walm kontrolowany

na na na
wamlalam sie
na na na naaaaa

nie powiem jak sie nazywam
na na na na

NAZYWAM SIE HAKER

a wlamalam sie bo….

KTO MA JUTRO URODZINY KTO?

ZGADUJ ZGADULA!!!!

end of wlam!

ps. jak kto tluk to podaje podpowiedzi, urodziny ma: śliczna, kochana, mądra i pachąca, moja jedyna, najfajniejsza, ostra jak nóż Dżona Rambo, najjędrniejsza, mloda i jedyna….

SKĄD SIE BIORĄ GLIZDY W MÓZGU

Nie, nie podłączyliśmy się do anteny. Póki co.
Wystarczy mi na cała zimę tej telewizji, która nam puszczali w hotelu.

Zawsze byłam i jestem przekonana, że od oglądania telewizji robią się glizdy w mózgu.

Był np. taki jeden program, gdzie chodzi o to, żeby kogoś wkurwić. To znaczy, przychodzili sobie do studia w dwie osoby, siadali po dwóch stronach prowadzącego i ubliżali sobie nawzajem, dopóki jedno z uczestników nie wybiegło ze studia z płaczem, kopiąc po drodze realizatorów i zrywając dekoracje. Nie wiem, o co chodziło, bo to po hiszpańsku było. Prowadzący uśmiechał się głupio do kamery, a uczestnicy wyrywali sobie włosy z łbów i kotłowali.

Piękny program.

Ale i tak – najlepsze dostało mi się na koniec.

Kiedy już spakowałam walizkę i usiadłam przed podróżą, by wypić pożegnalnego beniaminka, leciał edukacyjny program o domu. Co należy w domu robić.

No i jeden pan pokazywał, ze w domu trzeba podlewac kwiatki. Demonstrował. Podlewał. Ok. Drugi pan – że kotu i psu trzeba podawać taką pastę, żeby nie miały robaków. Miał na stole posadzonego kota, obok psa, i podawał im na palcu tę pastę, a one ją jadły. Bardzo grzecznie.

Dobra nasza. Piję tego szampana.

Na wizje wchodzi laska, która opowie nam, że dom trzeba dekorować.

I fajno.

Laska bierze taki najprostszy regał, jaki się kupuje do garażu w Praktikerze, i mówi, że trzeba go ozdobić na kolor. Każe wycinać z jakiejś sklejki półki na rozmiar tamtych półek i, excuze le mot, obciągnąć je kolorowym materiałem. Zawinąć ten materiał i od spodu przyszyć takim zszywaczem.

No dobra. Obciągnęła, ułożyła. Nawet ładnie to wygląda, piję sobie szampana.

Teraz każe przyklejać z obu boków tej etażerki KOLOROWY LAMINAT. No pięknie. Ma wycięte dwie płyty tego laminatu, pokazuje, że trzeba nałożyć klej i przykleić.

Dobra. Piję szampana.

TERAZ BIERZE WIESZAK.
Taki zwykły.
Na ubranie. Drewniany.
Zdziera z niego lakier. Maluje go na biało. Wierci w nim 10 dziurek i wkręca haczyki.

OBSERWUJE JĄ UWAŻNIE. NAPIĘCIE ROŚNIE. Nie wiem o co chodzi z tym wieszakiem, bo napierdziela po hiszpańsku. Skończył mi się beniaminek, zasycha mi w gardle. Lecę po czerwone wino.

A TERAZ BIERZE PUDEŁKA PO BUTACH.
I ZACZYNA JE OKLEJAĆ TAPETĄ.

WIERZCH PUDEŁKA INNĄ TAPETĄ, A DÓŁ INNĄ.

PO OKLEJENIU PUDEŁEK TAPETĄ PRZYKLEJA IM METALOWE NAROŻNIKI.

Zaczynam sobie wizualizować, jak oklejam tapetą wszystkie moje pudełka po butach.
Robi mi się słabo.

Nie wiem, JAK BARDZO MUSIAŁBY SIĘ NUDZIC CZŁOWIEK, żeby wykonać dobrowolnie te wszystkie figle, żeby mieć kolorową etażerkę. Ale obstawiam, że musiałaby to być NUDA TERMINALNA.

A może to była jakaś KABLÓWKA DLA WIĘŹNIÓW.

A może po prostu IDEA PROGRAMÓW TELEWIZYJNYCH JEST MI OBCA.
Bardziej obca aniżeli Alien dla Riplej.

I to chyba najprostsze wytłumaczenie.

O TYM, ZE SWIAT NIE JEST SPRAWIEDLIWY

No to wróciłam.

Kocham Wyspy Kanaryjskie. Za słońce, za spokój, za wino, za jedzenie. Za nieustający dobry humor i grzeczność Hiszpanów (tez bym była grzeczna i usmiechnięta, gdybym przez cały rok pławiła się w +26 i jadła krewetki w cosnecku!).

Najpierw powalił mnie na kolana hotel.
Nawet nie o to chodzi, że luksusowy, choć luksusowy, ale najlepsze było to, że miał ze 4 hektary (bo to bungalowy były) i wyłożony był płytkami cotto… I MOIMI DEKORAMI!

MOIMI DEKORAMI, które kupowałam na sztuki i trzęsłam się nad nimi, takie były piekne i drogie i oryginalne… Przyjeżdżam, a tam… CZTERY HEKTARY MOICH DEKORÓW.

No cóż. Przynajmniej poczułam się JAK W DOMU.

Pierwsza kolacja była pod znakiem kozy.
– Powinni ogłosic żałobę – oznajmił mi mój mąż znad koziego kotleta z hotelowego grilla.
– ? – zainteresowałam się uprzejmie znad dzbanka z winem.
– Umarła im najstarsza koza na wyspie, i ja ją właśnie jem.

Dwa dni później niepomny wrażeń znowu poczęstował się kozą.
– Sprowadzili z Fuerteventury ciotkę tej nieboszczki. JESZCZE STARSZĄ – doszedł do wniosku.

Oduczyło go to jeść kozy tak dalece, że na pożegnalny obiad zaordynował sobie homara (zjadłam mu tylko jedne szczypce, bo mi go było bardzo żal – był wybierany z akwarium i chyba słyszałam krzyk kelnerki i szlochy kucharza, bo chyba N. wybrał ulubionego pupilka pana domu, takiego Azora, i kazał go sobie usmażyć… Poza tym, jednak wolę kraby).

Zwiedziliśmy wszystko, co było do zwiedzenia – Lanzarotte jest taka malutka i kochana i wszędzie jest blisko. Np. do wulkanów. Jak splunąć. Trochę to czasami jest denerwujące, tym bardziej, że jeden z tych wulkanów cały czas… ekhm… DZIAŁA. A Hiszpanie co?… Normalnie, wycieczki na niego puszczają i mięso na nim pieką.

Naprawdę ich lubię.

Zwiedzaliśmy z N. wszystkie atrakcje wyspy – podziemne jeziora, ogród kaktusów, punkty widokowe, wulkany, takie tam – i cały czas wyobrażaliśmy sobie, JAK BY TO WYGLĄDAŁO W POLSCE.

Otóż w Polsce BHP by tego nie dało udostępnić zwiedzającym, bo np. nie było barierek w takim ogrodzie kaktusów. Albo na wulkanie. Ani jednej. I żeby np. dziecko nie spadło, to musza pilnować rodzice. A u nas wszystkiego przecież pilnuje BHP.

Albo uwierzycie, ze Lanzarotte wielkosci obrusa ma swoje lotnisko?… Z dwoma terminalami?… No ma.

A my w Warszawie nie! Bo BHP nie dopuściło.

A hotelowa restauracja na sztucznej wyspie na lagunie, w dodatku nad basenem z wodospadem?… NATYCHMIAST by ją Sanepid zamknął. Tak samo, jak 3/4 tamtejszych knajp – np. te, które nie mają karty. Bo serwują akurat to, co się danego dnia wyłowiło z morza. Albo mają bar nie oddzielony od klienta i klient sobie chodzi i pokazuje palcem, co chce zjeść. Lub wypić.

Echhhhhh.

Posprzątam trochę w domu, zrobię pranie i wracam tam, co?…

Na szczęście mają Arrecife – NAJBRZYDSZE MIASTO ŚWIATA, tak paskudne i tak idiotyczne, że nigdzie nie można trafić, a w sobote po południu WSZYSTKO JEST ZAMKNIĘTE I MIASTO JEST WYMARŁE. W sobote po południu! MAJĄ ZAMNIĘTE BARY I KAWIARNIE!!!!!!

To nie jest normalne.
W Arrecife chyba mieszkają wampiry albo uchodźcy polityczni z Polski.

Przywieźliśmy sobie odjazdową żabę z drewna, którą się trzyma za tylne nogi i przesuwa taką pałeczką po grzebieniu na grzbiecie, a żaba RECHOCZE. Myślałam, że się skicham z zachwytu, jak zobaczyłam te żaby. N. mi ją później schował, bo rechotałam całe wieczory i nie mógł spokojnie oglądac finałów US Open.

Ta Kuzniecowa! Matko kochana, jaka to jest maszyna. Straszna baba. Dobrze, ze ta mała blond wygrała, bo naprawdę.

I niech mi ktoś powie, że świat jest sprawiedliwy.
I niech mi to powie ktoś, kto ostatni tydzień przesiedział na Wyspach Kanaryjskich i wrócił do Polski i już na lotnisku przywitał go deszcz, 13 stopni i Zbyszek Ziobro.

No proszę. Słucham.