O DYSKOMFORCIE I WYCIERANIU WODY MOPEM

 

Zupa chrzanowa – pyszna (a ja niezupowa jestem).

 

W meczu dolnopłuk – człowiek chwilowo 1:0 dla dolnopłuku i nie bacząc na dzień święty święcić, musiałam wycierać rozlane po kostki jezioro łabędzie. Kto z uszczelką wojuje, ten ma przekichane. Nanny Ogg miała cokolwiek racji, gdy pisała do Our Jason, że Higiena za granicą jest Skandaliczna, bo mają Wychodki Wewnątrz Domów. A jeszcze pamiętam wszak wakacje w Poroninie u gaździny, gdzie obok domu była stosowna drewniana komórka, po góralsku fantazyjnie rzeźbiona, w jednej połowie komórki znajdował się wychodek, a w drugiej – owce. I żadne dolnopłuki się nie psuły. Ja nie lubiłam za bardzo, bo pająków tam było strasznie dużo.

 

Zniechęcona jestem tą infrastruktura sanitarną. By nie rzec – rozczarowana.

 

O DŁUGOPISIE

 
Złamałam paznokieć do mięsa, ale przynajmniej przestało padać.


Śniła mi się jakaś osoba, która w trakcie rozmowy zadała mi pytanie „Czy masz długopis?”. Musiała to być całkiem obca mi osoba, bo nawet przelotni znajomi wiedzą, że JA ZAWSZE MAM DŁUGOPIS. A raczej – długopisy, w liczbie mnogiej; kiedyś o mały figiel nie wzięli mnie na osobistą na lotnisku, tyle miałam tych długopisów, może myśleli, że na pokładzie zręcznie skręcę z nich pocisk dalekiego zasięgu albo co. Uratowało mnie, że byłam jakby nie patrzeć z delegacją rządową (a po rządzie każdych głupot można się spodziewać, ale nie wynalazczości).A jak któregoś dnia przyszłam na zebranie bez moich 192836 kolorowych flamasterków, to dziewczyny na mnie nakrzyczały, ze jestem NIEPRZYGOTOWANA.

Czytam tę Tokarczuk, co Krokodyl przykazała i jest jak na razie bdb. A teraz dokonam ekspiacji: jest to moja pierwsza Tokarczuk! Chowałam do niej bowiem urazę od czasu, kiedy to jako studentka zaczęłam pracę w charakterze sekretarki i jedna dziewczyna od nas przyniosła gazetę z wywiadem z Tokarczuk, który się właśnie ukazał. I powiedziała „No bardzo ładnie jej wyszło z tą książką, zawsze była zdolna, ale chodziłam z nia do klasy w liceum i nie wiem, po co się odmłodziła, pfff”. I ja tez nie rozumiałam, po co, bo B. bez fałszowania rocznika była o wiele bardziej jazzy niż moje koleżanki ze studiów. I od tamtej pory nie wzięłam Tokarczuk do ręki, bo miała etykietkę Tej, Co Się w Gazecie Odmłodziła. Czyli skandal.

Ale dobra, dziesięć lat kary wystarczy. Czytam ten pług przez kości; jest manieryczna, ale do wytrzymania. A na okładce rzeczywiście wygląda MŁODO, więc może po prostu ma pakt z diabłem, zdarzają się takie osoby.

Mam super przepis na zupę chrzanową z forum na Gazecie (oni tam są dość snobistyczni, banują wszystkich uzywających mrozonek, sami hodują zioła i przekazują sobie drożdze z pokolenia na pokolenie, robią zakwasy i pieką chleb, ale przyznać trzeba, że przepisy mają naprawdę ciekawe i sprawdzone; acz korzenia chrzanu na zupę trzeć nie zamierzam, żeby to było jasne).

NIE BĄDŻ MARYŚ TAKI PSOTNIK, WYRZUĆŻE WON TEN SROMOTNIK

 

Powiem to powoli i wyraźnie, ale tylko raz, bo mnie szyja boli: w budowlance robią ludzie z fantazją.

 

Gdzie mi tam do nich.

Ja sobie najwyżej cos wyobrażę, głupio skojarzę, przedyskutuję sama ze sobą i tyle mojego. Nie, nie staję z nimi do zawodów nawet. Poza tym, oni mają duże maszyny.

 

Po kilkugodzinnym spotkaniu musiałam zjeść cos regenerującego. Posiłek, w którym nie zagościła ani jedna witamina.

 

Chociaż nie, jedna chyba była: szła o kulach brzegiem talerza, słaniając się, ale szybko ją rozgniotłam plastrem boczku ze śliwką. Nie będzie mi się szwendać po tłuszczu.

 

Poza tym co. Nuda, nuda. Deszcz pada. Spłuczka siąpi. Buty kupiłam, ale to dwa dni temu, więc się nie liczy (czym tak ładnie pachnie w Stradivariusie? Ja kcę takie perfumy. Ktoś wie, co to jest?)

 

Dostałam maila od kolegi, że kobiety dzielą się na dwa typy:
a)     
dobrze ubrane, oraz
b)      dobrze, że ubrane.

 

Ciekawe, czy chciał mi dać cos do zrozumienia.

(Tak, tak, oczywiście, że b!).

PS. Ale przed Pospieszalskim w Trójce to powinni jednak ostrzegać z tygodniowym wyprzedzeniem, bo naprawdę. Wyjechałabym na Kanary wtedy albo co.

O HEISENBERGU… ZASADNICZO


Bieżące wnioski weekendowe: mój mąż jest zywą ilustracją teorii nieoznaczoności (lub Pszczółki Mai: gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie). Wyglądam jednym oknem, drugim, trzecim, nie ma go. Drę się. Zjawia się w sekundę.

– Czego się drzesz? Przecież jestem.

Co oznacza, że w tym modelu ja pełnię role protonu. Stabilnego, przewidywalnego, ciągle w tym samym miejscu. Z masą. I coraz większą dupą.

Być może powinnam wyjrzeć czwartym oknem, ale żaluzje były zasłonięte.

– A dlacego wy macie tu zaluzje zasłonięte? – dopytywał się Franek Soskowy.

– Bo… (i weź tu kurwa wymyśl człowieku naprędce jakieś usprawiedliwienie własnego lenistwa i nie wyjdź na idiote przed czterolatkiem). Bo sąsiedzi by widzieli, co u nas się dzieje.

– No i co? – drąży czterolatek.

– No i by chcieli przyjść, jakby zobaczyli, że u nas jest tak fajnie.

– A wy nie chcecie, żeby przyszli?

– Nie.

– Dlacego?

– Bo my nienawidzimy ludzi – ratuje mnie z opresji mój mąż. Franek, o dziwo, przyjął wytłumaczenie jako zupełnie logiczne. Czyli jednak cos w tym jest, że dzieciom trzeba mówić prawdę.

(Ostatnio zwierzyłam się N. z chęci zakupu wycieraczki przed drzwi frontowe, takiej jak są z napisem WELCOME, tylko że z napisem bynajmniej SPIERDALAĆ. Śmiał się, choć to nie był do końca ŻART z mojej strony).

Chmurzy się. Powinnam uprać psa.

O ZWARIOWANYCH PLANACH NA WEEKEND

 

Jaki piękny dzien wczoraj był! I co? I dwie trzecie dnia minęło mi u notariusza. Tonęliśmy w aktach, przez chwilę nawet martwiłam się, żeby nie zażyczono sobie mojego aktu, na szczęście wystarczyły te urzędowe. Ale za to później siedziałam na tarasie do nocy i było ciepło. Jak również były wygłodniałe błonkoskrzydłe. Po takiej długiej zimie tyle komarów?… Ciekawe, czy gdybym im wystawiła kawałek kaszanki na talerzyku, to by się odczepiły.

Na długi weekend  nigdzie nie pojechaliśmy, choć przez chwilę były jakieś plany. Ale doszliśmy do wniosku, że kiedy wyjeżdżają wszyscy, to lepiej siedzieć w domu.

W domu jest fajnie, mam książki i filmy, i kino na całą ścianę, i ginger ale w lodówce, a nawet zrobiłam poziomkową galaretkę. A gdyby mi się nudziło (a to rzadkość, chyba ludziom z rozszczepieniem osobowości rzadko się nudzi, bo mają bogate i dynamiczne życie wewnętrzne), to zawsze mogę się zająć wypruwaniem metek z odzieży.

Na razie zrobiłam twarożek z rzodkiewką utartą na tarce (wraz z opuszkami palców, mogę się teraz włamać do banku, bo chwilowo nie mam linii papilarnych),a w najbliższej perspektywie rozważam mielone. Naprawdę szalona ze mnie krejzolka.