O SMALCU

 

Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka S jak „smalec”, wraz z O jak „Ojcowski Park Narodowy”.

 

Wracaliśmy z Krakowa przez Ojcowski Park Narodowy, gdzie nie sposób ominąć i nie zatrzymać się przy sympatycznie dymiących „grillach wiejskich”. I oprzeć się pokusie pożarcia kromki wiejskiego chleba (wielkości lądowiska dla helikoptera Black Hawk), posmarowanego szczodrze domowym smalcem. N. zżarł cała, ja – połowę. Łupnęły nas wątroby równiutko po dziesięciu minutach.

 

Nie wiem, z CZEGO był ten smalec, i chyba wolę tego nie wiedzieć, wiem natomiast, że swoje obchody 30-lecia miał daaawno za sobą. A kto wie, czy przodek właścicieli grilla nie namaszczał nim chudych piersi powstańców styczniowych w ochronie przed zimnem.

 

Zniszczył mnie ten smalec, zniszczył, wytarmosił, uszargał i wypluł.

 

Kraków przywitał nas transparentem „O-żyj i zwyciężaj”, więc już było wesoło. Następnie wystroiłam się na wyjście w balerinki – skrobipiętki, które obrały mi stopy prawie do białej kości, więc dotarłam z jednej strony do Placu Szczepańskiego, z drugiej – do Szerokiej i tyle było spacerów. Następnie spadł deszcz i padał już prawie ciągle. Dobrze, że bar „Wódka” mamy niejako drzwi w drzwi z hotelem.

 

Bar 13 – bardzo przyjemne miejsce na aperitif. Jedyny minus to taki, że bar sąsiaduje z jednej strony z piwniczką z winami (bdb), ale z drugiej – z delikatesami. Z akwarium, w którym siedzą homary ze spętanymi kleszczami. Miałam odruch „wykupmy je wszystkie i wypuszczę je na Rynku!”, niestety nie został przyjęty ze zrozumieniem, więc każdy łyczek wina stawał mi w gardle. Czułam na plecach ich spojrzenie („Ty skąpa suko bez serca! Wykup chociaż kobiety i dzieci!…”).

 

Na kolacje poszliśmy do „Diego i Bohumil” i to była decyzja dobra, mądra i smaczna. Koncepcja knajpy jest taka, że potrawy są czeskie i argentyńskie. Ale nie fjużn, broń Boże, tylko osobno. Są na przykład utopence (którego, of kors, wciągnęłam), świetne steki z argentyńskiej wołowiny i empanadas – kruche pieczone pierożki, nadziewane pikantnym mięsem albo kukurydza. Do tego argentyńskie wino, którym nasiąkłam jak gąbka. Miejsce bardzo.

 

I po co było żreć ten smalec?…

 

Dobrze przynajmniej, że Jack Bauer nareszcie zastrzelił Nine Myers, bo już normalnie sama szłam po pistolet.

 

A rano skonstatowałam, że przyszła jesień, a ja nie mam się w co ubrać.

 

11 Replies to “O SMALCU”

  1. Wszystko się zgadza. Pierwszą część trylogii sponsoruje wątroba, drugą kolana, trzecią oczy. Takie było założenie 🙂 Bo to przecież wersja soft, n’est ce pas ?

  2. Żołądek mam jak struś i zwykle strawię wszystko z kamieniami włącznie, więc ten smalec to NAPRAWDĘ musiało byc wyjątkowe świństwo, żeby mi zaszkodzić.

    Czy to świadczy o jego pozaziemskim pochodzeniu?… Tego nie wiem 🙂

    (Męski striptiz w cieplejsze dni do pooglądania nawet w centrum duzych miast, ale nie wiem, czy to podpada pod kategorie “kochaj”, raczej pod kategorię “Ała, moje oczy!…”)

  3. E tam, moim zdaniem wcale nie duży. Mogłabym tak samo :), tyle że u mnie… rozmiar 36 był raz jeden w zyciu i chyba nie wróci.

  4. ….. omatkojedyna….

    Barbarella, to nie jest możliwe, że ….
    masz ludzki układ pokarmowy ….
    bardzo Cię przepraszam, ale
    4 żołądki to chyba minimum !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*