JEST CIEPŁO I FAJNIE, TAK?

 

Zakochałam się w „Sumie naszych dni” Isabel Allende. Taka allendowska wersja „Wszystkie rodziny sa nienormalne”, a ja uwielbiam opowieści o nienormalnych rodzinach – moim zdaniem, innych nie ma, ale trzeba to umieć opisać. Piękna opowieść, w której 50-letnie (i starsze) kobiety maja kochanków i jest to na porządku dziennym, podczas przeprowadzki do kolejnego domu pakuje się i przenosi duchy, a rodzina rozrasta się, wchłaniając buddyjskie mniszki ogolone na palę, kolejne żony i mężów, a autorka ma ochotę na seks z Zorro. W międzyczasie mąż autorki pisze powieść o perwersyjnym karle, a przyjaciółka wyjeżdża z kochankiem na Bali, gdzie pewnej nocy spada na nich z sufitu coś włochatego, gorącego i wilgotnego i ucieka. Po czym ucieka także kochanek. Niektórzy faceci to miękka flanela.

 

A propos flanela: jest przecudowny upał, prawda? W Madrycie jest jeszcze dziesięć stopni więcej.

 

Żartowałam!… Dwanaście stopni.

 

W końcu Z JAKIEGOS POWODU wszystkie hotele mają promocyjną zniżkę.

 

W dodatku, nie dość, że w 40-stopniowym upale, to lądujemy jutro w samym środku meczu HISZPANIA – NIEMCY. Naprawdę lepiej trafić nie mogliśmy.

 

Spoko. Kupie sobie wachlarz i jakoś to będzie.

  

PS. Jeśli chodzi o kret – dwa nowe kopce przedwczoraj i dwa kolejne dziś od rana. N. zbiera się w sobie, widzę, jak mu szczęki chodzą. Szykuje coś naprawdę przepotwornego. Na razie nie pomogły słupek – wibratorek i czosnek w kopcach. Co teraz?… Czyżby wrząca smoła?…

 

O WCZORAJSZYM DNIU

 

Jeśli chodzi o obcasy, to dziś jestem w szmacianych espadrylach. No.

 

U fryzjera, a raczej fryzjerki, było bajecznie, w ogóle CAŁY wczorajszy dzień był bajeczny, może dlatego, że zaczął się o poranku aromatem w samochodzie. Bo mój ukochany mąż przywlókł świeżuteńkiego łososia z Mikoszewa. Świeżuteńki łosoś otrzymał porcję promieni słonecznych w nagrzanym do 40 stopni bagażniku, rozłożył się w przyspieszonym tempie jak hitlerowiec w trzeciej części Indiany Jonesa i zostawił po sobie subtelną aluzję. Na tyle subtelną, że błagałam wczoraj N., żebyśmy sprzedali ścierwowóz na części albo chociaż wypruli tapicerkę i wezwali egzorcystę.

 

Dziś jest trochę lepiej.

 

Później kłapał mi but, no a jeszcze później poszłam do fryzjerki. Uwielbiam ją, nie wiem, skąd ją wytrzasnęli, ale ewidentnie była zrobiona pode mnie. Przez godzinę wysłuchałam jej opowieści o:

– niebezpieczeństwach związanych z tipsami; jak to okropnie boli, kiedy ułamie się tips w połowie i odejdzie razem z ciałem, a następnie kiedy po zdjęciu tipsów okazuje się, że paznokcia pod spodem praktycznie biorąc nie ma i chodzi się później z żywym mięsem na wierzchu;

– sztucznych doczepianych włosach; zbyt tanie sztuczne włosy sa robione ze sznurka do snopowiązałek i odchodzą całymi pękami, nie można ich uczesać ani umyć, nosi się na głowie kokon Obcego, te drogie sa lepsze, ale też się plączą i zjeżdżają;

– sztucznych rzęsach wklejanych pomiędzy prawdziwe rzęsy, które później odpadają, niestety wraz z rzęsami właścicielki, i oczy zostają łyse. Można je później smarować specyfikami na porost rzęs, ale wie pani, rzęsy baaardzo powoli odrastają (no, teraz już wiem).

 

Siedziałam z wybałuszonymi z zachwytu oczami i czekałam na kolejne opowieści, na przykład „Wie pani, a mój szwagier tak wtedy szedł i odpadła mu ręka, więc się po nią schylił i wtedy odpadła mu noga!”, albo chociaż, że utnie mi ucho i kopnie pod szafkę. Ale niestety okazało się, że to już koniec, strzepnęła fartuch z mojej sierści i podziękowała. Naprawdę szkoda. Mam nadzieję, ze następnym razem tez na nią trafię.

 

Wieczór zrobił mi szwagier który przyjechał, napił się kawy i opowiedział o swoim współpracowniku, który przychodzi do roboty jak gwiazdor porno – popierdolić przez osiem godzin. Następnie pojechał liczyć nietoperze. No, niech moja siostra wróci z tego Manhattanu, będzie się tłumaczył z tych „nietoperzy”; ciekawe, czy mają duże cycki.

 

Tam w tym zakładzie fryzjerskim robią tez manicure. Chyba się skuszę; manikiurzystka tez może mieć niezłe historie do opowiedzenia.

 

OB CASY

Postanowiłam znowu zacząć chodzic na obcasach. To bardzo kobiece i w ogóle (przede wszystkim w ogóle). Kiedys cały czas chodziłam na takich obcasach, ze dzis mi słabo na samo wspomnienie. A teraz?… Ciapy a la łapcie z łyka. O nie. Tak byc nie może! Nie po to prababki paliły staniki, żebym ja teraz nie korzystała ze zdobyczy demokracji i panie tego nie chodziła na obcasach.

Kupiłam zatem odnosne obuwie.

I na przykład dziś. Mam buty na 15 cm obcasie, bardzo piękne. Mają jedną wadę: nie sa przeznaczone do chodzenia. Powinni do tych butów załączać lektykę, zaprzężoną w czterech postawnych rzymskich niewolników w pióropuszach, wysmarowanych oliwką. W dodatku lewy mi kłapie i noga mi odjeżdza.

Naprawdę, ile kobieta musi znieść, to naprawdę, naprawdę…

Naprawdę.