O NIE MOIM TYGODNIU ORAZ KROWIAKU

 

Wszechświat dał mi do zrozumienia, że nie będzie to MÓJ TYDZIEŃ – pierwsze co w poniedziałek od rana, to potłukłam dezodorant. Nowiutki. O umywalkę. I tak jeszcze nie najgorzej, bo słyszałam o przypadku, kiedy z półeczki w łazience spadły perfumy i przebiły dziurę w sedesie na wylot. No więc nie, umywalce nic się nie stało, tylko dezodorant poszedł w drzazgi.

No i tydzień moim nie jest, zaiste. Nie jest.

Mój mąż nawiózł ogród proszę sobie imaginować tak zwanym krowiakiem. Już nie chcę się wdawać w szczegółowy opis zapachu, który teraz spowija nasze włości, ale zapach to nic – jakie mamy muchy! Od razu widać, że nawóz żadna ściema, tylko prawdziwe granulowane krowie gówienko, prima sort palce lizać, muchy na nim idą wielkości piłek golfowych. Jedną jak walnęłam packą, to pół kuchni do sprzątania (oraz moje PTSD na widok jej rozwleczonych flaków).

Podsumowując: o tyle jestem od wywiezienia do psychiatryka (pokazuję, ile – b. mało).