ZACZEKAJ SROCZKO – POSZŁO MI OCZKO!

 

Jem oliwę jak wściekła. Nie wiem, o co cho, ale aktualnie oliwa ze wszystkim i do wszystkiego. Do sukni wieczorowej też. Oliwi wampiryzm mnie dopadł. Nie podchodźcie za blisko, bo wyssę z was ostatnia kroplę oliwy!

 

Poza tym nuda, nuda i gobliny. Czytam Koontza takiego, co bohater chodzi i widzi gobliny. Niektórzy ludzie są mianowicie goblinami. I to niby ma być powieść science fiction?… Ja tez widze gobliny. N. mówi, że on też.

 

Horoskopy mnie wkurwiają. Pogoda mnie wkurwia.

 

Powinnam iść do fryzjera.

 

Powinnam również sobie PRZEMYŚLEC MOJE ZYCIE I DOKONANIA i wyciągnąć wnioski, kurwa mać.

 

Albo chociaż posprzątać łazienkę.

 

O TYM, ZE NIE MAM WIOSENNEJ TOREBKI

 

Dwie ciężarówki się stukli na katowickiej, w związku z czym korek, objazd, no i wykupili mi kanapki z jajkiem. Zjadłam pączka z cukrem. Moja dupa. MOJA DUPA!… Jak nie wejdę w sukienkę, to…

 

Albowiem za trzy tygodnie czeka mnie gala, na którą zakupiłam sukienkę, bo później by nie było albo coś. Z tym, że trochę zdenerwowana wypadłam z przymierzalni.

 

– Czy ze mną jest cos nie tak, czy z ta sukienką? – pytam się – Bo ODMAWIAM, po prostu NIE RPZYJMUJE do wiadomości, że tak się spasłam, że 36 w Simple jest dla mnie za małe! No więc CO z tą kiecką?

 

– Ale proszę pani! TO TAK MA BYĆ! Fason przy ciele! Prześlicznie leży! Właśnie tak! Idealnie!…

 

No, musze przyznać, że dziewczyny w Simple przeszły dobre szkolenie z radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych pt. „Wychodzi Tłusta i Wkurwiona Klientka z Przymierzalni”. Miały trochę panikę w oczach, ale dały radę.

 

Ślicznie srycznie, nie mogę przytyć ANI MILIMETRA, bo kiecka się na mnie opnie jak na baleronie. A TEGO BYŚMY NIE CHCIELI.

 

Proszę zatem odpowiednie służby, żeby zadbały o stan polskich dróg do czasu mojej gali, bo inaczej będą spontaniczne podpalenia siedzib Dyrekcji Generalnej Dróg i Autostrad. Naprawdę nie mogę sobie pozwolić na więcej pączków z cukrem.

 

Proszę, niech mi ktoś zablokuje internetowe księgarnie i antykwariaty. PROOOOOSZĘ!…

 

PS. W ogóle nie mogę trafić na wiosenną torebkę. Żadna do mnie nie przemawia. Nic a nic. No i co teraz?…

 

O PRZYRODZIE I PIEKNYCH CZASACH

 

Przyznam się od razu bez bicia (piany): Nie zrobiłam w ogrodzie nic. NIC. Nawet niespecjalnie tamże wyszłam. Sosko sadziła bzy i jakieś inne faramuszki, a ja – zaiste bynajmniej. Za co wysłuchuję od rana od małżonka.

 

A nie wychodzę, bo co wyjdę, to lądują na mnie komórki rozrodcze. Podoba mi się to średnio. Pęd do rozmnażania, tak ostatnio modny, na wiosnę jeszcze się potęguje, ale czy to oznacza, że mam chodzić cała w brzozowych gametach? Czy innych zarodnikach? Wole siedzieć i oglądać „Nip Tucka”, niż wystawiać się na atak nasienia zewsząd. Wyjdę na taras, jak florze się hormony uspokoją, bo naprawdę.

 

Chętnie za to odwiedza mnie fauna. Na przykład patrzę, a tu na ścianie koło kredensu siedzi sobie włochaty brązowy przyjemniaczek, rozpiętość nóg tak ze 40 centymetrów, i beka. Odbija mu się widać po obiedzie, bo zeżarł kota sąsiadów. Trochę potrwało, zanim N. znalazł słoik, do którego zwierzątko się zmieściło. Nawet nie krzyczałam. Podejrzewam, że mnie ten skurwiel po prostu zahipnotyzował, jak grzechotnik myszę.

 

– Dlaczego nie poszukaliście na niego kapcia zamiast słoika? – pyta mnie Hanka.

 

W sumie to najbardziej dlatego, że dopiero co było malowane i nie uśmiecha mi się kilka kilo mięsa rozmazanego na ścianie jadalni. Poza tym nie wiem, kto by się zajął rozbiorem tuszy i zamówieniem pojazdu do przewozu padłych zwierząt.

 

Natomiast mrówki wlazły do czajnika. Po co – tego nie wiem, ale podejrzewam, że wypiliśmy kilka BARDZO ZDROWYCH herbat z mrówkami. Mrówki są na reumatyzm, tak? Czy to pokrzywy?…

 

Naprawdę, przyroda potrafi człowiekowi dokuczyć i go zmęczyć.

Czy ja sieję na prawo i lewo moje komórki rozrodcze i sypię nimi po oczach i po stołach?…

Czy ja siedzę u kogoś na ścianie albo w czajniku?…

 

Natomiast kończę zapas Rodziewiczówny, hej, szkoda. Będzie mi brakowało tej rozwydrzonej i zdegenerowanej arystokracji, gnuśnego chłopstwa, awanturniczej szlachty, co wiecznie tylko przepijała lub przegrywała w karty majątki, w pocie czoła zapracowane przez siwego ojca, a co się trafił jakiś honorowy i szlachetny Stach, to zaraz go owijała dookoła palca jakaś rozpaskudzona hrabina Gizela, więc musiał sobie zawsze w łeb palnąć, no bo co. Dla odmiany, jak pracowita Elżunia, co chłopskim dzieciom buciki kupowała, to mąż – baronet ją lał i zdradzał z Idalią z sąsiedniego majątku.

 

Piękne to były czasy, piękne, jednak minęły bezpowrotnie i czas się zanurzyć w skandynawskie kryminały i tajemnicze morderstwa seryjne.

ZNOWU MAM NIEZŁY DOWCIP O KOCIE


Czy ja już wspominałam, że jestem mega spokojnym człowiekiem? Nie znoszę tłumu, hałasu, moje hobby to spanie, czytanie i robienie na szydełku? Wspominałam już, prawda?

 Więc to chyba OCZYWISTE, że gdzie nie pojadę, tam musi być jakiś dym. W moim hotelu w Brukseli nagle nocuje premier Iranu I idę korytarzem wzdłuż szpaleru wojska; w Paryżu ląduję w „Crazy Horse“ – zupełnie bez udziału mojej woli I świadomości. A we Wrocławiu, dokąd zabraliśmy naszych przyjaciół z Hiszpanii, okazuje się, że właśnie oto 6000 gitarzystów gra Hey Joe! Przysięgam, nic o tym nie wiedziałam. Nie interesują mnie po prostu takie przygody. Tymczasem oto siedzę w kawiarni Literatka przy stoliku z widokiem na cały ten bałagan, sączę czerwone wino, a przed moimi oczami przewala się rekord Guinessa. 

Ja nie wiem. Nie szkoda na mnie tego dobra? Nie lepiej uszczęśliwiać kogoś, kto okazałby więcej wdzięczności?… Wszechświat ma konstrukcję zagadkową. 

Natępnego dnia w Książu był miliard ludzi. MILIARD. Oraz wioska indiańska. Wszystkie odmrożone rezerwy militarne przyechały do Książa obejrzeć wystawę kwiatów. Też o tym nie wiedziałam, naturalnie. Pojechaliśmy się po prostu napić kawy do zamku, więc oczywiście wylądowaliśmy w epicentrum wybuchu wodorowego.
 

Po tym wszystkim Świnoujście to był cichy zakątek Kłapouchego, doprawdy. 
 

Trochę się zdziwiłam, że sezon jeszcze hen hen, a tu smażalnie jadą na pełnej kurwie, a co druga wystawia swój zespół wokalno – rozrywkowy typu „dwóch panów z plerezą, syntezator i świńskie dowcipy“. Chłopaki, kto wam pójdzie na takie przaśne dycho – pomyślałam z pogardą. O jakże – kolejny raz – myliłam się co do ludzkości!
 

Zaraz po pierwszych taktach zespół zgarnął towarzystwo z promenady jak elektromagnes. Na parkiecie demokratycznie bujały się pary, trójki i siedmiokąty w wieku od lat 14 do 99. Chłopaki przeplatali Seweryna Krajewskiego przebojami zespołu Bayer Full – i było pięknie. BYŁO. PIĘKNIE. Pięknie było, tak? Wino w smażalni „Rybka“ w bardzo przystępnej cenie, na szczęście.
 

Jeśli wyobrażałam sobie, że to koniec mocnych wrażeń, to…
 

   
Zapraszamy na parkiet, zapraszaaamy! No chyba nie myślicie państwo, że zostawimy was dziś bez „Cipuleńki“!!!
 

KE? Przesłyszałam się, tak? Na pewno się przesłyszałam.
 

    Cipu cipu cipu leeeeńkoooooooo! Cipu cipu cipu laaaaaaaaaa!… 

Na parkiecie zakotłowało się jak w hodowli pstrąga tęczowego w porze karmienia.
 

Japierdolę. 

(A najgorzej, że nasi Hiszpanie myśleli, że to jakaś nie wiem, pieśń narodowa czy coś i chodzili później po deptaku podśpiewując pod nosem „czipu czipu czipu“).
 

Po tym wszystkim reanimowałam się w kawiarni Amsterdam, gdzie maleńki biały terierek w beżowe łaty słuchał jazzu. Przysięgam, słuchał jazzu, ruszał głową iuszami w rytm muzyki. 
 

Chyba wyjazd się udał, jechaliśmy przez Polskę akurat kiedy kwitły jabłonie I rzepak. No wiem, rzepak jest mało romantyczny, ale żółte morze po horyzont zapiera dech w piersiach.
 

Bardzo dużo jedliśmy, piliśmy wódki, a oni opowiadali niemożliwe dowcipy. 
 

Spotyka się dwóch kolegów na ulicy i jeden ma całe ręce obandażowane.

– Co ci się stało, kompadre?
A bo wiesz, ciągle mi zimno, więc nosiłem butelkę z gorącą wodą i mi się wylała, no i się poparzyłem.
– Oj głupi jesteś, głupi, byś sobie kupił kota angorskiego i go nosił! Z butelką głupio wyglądasz, a z kotem to nawet modnie jest pochodzić po ulicy.
Kota powiadasz. No dobra, zastanowię się.
Spotykają się ponownie za tydzień. Tamten pierwszy znowu jest cały obandaźowany, a na dodatek ma podrapaną całą głowę do krwi.
 Oj przyjacielu, co ci się stało?
 Nawet się do mnie nie odzywaj, kupiłem kota.
  I co, i co?
Kosztował tysiąc euro! Miałbym za to tysiąc butelek z wodą! 
 No dobra, ale kupiłeś i co?
Chciałem z nim wyjść z domu, więc włożyłem mu rękę w dupę – strasznie się wyrywał i drapał, ale jakoś dało radę. Dopiero jak zacząłem wlewać do niego gorącą wodę, to naprawę się wkurwił! 

Boże, jak pomyślę, że dzisiejszy wieczór spędzę leżąc płasko i czytając Rodziewiczównę, i że nie muszę siedzieć do drugiej w nocy, pić wódki i jeść śledzia (do Hiszpanii wyjechał cały nakład matjasów na tackach, jaki był w Almie), to normalnie mam ochotę śpiewać z radości. („Cipuleńkę“, oczywiście).
 

(Niech ten Viewegh się nie opieprza, tylko pisze, co? Zamówiłam jego najnowszą książkę i co będzie, jak ją już przeczytam?… Kto ma do niego telefon albo maila?)