lillardem; za to w trzecim pooooszło! Spożyłam większość skórek przy paznokciach i jednak filmy Lyncha są moją miłością. A prawdziwa miłość – jak powiedziała Emma Thompson – trwa całe życie. I niech trwa.

Jakoś mnie ostatnio wzięło na kino SF, ale perełki w stylu „Moon” zdarzają się rzadko. Obejrzałam „Synchronicity” – może i dobry pomysł, ale baba w głównej roli żeńskiej tak mnie potwornie denerwowała, że nie mogłam się skupić na paradoksach, choć bardzo podobał mi się motyw, że jedną dźwignię laborant musi przekręcić w LEWO, bo jak się pomyli i da w PRAWO, to cały świat zostanie anihilowany. Czyli główny bohater – genialny fizyk umie wymyślić sposób na dostanie się do równoległej rzeczywistości, ale przerasta go zaprojektowanie przełącznika, który nie byłby niebezpieczny. Okej.

Następnie skusiłam się na „Horyzont zdarzeń” (bo Jason Isaacs) – no cóż, opuszczony statek kosmiczny, coś pomiędzy „Solaris” a „kurwa, panowie, coś nas zjada” – jakieś takie bez drugiego dna. No to jeszcze poprawiłam „Raportem z Europy”. Tu trzeba przyznać, że film jest fajnie zrobiony, ale po jaką cholerę wysłana została misja załogowa za ciężkie miliardy do pobrania próbki wody z amebą – chyba tylko po to, żeby kolejny raz wkurwić europejskiego podatnika (bo to jest europejska misja, ju noł). Teraz ostrzę sobie zęby na „Life” – podobno niezłe, ale zaczekam na jakąś choćby w przybliżeniu legalną dystrybucję.

A i tak najgorszym kosmicznym horrorem pozostaje wesele w najbliższą sobotę; najchętniej zaniosłabym zwolnienie od lekarza (najlepiej psychiatry, i to z kodem o konieczności hospitalizacji). A nowa fryzura? Byłaby znakomita dla kogoś, kto a) umie układać włosy oraz b) umie chodzić w rozpuszczonych. Mnie szlag trafia po trzech minutach, więc noszę ślimaka na czubku głowy, czyli po staremu. Stare habity umierają hardo, jak to mówią.

8 Replies to “O DZIESIĄTEJ MUZIE”

  1. Filmów tych jeszcze nie widziałam, ale może się skuszę i dołączę do kolejnych – DO OGLĄDNIĘCIA.
    Na razie skończyliśmy ‘Władcę Pierścieni’. I pora na ‘Hobbita’
    Pozdrawiam

      • (Może próbujesz jednocześnie patrzeć w obiektyw i widzieć co jest za nim? Zrozumiałe jak fotograf ciekawy, ale przy selfie? ;))
        Bardzo dobry fryz.
        Mnie się zamarzyło po kilkunastu latach zapuścić, żeby sobie jeszcze na starość móc związać włosy, przypiąć spineczkę itp. (a jak się mocniej ściągnie to i zmarszczki jakby mniejsze). Mam teraz połowę Twojej długości i nie ma mowy o kucyku bo wyglądam jak Shrunken Head z “Beetle Juice”… No i cały misterny plan w pi…u

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*